czwartek, 30 kwietnia 2020

Rozdział 4 – Zraniona


Nalałam kawy do papierowego kubka, po czym zamknęłam go plastikową pokrywką. Westchnęłam, podając ją klientowi. Kolacja sprzed dwóch tygodni okazała się totalnym niewypałem. Sytuacja w domu napięła się jeszcze bardziej niż wcześniej, a wszystko przez bezczelnego Maslowa, nieumiejącego trzymać języka za zębami. Znowu wróciłyśmy do punktu wyjścia. O ile w ogóle z niego wyszłyśmy. Ten kretyn zaczął bardzo delikatny dla nas obu temat, nie omieszkając wtrącić swojego zdania do niego. Nic! Kompletnie nic nie wiedział, ale oczywiście uważał, że ma rację! Kto w ogóle pozwolił mu zaczynać?!
Dokończyłam smażenie placków i wzięłam się za nakrywanie stołu dla trzech osób. Czekolada, dżem, truskawki… Powinno wystarczyć. Rozłożyłam talerze oraz serwetki w kropki, słysząc śmiechy dochodzące z gabinetu. Pierwszy raz od kilku lat usłyszałam szczery śmiech mamy, niewymuszony i nieudawany. Ptaszki ćwierkały. Podobno w miłości wiek schodził na dalszy plan. Mimo to dziwiłam się, że tak młody mężczyzna poleciał na… dojrzałą kobietę. Najwyraźniej podobały mu się takie. Jeśli będzie traktował ją poważnie, nawet ich pobłogosławię. Przyznaję, że obudziła się we mnie zazdrość, ponieważ Maslow był bardzo przystojnym mężczyzną, a wybrał mamę. Zależało mi na jej szczęściu, chciałam, żeby ułożyła sobie życie na nowo. Bolało mnie to, że nie potrafiłam zakochać się ze wzajemnością tak jak ona. Gdzieś na pewno czekał ten, który porwie mnie w swoje ramiona i zatrzyma, ale powoli przestawałam wierzyć w tę bajkę. Nie wierzyłam w istnienie przypadków, więc zapaliła mi się w głowie czerwona lampka, widząc to, jak dobrze się dogadywali. Pomimo że znali się bardzo krótko, odnaleźli wspólną nić porozumienia, co w jej przypadku graniczyło z cudem. Stwierdziłam, że to pewnie James załatwił jej posadę w FBI, więc musieli kontaktować się już wcześniej. Naprawdę nie znałam swojej mamy i właściwie nie wiedziałam nic o jej dotychczasowym życiu.
Podeszłam do drzwi gabinetu. Zajrzałam przez sporą szparę. Maslow siedział wyprostowany na biurku wpatrzony w telefon, a mama grzebała w biblioteczce z segregatorami. Przyjrzałam się umięśnionej sylwetce Jamesa, opinanej przez przyciasną koszulę. Czy ona napewno była jego? Koszula, którą potraktowałam dzisiaj kawą, była na nim luźniejsza. A może wyciągnęłam błędne wnioski i to nie Maslow kręcił z mamą? Zapukałam.
 – Kolacja gotowa – oznajmiłam, po czym odeszłam.
Usiadłam przy stole, sprawdzając wiadomość, która właśnie przyszła.
Tony: Carli, pilna sprawa. Nie mogę w tę sobotę. Przepraszam, ale mam bardzo ważne zlecenie i dostanę za nie kupę kasy.

Carli: Nic się nie stało. Zawsze możemy pójść za dwa tygodnie, jeśli ci pasuje oczywiście.^^

Tony: Jesteś wielka! Bardzo dziękuję!
                                             
Carli: Drobiazg, nie mogę się doczekać Tony.

Tony: Ja też, tylko załóż coś ładnego :P

 – Alex powiedziała, że miałaś trudność ze znalezieniem pracy.
Podskoczyłam przestraszona. Zarumieniłam się, przyłapując na przygryzaniu dolnej wargi. Spojrzałam na mężczyznę, patrzącego na mnie rozbawionym wzrokiem. Poczułam się, jakby ktoś przyłapał mnie na czymś intymnym, a przecież nic takiego nie robiłam. Zbeształam się, zdając sobie sprawę z tego, że nie zapanowałam nad emocjami.
 – Jeśli uważa, że znalezienie pracy w dwa dni jest proste…
 – Bo jest – wtrąciła mama. – Po prostu robiłaś to nieudolnie. Kim jest Tony?
Dopiero teraz zorientowałam się, że cały czas stała nad moim ramieniem, zapewne czytając konwersację. Wściekła zacisnęłam zęby. Odliczyłam od trzech. Posłałam jej zdenerwowane spojrzenie, siląc się na uprzejmość. Ta kobieta nie potrafiła uszanować niczyjej prywatności. Zazgrzytałam zębami. Przeczytała nasze wiadomości. Czy wtrącałam się w jej związek z Maslowem, o którym słowem mi nie powiedziała?! Oczywiście ona musiała mieć kontrolę nad moim życiem, ponieważ swoje jej nie wystarczało!
 – Znajomy.
 – Uważasz, że tylko takie ma zamiary wobec ciebie? Powinnaś go poznać, zanim wybierzesz się z nim na jakąkolwiek imprezę.
 – Będę umawiała się z Tonym, czy ci to odpowiada, czy nie – warknęłam, tracąc panowanie nad sobą. Nie chciałam tego robić przy Jamesie.
 – Alex – Maslow zaczął, chrząkając – jeśli skompletujemy wszystkie dowody, szybciej się do niego dobierzemy. Informator powiedział, że w okolicy mieszka jego córka. Może nas do niego zaprowadzić.
 – Masz rację. – Westchnęła, nakładając naleśnika – To nie będzie takie proste, mam dziwne przeczucie, że ona również w tym siedzi. Nie sądzę, żeby nie wiedziała o rzeczach, jakie wyprawia jej ojciec. Jeśli mam rację, będzie zacierała po sobie ślady.
 – W takim razie musimy znaleźć kogoś, kto od niej bierze. To nie będzie trudne. – Przyjrzał się mi. Uniosłam brew, próbując zrozumieć, o co mu chodzi. – Prawda, Carli?
Zakrztusiłam się przeżuwanym kęsem. Mama musiała widzieć dowód. Oczywiście o wszystkim pewnie poinformowała swoją ekipę. Cholera! Tony będzie w niebezpieczeństwie.
 – Nie rozumiem. – Nałożyłam kolejnego naleśnika, próbując grać na zwłokę.
 – Znalazłaś portfel Benjamina Levella – powiedział bardzo powoli i wyraźnie, akcentując każdy wyraz. – Oddałaś mu go z całą zawartością, więc pewnie wiesz, gdzie mieszka. – Pochylił się nad stołem, wiercąc we mnie spojrzeniem.
Osunęłam się na oparcie krzesełka, rozpaczliwie próbując znaleźć się jak najdalej od niego. O wszystkim mu powiedziała. Zresztą… Czego od niej oczekiwałam? Przełknęłam ślinę, zastanawiając się, czy zapisałam w telefonie nazwisko T. Bardzo rzadko zdarzało mi się nie dopisywać nazwisk. Przygryzłam policzek, łudząc się, że mama nie przeczytała wszystkiego.
 – Tak, oddałam. – Skinęłam powoli głową. – Narkotyki zawsze zwiastują kłopoty, więc wolałam się w to nie mieszać. Dopiero przeprowadziłam się do Los Angeles, nie znam miasta i nie pamiętam dokładnego adresu. Nie pomogę wam.
Na jego twarzy błąkał się uśmiech, który widocznie próbował ukryć. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że poprosi mnie o telefon, ale nie zamierzałam dać za wygraną. Obiecałam sobie, że będę chroniła Tonyego i dotrzymam słowa. Nawet jeśli zadrę z kimś pokroju Maslowa, bez nakazu nie dostanie mojego smartfonu. Da mi to trochę czasu na unicestwienie urządzenia, tak by go nie znaleźli.
 – Nie szkodzi. Wystarczy mi twój telefon. Korzystałaś z GPS, prawda? – Oparł się wygodnie o krzesło, czując się wygranym.
 – Tak, korzystałam. W takim razie będzie wam potrzebny nakaz. – Spojrzałam na niego wyzywająco. – W przeciwnym wypadku go nie dostaniecie. Założyłam ręce na piersi, czując się psychicznie lepiej, jakbym w ten sposób zbudowała pomiędzy nami mur, który mnie przed nim chronił.
 – Skoro sobie tego życzysz. – Spiął się. – Tylko pamiętaj, że jeśli temu urządzeniu coś się stanie lub „przypadkowo” go zgubisz, oskarżymy cię o utrudnianie śledztwa. W najlepszym wypadku sprawa zostanie umorzona, ale twoja kartoteka już nie będzie taka czysta, zwłaszcza jeśli dojdzie do tego sprawa posiadania narkotyków. – Posłał mi dzikie spojrzenie.
Przeszedł mnie lodowaty dreszcz. Spojrzałam na mamę jak na ostatnią deskę ratunku, ale ona wpatrywała się tylko tępo w ścianę, jakby szantaż Maslowa na jej córce w ogóle nie robił na niej wrażenia. Spojrzałam na niego nienawistnie, nie wiedząc, co powiedzieć. Zagonił mnie w kąt i dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Mogłam wybierać pomiędzy moim życiem a obietnicą, którą złożyłam znajomemu, któremu pomimo tak krótkiej znajomości bardziej ufałam niż własnej matce. Zagryzłam od środka policzek, mierząc się z Maslowem na spojrzenia.
 – Jesteś głupia.
Wzdrygnęłam się, słysząc zachrypnięty głos mamy. Wezbrała we mnie nowa fala buntu, połączonego z gniewem.
 – Jesteś głupia, skoro chcesz ryzykować swoją przyszłość dla narkomana.
Zacisnęłam pod stołem pięści, wbijając sobie boleśnie paznokcie w skórę. Odliczanie od dziesięciu w niczym mi nie pomogło.
 – Nie sądziłam, że wychowałam cię na człowieka z marginesu społecznego.
 – Wychowałaś?! – warknęłam, czując przelewającą się szalę goryczy. – TY WYCHOWAŁAŚ – zaśmiałam się gorzko. – Może uważałam cię za matkę do momentu, w którym żył dziadek… Przyznaje, że bardzo dobrze udawałaś, nawet on się nabrał na twoje sztuczki. Nigdy nie potrafiłaś być matką! Nigdy! Matka chce chronić swoje dziecko, chce dla niego jak najlepiej! Przyznaj w końcu, że jestem tylko przykrą konsekwencją twoich wyborów. No proszę! Droga wolna!
 – Rodzicom należy się szacunek, zwłaszcza jeśli poświęcili wszystko dla takiego niewdzięcznika.
Zamknęłam oczy, słysząc lodowaty, tnący jak ostrze głos Maslowa. Przesadził. Co ten drań mógł o mnie wiedzieć?!
 – Najpierw trzeba sobie na niego zasłużyć. Przestała być dla mnie matką wraz ze śmiercią dziadka. Za błędy trzeba płacić, prawda MAMO? – zakpiłam, nie odrywając od niej wzroku. – Przyznaj, że gdyby nie dziadek, zabiłabyś mnie, zanim się jeszcze urodziłam.
 – Tak! – wrzasnęła, nadal wpatrując się w jeden punkt. – Nigdy cię nie chciałam. To przez ciebie John odszedł.
Zassałam powietrze. Złamała moje ledwie posklejane serce. Bolało, chociaż spodziewałam się takich słów. Zagryzłam wargę, przełykając gulę goryczy. Odsunęłam się nieporadnie od stołu. Pochwyciłam spojrzenie Maslowa, uważnie skanującego moją twarz. Jeśli czekał na łzy, to się nie doczeka. Nigdy nie płakałam przy ludziach, którym nie ufałam.
 – Nie powiedziałaś niczego, czego bym już nie wiedziała – powiedziałam zachrypłym od emocji głosem i odeszłam do pokoju, trzaskając drzwiami.
Od tamtej pory unikałyśmy siebie jak ognia. Nasz kontakt ograniczał się do wiadomości informacyjnych na kartkach. Stało się, nasza relacja umarła. Zrobiłam kolejną kawę, starając się wyrzucić z głowy dręczące myśli. Jak miałam walczyć o kogoś, kto od zawsze obwiniał mnie za odejście ojca i uważał za największy błąd życia? Podałam filiżankę Jess, ograniczając z nią kontakt wzrokowy. O ile potrafiłam maskować emocje na twarzy, oczy zawsze zdradzały moje samopoczucie. Co zabawne, tylko Aleksandra tego nie potrafiła z nich czytać, ponieważ bardzo rzadko mi w nie patrzyła. Raczej unikała kontaktu wzrokowego, a nawiązanie takiego, zawsze skutkowało kolejną kłótnią i jej wyrzutami. Jessica wzięła tackę, więc przetarłam raszki, na które kapało mleko. Tylko gdy pracowałam potrafiłam zapanować nad łzami.
 – Co jest? – zapytała, poprawiając zgnieciony fartuszek. – Chodzisz jak struta od dwóch tygodni. Za chwilę odstraszysz nam wszystkich klientów.
Jak zwykle bezpośrednia.
 – To, co zwykle. Pokłóciłam się z mamą. – Przewróciłam oczami. – W końcu wszystko to moja wina. Sama się tu pchałam – parsknęłam. – Poprawię się, obiecuję.
 – Dziewczyno masz dopiero dwadzieścia jeden lat! Weź się w garść, całe życie przed tobą. – Podała mi karton z babeczkami. – Pokaż jej, na co cię stać, że jej nie potrzebujesz. Niech cię pocałuje w tyłek.
 – Nadal jest moją mamą, Jess.
 – A ty jej córką. No i co z tego? Widzisz, jak cię traktuje. Tylko mi nie mów, że ją kochasz, bo ona ciebie najwyraźniej nie… Przykro mi to mówić, ale taka jest prawda, Carli.
 – Wiem – odpowiedziałam niepewnie, ponieważ cały czas pamiętałam tamtą noc.
Rozłożyłam wszystkie babeczki, zastanawiając się nad jej słowami. Zawsze domyślałam się, że mama mnie nienawidziła, ale dziwnie się czułam, kiedy jej słowa naprawdę utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Zagryzłam wargę. W dzieciństwie całowała wszystkie moje siniaki, mówiąc, że jej miłość uleczy każde zadrapanie. Szczerze się do mnie uśmiechała, śpiewała i czytała na dobranoc. Niedawno powiedziała, że mnie kocha i żałowała swoich błędów! Naprawdę nie rozumiałam tego wszystkiego! Zupełnie jakby brakowało jakiegoś elementu układanki. Potrząsnęłam głową. Nadal bardzo kochała ojca, gdyby tak nie było, nie wspomniałaby o nim, a najwyraźniej o nim myślała.
 – Skoro dostałaś już pierwszą wypłatę… Zabieram cię dzisiaj na zakupy. – Poruszyła sugestywnie brwiami. – I się zgadzasz. Rozumiesz?
 – Tak jest, szefie. – Zaśmiałam się, kręcąc głową.
Widząc czekających klientów, zgarnęłam notes i ruszyłam w ich stronę. Nie chciałam tracić więcej czasu na rozmyślanie o Aleksandrze. Uśmiechnęłam się do siedzącej kobiety z rozbawieniem wymalowanym na twarzy.
 – Dzień dobry. Czy mogę odebrać zamówienie?
 – Tak, oczywiście – chrząknęła, próbując wrócić do równowagi. – Poproszę sałatkę z melona i szejka waniliowego.
Zapisałam wszystko i spojrzałam na mężczyznę wpatrującego się w twarz towarzyszki.
 – Tort czekoladowy i czarna kawa.
 – Dobrze wiesz, co się stanie, jeśli będziesz ją pił – zbeształa go kobieta, na co westchnął.
 – W takim razie szejk truskawkowy.
Uśmiechnąwszy się do nich na odchodnym, wróciłam za bar wykonać zamówienie, by po kilku minutach zanieść gotowe zamówienie. Miękło mi serce, gdy patrzyłam na tę uroczą scenę.
 – Proszę bardzo.
 – Jeśli zobaczy tu pani mojego męża proszącego o kawę, proszę go zbesztać.
Zaśmiałam się, widząc jego bezradną minę.
 – Co tak patrzysz? Lekarz wyraźnie powiedział, że powinieneś ją odstawić. – Zgromiła go wzrokiem.
 – Dobrze, dobrze… Kocham cię.
Uśmiechnęłam się szerzej, słysząc wyznanie mężczyzny, które zmiękczyło mi serce. Wziąwszy czyste szklanki podeszłam do stolika, od którego odeszli klienci. W kawiarni pana Barnesa dostawało się wodę za darmo, w takiej ilości, jakiej klient sobie życzył. Dodatkowo wrzucaliśmy do niej plastry cytryny, pomarańczy i miętę. Zamieniłam zużyte szklanki, po czym uzupełniłam wodę w dzbanku. Szturchnęłam Jess łokciem, widząc, jak zagryzła wargę, wpatrując się uważnie w kogoś.
 – Przystojny, prawda? – rzuciła, patrząc na mężczyznę z zakazem picia kawy.
 – To prawda – przytaknęłam niepewnie.
Oparta o blat, wpatrywała się w mężczyznę. Oblizawszy wargę, westchnęła trochę teatralnie. Zdziwiona wyprostowałam się, nie rozumiejąc, o co jej chodzi.
 – Ciekawe, jaki jest w łóżku.
 – Jess! – oburzyłam się. – Jest żonaty.
 – No i co z tego? – Wzruszyła ramionami.
Odpuściłam sobie rozmowę z nią na ten temat, ponieważ wszelkie nasze dyskusje kończyły się fiaskiem. Lubiłam ją, ale często grubo przesadzała. Zachowywała się, jakby wszystkie granice znikały na jej zachciankę, mimo że od innych wymagała taktu i życia w kulturalny sposób. W pobliżu mężczyzn stawała się nijaka jak te wszystkie puste cheerleaderki z amerykańskich komedii. Swoją drogą, w zeszłym tygodniu przyszły tutaj takie i nim zdążyłam przyjąć zamówienie, zapytały, czy już z kimś spałam. Z opresji wybawił mnie szef, który potrzebował pomocy w na zapleczu.
 – Biorę dwójkę, ty czwórkę, stałe klientki. – Skrzywiła się, jakby zjadła kwaśne jabłko.
Podeszłam do stolika, przy którym siedziały dwie kobiety z niezbyt zadowolonymi minami. Zdecydowanie szykowały się kłopoty. Uśmiechnęłam się, starając się załagodzić sytuację. Świetnie, Jess specjalnie wepchnęła mnie w paszczę lwa! Dobrze wiedziała, z kim mam do czynienia!
 – Dzień dobry. Czy mogę przyjąć zamówienie?
 – W końcu! Ile można czekać – powiedziała zirytowana, odkładając menu.
 – Dwie latte z odtłuszczonym mlekiem i brązowym cukrem. Do tego dwie sałatki z arbuzem i mango. – Spojrzała na mnie z wyższością.
 – Dobrze. Czy to wszystko? – Poszerzyłam uśmiech, starając się nie roześmiać.
 – Możesz iść.
Odwróciłam się z zamiarem odejścia, ale zdążyłam usłyszeć komplement dotyczący mnie, którego wcale nie powinnam słyszeć.
 – Widziałaś jej twarz? Z taką twarzą sprzątanie kibli to jedyne, co może zrobić.
 – Nie wiem, czy ktoś chciałby całować te koślawe usta.
Zacisnęłam szczękę, wypuszczając powietrze nosem. Wredne baby. Przecież każdy wyglądał inaczej niż one. Obiecałam sobie, że policzę się za to z Jessicą. Jak mogła zrobić coś takiego z premedytacją. Nawet mnie nie ostrzegła! Klienci posiadali czasami naprawdę trudne charaktery. Po kilku minutach gotowe naczynia stały na tacce. Wciągnęłam powietrze, szykując się na kolejne starcie.
 – Proszę bardzo. – Rozłożyłam przed nimi miseczki oraz wysokie szklanki. – Podać coś jeszcze?
Czarnowłosa wzięła saszetkę z brązowym cukrem i spuściła go na ziemię.
 – Słodzik, o który prosiłam. – Uśmiechnęła się niewinnie.
 – Leży na ziemi.
 – Myślisz, że taki nie zepsuje smaku kawy? – Zgromiła mnie wzrokiem.
 – Nicole, coś jeszcze? – zapytała ze sztuczną uprzejmością.
Zza moich pleców wyłoniła się Jess. Podniosła paczuszkę, po czym wsypała jej zawartość do kawy.
 – Chciałabym, żeby zniknęła mi twoja parszywa twarz z oczu. – Uśmiechnęła się sztucznie.
Cofnęłam się odruchowo, nie chcąc wplątywać się w kolejne kłopoty. Jessica musiała zajść Nicole porządnie za skórę, skoro aż tak bardzo jej nienawidziła. Nawet się z tym nie kryły. Wróciłyśmy za ladę, ale widziałam, jak Jess powstrzymuje się od komentarzy na ich temat. Jednak nie zamierzałam się wycofać, chociaż porywałam się z motyką na słońce. Wzięłam się za wycieranie filiżanek, czekając, aż w dziewczynie opadnie trochę złość. Sądząc po ruchach, jakimi wycierała półki, nie zapowiadało się na to.
 – Dobrze wiedziałaś, kim one są i mimo to wysłałaś tam mnie! Nawet nie ostrzegłaś! – naskoczyłam na nią z wyrzutem.
Dziewczyna posłała mi zagniewane spojrzenie, układając talerzyki.
 – Współpraca na tym nie polega.
Rzuciła szmatkę na blat, zakładając ręce na piersi.
 – Uwierz mi, że gdybym od razu tam poszła, skończyłoby się o wiele gorzej – sarknęła. – Dostałam już jedno ostrzeżenie od Rubena – mruknęła.
Westchnęła, wpatrując się w nią. Zrobiło mi się jej szkoda. Najwyraźniej nabawiła się przez nią sporych kłopotów, skoro wujek zwrócił jej uwagę.
 – Proszę, ostrzeż mnie następnym razem. Dobrze? To zupełnie by wystarczyło.
 – Masz rację, przepraszam. To było nie fair. Poprawię się, obiecuję – posłała mi przepraszające spojrzenie.


Wiedząc, że zostały jeszcze dwie godziny do spotkania z blondynką, zrobiłam mały obiad. Było źle, ale Aleksandra nadal szykowała jedzenie dla dwóch osób, więc postanowiłam wykazać się podobną kulturą i nie stawiać kolejnych murów. Kiedy w końcu położyłam się na łóżku, poczułam, jak opadło ze mnie zmęczenie całego dnia. Odprężyłam się, zamykając oczy. Powoli zasypiałam, ale dźwięk telefonu wyrwał mnie z lekkiego letargu. Mama. Odłożyłam go, przewracając oczami. Podniosłam się niechętnie i odczytałam wiadomość.
MAMA: Przyjdę z Jamesem, zrób dodatkową porcję obiadu.
A to niespodzianka. Od tamtego wieczoru nie pojawił się w naszym domu. W końcu przyniosłam jej wstyd i to przed partnerem, sugerując, że była wyrodną matką. Najlepiej będzie, jeśli będę unikała z nim spotkania. Brakowało tylko żebym rozwaliła ich związek. Zresztą jej kolejny. Zastanawiałam się, czy ojciec żył i czy kiedykolwiek przez dwadzieścia jeden lat o mnie pomyślał. Pewnie miał mnie gdzieś, kiedy stawiałam pierwsze kroki i zdobyłam pierwszą szóstkę w szkole. Jako sześcioletnia dziewczynka marzyłam i wyobrażałam sobie, jak odwiedza nas po raz pierwszy i tuli mocno do siebie. Następnie tłumaczył swoją nieobecność bardzo ważnym powodem oraz obiecywał, że z nami zostanie. Z przykrością patrzyłam na inne dzieci, które tuliły się do swoich ojców na szkolnych korytarzach i w parkach. Czułam się samotna, a z roku na rok dziura w serce po nim robiła się coraz większa. Nikt i nic nigdy jej nie zapełniło. Mimo to dziadek postarał się, bym zapamiętała właściwy obraz mężczyzny. Chociaż i tak podchodziłam nieufnie wobec mężczyzn – Tony to wyjątek. Z trudem przyznawałam, że brakowało mi prawdziwego ojca. Odkąd pojawiła się myśl o jego nowej rodzinie, w której żył, nienawiść do tego człowieka wzrosła. Obiecywałam sobie, że jeśli go spotkam, wyrzucę mu wszystko w twarz i dam jasno do zrozumienia, że już kilka lat temu umarł dla małej dziewczynki, śniącej o tacie, zostawiającym ją, a ona budziła się i wołała go, płacząc.
Poderwałam się z miejsca, słysząc dźwięk klaksonu. To pewnie Jess. Chwyciłam torebkę, udając się w stronę wyjścia. Wsiadłam do samochodu, zastając uśmiechniętą koleżankę. Zapięłam pas, czekając aż ruszy. Spojrzałam na nią z uniesionymi brwiami, zastanawiając się, o co jej chodziło.
 – Zapomniałaś zakluczyć drzwi. Chyba że czekasz na gościa. – Poruszyła sugestywnie brwiami.
Przymknęłam oczy, ganiąc się w myślach za swoją nieuwagę i roztrzepanie. Wysiadłszy, zakluczyłam drzwi i wróciłam do auta. Dziewczyna ruszyła od razu, jak tylko usiadłam bezpiecznie. Obserwowałam jej skupioną twarz, próbując dopatrzyć się chociaż odrobiny skazy. Oczywiście dziewczyna się malowała, więc wszystko skutecznie maskowała. Była naprawdę ładną i atrakcyjną kobietą. Dziwiłam się, że nadal czekała na gościa, o którym wcześniej mi opowiadała. Zastanawiałam się, w jaki sposób zachowała swój optymizm po stracie mamy, jak się pogodziła z jej śmiercią. Na pewno odczuwała brak matczynej opieki, ale mimo to nadal cieszyła się życiem i za bardzo się nie przejmowała tym, co sądzili o niej inni. No może z wyjątkiem tajemniczego mężczyzny, którego imienia nie chciała mi zdradzić. Zupełnie jakby bała się, że jej go odbiję. Głupota.
  Carli, w poniedziałek przyjdzie Kendall, który zajmuje się marketingiem. Jeśli chcesz, pogadam z wujkiem i znajdziesz się razem ze mną na nowej reklamie. – Uśmiechnęła się szeroko, odwracając wzrok od drogi. – Może jakiś przystojniak cię złapie.
Roześmiałam się szczerze na jej ostatnie stwierdzenie. Cała Jess.
 – Podziękuję. Na razie brak przystojniaka to mój najmniejszy kłopot. Poza tym żaden aparat nie trawi mojej twarzy. Chętnie popatrzę.
 – Jeśli zmienisz zdanie, powiedz.
Bardzo się do siebie zbliżyłyśmy przez ostatni prawie miesiąc. Trudno nazwać tę relację przyjaźnią, ale znajdowałyśmy ku temu na dobrej drodze. Dziewczyna okazała się bardzo wartościową, choć nieco przebiegłą osobą. Zawsze emanowała pewnością siebie i wręcz szalonym optymizmem.
Dojechałyśmy w ciszy, a kiedy wyszłyśmy, uderzyło w nas gorące powietrze i skwar Los Angeles. W duchu dziękowałam za klimatyzowany pojazd koleżanki. Weszłyśmy do ogromnej galerii i pierwsze, co rzucało się w oczy to ogromny plakat z kobietą w kostiumie kąpielowym. Poszłam posłusznie za dziewczyną, podążającą w stronę ruchomych schodów.
 – Wiesz, jak się cieszę, że poznasz Kendalla? Od razu złapiecie ze sobą kontakt, pasowalibyście do siebie – powiedziała podekscytowana.
Parsknęłam śmiechem. Powinna zaprzestać wszelkich prób swatania mnie z chłopakami, a takich było już co najmniej kilkanaście. Czasami dochodziłam do wniosku, że traktowała trochę mężczyzn jak rozwiązanie wszystkich swoich problemów. Niezbyt mi się to podobało. Zwłaszcza że nadal nie wiedziałam nic o mężczyźnie, na którym jej najbardziej zależało. Gołym okiem widziałam, że była zazdrosna o każdą kręcącą się przy nim kobietę. To urocze.
 – Idziesz? – zapytała, patrząc na mnie z politowaniem.
 – Jasne, zamyśliłam się. – Wzruszyłam ramionami, wchodząc za nią do sklepu.
 – Mówiłam ci już, że stanowczo za dużo myślisz i analizujesz? – zbeształa mnie. – Wyluzuj.
Pokręciłam przecząco głową, przeglądając stojak z rzeczami.
 – Patrz jaka świetna! Idealna dla ciebie! – Podsunęła mi pod nos letnią sukienkę.
Rzeczywiście ładna, ale stanowczo za krótka. Blondynka lubowała się w rzeczach, które ledwie zasłaniały ciało. Na tej płaszczyźnie się nie dogadywałyśmy. Wolałam nie wyglądać, jakbym wybierała się na plażę.
 – Stanowczo za krótka – powiedziałam, przykładając ją do ciała.
 – Dziewczyno, masz dwadzieścia jeden lat! Zaszalej.
 – Przymierzę tę. – Wyciągnęłam jedną, by jej pokazać. – Jest śliczna.
 – I dosięga prawie kolan. – Wywróciła oczami.
 – Bzdura. Co najmniej piętnaście centymetrów powyżej.
Ruszyłam do przymierzalni, sprawdzając jej cenę. Przystępna i o to chodziło. Po chwili gotowa wyszłam pokazać się Jess wyciągającej kilka sukienek, by je przymierzyć. Spojrzała na mnie niczym fachowiec i kazała odwrócić, więc posłusznie wykonałam jej polecenie. Stwierdzając, że wyglądałam dobrze, sama zasunęła zasłonę obok. Przebrawszy się z powrotem, kupiłam sukienkę. Czasami zastanawiałam się, czy szybkie przebieranie nie jest jej jakąś super mocą, skoro w tak krótkim czasie przymierzyła i wybrała trzy spośród sześciu. Najpierw pokazała się w pierwszej, ale zgodziłyśmy się, że krój ją postarzał. W ostatnich dwóch prezentowała się najlepiej. Zadowolone ruszyłyśmy do kolejnego sklepu. Spojrzałam na towarzyszkę zawzięcie wymieniającą się SMS-ami . Wyglądała zabawnie, kiedy wydymała wargę, próbując najwyraźniej postawić na swoim.
 – Zamierzasz się z kimś umówić?
 – Słucham? Ach… Tak, tak. Rozumiesz, że nie ma czasu nawet na kawę? – oburzyła się, wchodząc do sklepu ze spodniami. – Staram się, a on jest ślepy jak kret! Kretyn... Jeszcze będzie mój. Kochał się ze mną, a teraz ucieka. Rozumiesz?
 – Jest pewnie zmęczony pracą. Bądź wyrozumiała – powiedziałam wbrew temu, co tak naprawdę myślałam. – Rozumiem, że ci zależy…
 – Właśnie jest odwrotnie! – oburzyła się. – Nigdy nie miałaś chłopaka! Co możesz o tym wiedzieć?!
 – Dzięki, Jess. Teraz naprawdę każdy to wie – obruszyłam się, ponieważ dotknęły mnie jej słowa.
W końcu po godzinie zgodnie stwierdziłyśmy, że mamy dosyć, więc udałyśmy się do jednej z kawiarni. Usiadłyśmy przy wolnym stoliku, układając torby, by nie przeszkadzały. Po złożeniu zamówienia Jessica wróciła do SMS-owania z chłopakiem. Rozumiałam, że facet się jej podobał, ale przeszkadzało mi zachowanie dziewczyny. Skoro wolała towarzystwo „prawie chłopaka” – jak go nazywała, po co zaproponowała wspólną kawę?
Znudzona zajrzałam jeszcze raz na zakupione ubrania. Sukienka, kombinezon, dwie pary szortów i bluzka. Wystarczy na jakiś czas zakupów, poza tym pieniądze same się…
 – Zbył mnie! Rozumiesz? Palant – prychnęła.
 – Jessica! Możesz na chwilę przestać i porozmawiać ze mną? – zapytałam zirytowana zachowaniem.
 – Przecież rozmawiam. O co chodzi? – Zrobiła zniesmaczoną minę.
 – Proszę bardzo, wasze zamówienie – wtrącił się kelner. – Podać coś jeszcze?
 – Dziękujemy. – Uśmiechnęłam się do niego. – Spokojnie.
Trwałyśmy chwilę w ciszy, dopóki jej nie przerwała.
 – Mogę zadać ci pytanie? – zagadnęła, na co przytaknęłam. – Podoba ci się Tony?
Spuściłam wzrok na swoje dłonie. Przyjaźniłam się z nim i był świetnym przyjacielem, niewątpliwie przystojnym, ale z trudem przychodziło mi wyobrażenie sobie pomiędzy nami czegoś więcej. Takie pytanie nie przyszło mi nigdy nawet do głowy. Rozumieliśmy się niemal bez słów i bardzo go sobie ceniłam, ale jako brata.
 – Naprawdę bardzo go lubię, ale…
 – Rozumiem – przerwała mi. – Proszę, nie skrzywdź go i zatop wszystkie nadzieje na coś więcej. Levell jest zbyt cennym człowiekiem, żeby go w ten sposób zniszczyć. Dobrze wiesz, że jest wrażliwy i łatwo go złamać.
Przytaknęłam
Wróciłam do domu trochę zmęczona czasem spędzonym z blondynką. Miała naprawdę kiepski dzień. Wyjątkowo ciągle narzekała i przeżywała odmowę swojego obiektu westchnień. Zarzekała się, że pierwszy raz poczuła tak głębokie uczucie wobec drugiego mężczyzny i że dotychczas on działał na nią najbardziej. Niemal płakała, opowiadając mi, jak zostawił ją po wspólnej nocy bez żadnej wiadomości. Zupełnie jakby ją wykorzystał. Powinna zrelaksować się i naładować baterię, jeśli faktycznie postanowiła walczyć o niego do końca. Oczywiście zbeształa mnie za ten pomysł. Czasami naprawdę trudno ją do czegokolwiek przekonać. Zdziwiona zmarszczyłam brwi, widząc drogi, obcy samochód na podjeździe. Co to znaczyło? Aleksandra nie mówiła, że będziemy miały gościa. Weszłam cicho do domu i odwiesiłam jeansową kurtkę na wieszak, zaczesując włosy do tyłu. Wchodząc do salonu, zauważyłam męską marynarkę rozwieszoną na oparciu sofy. Ściągnęłam brwi, starając się zachować ciszę. James przyszedł? Dosyć późno jak na obiad. Ruszyłam w głąb mieszkania, co rusz odwracając się za siebie. Oczami wyobraźni widziałam artykuł o morderstwie i nagłówek Zaskoczona we własnym domu. Bałam się.
 – Alex, powiedz jeszcze raz, gdzie to położyłaś – z gabinetu mamy dobiegł męski głos.
Wstrzymałam oddech, wpadając w strach. Przełknęłam ślinę, stojąc sparaliżowana. Dopiero po chwili zorientowałam się, że chodziło o tę Olę. Poczułam, jak opada ze mnie całe napięcie.
 – Ach… bordowy. Teraz rozumiem. Zaraz będę. – Wyszedł z gabinetu, rozłączając się.
Wysoki mężczyzna o barczystych ramionach stanął jak wryty, patrząc na mnie z lekkim przerażeniem brązowych oczu. Ubrany w garnitur, najwyraźniej przyjechał prosto z pracy. Przeczesał ciemne włosy, przypatrując mi się zażenowany. Przeszył mnie dziwny dreszcz, więc mimowolnie się cofnęłam.
 – Dobry wieczór? – postanowiłam odezwać się pierwsza, ponieważ gość nie kwapił się do tego.
 – Dobry wieczór – wydukał, otrząsając się z szoku. – Alex przysłała mnie po ważne dokumenty. Przepraszam, pewnie panią przestraszyłem. – Sięgnął po marynarkę, dalej uparcie patrząc mi w oczy. Podrapał się po karku i stojąc jak słup soli, wyciągnął do mnie rękę.
 – Johnson, miło mi. To ja zatrudniłem Alex.
 – Carli. – Uścisnęłam ją niepewnie.
Przełknęłam ślinę trochę zaniepokojona, zastanawiając się, co oznaczało jego dziwne zachowanie i dlaczego mama wpuściła obcego faceta do naszego domu dając mu klucze. Sprawa wydawała się podejrzana, nawet jeśli to jej szef. Nie przypominam sobie, żeby któryś z jej przełożonych w Polsce u nas bywał.
 – Do widzenia. – Skierował się w stronę wyjścia. – Jeszcze raz przepraszam za zamieszanie. – Spojrzał na mnie ostatnie raz nieodgadnionym wzrokiem i wyszedł, zamykając cicho drzwi.
Podeszłam do okna, by sprawdzić czy rzeczywiście odjechał. Siedział skulony w aucie, chowając twarz w dłoniach. Wstrząsnął mną dreszcz, gdy zobaczyłam jak ociera oczy. Płakał? Po chwili uspokajania się wyjechał na ulicę i odjechał. Pokręciłam głową, oddalając się od okna. Co to miało znaczyć?! Kim do cholery był ten facet?! Podskoczyłam, widząc dzwoniący telefon. Kamila próbowała skontaktować się ze mną przez video rozmowę na Messengerze. Spadła mi z nieba. Dziękowałam w duchu za jej wyczucie czasu. Odetchnęłam głęboko odbierając i zaczynając swój monolog.

poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Rozdział 3 – Uratowana

Wczorajszego wieczoru, wykończona nadmiarem emocji, gdy tylko położyłam głowę na miękkim materacu, zasnęłam. Starcie kurzy na wszystkich półkach to jedyna pożyteczna rzecz, jaką zrobiłam. W nocy kilkakrotnie śnił mi się mężczyzna podający się za ojca. Za każdym razem budziłam się zlana potem. W pewnym momencie, gdy już zasypiałam mama usiadła przy mnie na łóżku i głaskała po głowie. Starałam się, nie spiąć drżących pod każdym jej dotykiem mięśni. Powiedziała, że nawet jeśli twierdziłam inaczej, martwiła się i trzymała za mnie kciuki. Cieszyła się, że potrafiłam być samodzielna i dzielna, mimo to, że zabrakło przy nas ojca i męża. Wraz ze śmiercią dziadka wpadła w problemy, z którymi nie potrafiła sobie poradzić. Dwa słowa, które wymówiła przed wyjściem, załatwiły mi prawie bezsenną noc, wypełnioną łzami. Kochała mnie i żałowała wszystkich naszych kłótni. Przymknęłam oczy, próbując powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Wiedziałam, że z perspektywy osoby trzeciej to nic takiego. Ale dla mnie? Pierwszy raz od bardzo długiego czasu usłyszałam, że mama mnie kochała. Jedyną przeszkodą były problemy, o których nie wiedziałam. Tamta chwila sprawiła, że spojrzałam na naszą relację jeszcze raz, tym razem uwzględniając jej prawdziwe uczucia. Chciałam poznać ją na nowo, taką, jaką była, bez względu na konsekwencje. Wolałabym mieszkać do końca życia z matką niż spędzić w jego towarzystwie chociażby sekundę.
Obudziwszy się po raz kolejny nad ranem, rozpoczęłam poszukiwania pracy. Zdecydowana większość ofert była poza zasięgiem moich możliwości. W akcie desperacji przeszło mi przez myśl, by zostać dog-walkerem. Szybko się jednak uspokoiłam i postanowiłam poroznosić swoje podanie do kilku innych kawiarni w okolicy i przy plaży. Szukałam czegoś w pobliżu, by nie tracić codziennie dwóch godzin na dojazd i powrót. Wiedziałam, że muszę zrobić wszystko, by uwolnić się w pewnych sferach od matki. Założyłam czarną kurtkę na białą koszulę wsadzoną w spódniczkę. Poprawiwszy ją jeszcze raz, przeliczyłam ponownie liczbę kopii w teczce. Jeżeli wywrę dobre wrażenie na właścicielu, szanse na pozytywne rozpatrzenie wniosku wzrastały. Poprawiłam nerwowo rudawe włosy, zakładając je za ucho. Nie wiedziałam, na czym bardziej mi zależało. Naprawdę na zdobyciu tej pracy, czy zaimponowaniu mamie i pokazaniu jej, że byłam samowystarczalna, a wsparcie kogokolwiek to zbędna rzecz. To normalne, że chciałam widzieć dumę w jej oczach. Prawda? Wyszłam z pokoju, zakładając torebkę na ramię.
Czas bym zmierzyła się z rzeczywistością. Zanim weszłam do salonu, zerknęłam na mamę porządkującą kuchenne szafy. Prychnęłam, widząc, jak wyciera tę samą półkę trzecią świeżą ścierką. Dokładność pomagała jej w zawodzie, który zresztą tego wymagał, jednak czasami przesadzała. Włożywszy na nogi pięciocentymetrowe obcasy, udałam się w stronę wyjścia. Byłam wysoka, więc unikałam szpilek, ponieważ nie lubiłam czuć się jak wielkolud.
 – Wybierasz się gdzieś? – Zatrzymał mnie w półkroku jej głos.
Wziąwszy głęboki wdech, odwróciłam się do niej siląc się na obojętność. Uniosła brwi zamykając szafkę. Oby obudziła się z dobrym humorem.
 – Tak. Idę na rozmowę kwalifikacyjną. – Wypuściłam trzymane powietrze.
 – Żartujesz sobie?! Widzisz, ile zostało nam pracy?! – zacisnęła usta w wąską linię. – Jasne, zrób z matki służącą! – warknęła.
Odwróciłam się do niej tyłem zamykając oczy. Policzyłam do dziesięciu, próbując się uspokoić i ignorując jej prowokacje. Zachowywała się jak nawiedzona! Wystarczająco zestresowana oczekiwałam wsparcia. Wiecznie narzekała, że nic nie robię, a gdy starałam się o pracę, obrzucała mnie nowymi pretensjami!
 – Chcę znaleźć pracę. Możesz zająć się swoimi sprawami. Dokończę jak wrócę. – Zagryzłam wargę. – Cześć.
 – I tak jej nie dostaniesz – prychnęła, zanim zdążyłam wyjść.
            Życie w Los Angeles toczyło się bardzo szybko. Ludzie niemal biegali po chodnikach, mamrocząc przeprosiny, gdy tylko kogoś potrącili. Zacisnęłam pięści, powtarzając w kółko: “wszystko będzie dobrze”. Boleśnie odczułam brak osób, wierzących we mnie i moje możliwości. Potrzebowałam kogoś, kto utwierdzałby mnie w przekonaniu, że uda mi się zdobyć pracę, zacząć na nowo żyć. O ironio, matka była jedyną osobą mogąca to spełnić. Może Kamila się myliła, uważając, że ona zasługiwała na szansę? Ona nie wykazywała najmniejszej chęci spędzania ze mną krzty czasu, nie mówiąc o wspólnym mieszkaniu i funkcjonowaniu. Zaskoczyła mnie, kiedy oznajmiła, a raczej rozkazała zamieszkać ze sobą tutaj. To zaburzyło moje wszystkie wyobrażenia. Potrząsnęłam głową. Dziadek zawsze powtarzał, że inni poznają nas tak bardzo, jak im na to pozwolimy. Najwyraźniej uważała, że nie powinnyśmy się znać i całkowicie to akceptowałam. A przynajmniej tak myślałam. Zagryzłam wargę. Oczekiwałam czegoś zupełnie innego. Przełknęłam z goryczą myśl, że widziała swoją córkę, jako wpadkę, z którą użerała się, by pokazać innym, jaką jest przykładną matką. To oznaczało, że przez całe dzieciństwo udawała swoją miłość. Dziadek nie pozwoliłby mnie nigdy skrzywdzić, nikomu.
Otworzywszy drzwi, weszłam do kawiarenki. Otulił mnie zapach świeżo parzonej kawy i ciasta. Ścisnęło mi się serce. Nigdy już nie będę pracowała z Magdą. Tęskniłam. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, stwierdzając, że właściciel bardzo lubił wszędobylski kolor czerwony. Westchnęłam, zaciskając nerwowo palce na teczce. Wyprostowana i z uśmiechem przyklejonym do twarzy ruszyłam przed siebie.
 – Dzień dobry – przywitałam się z niewysoką brunetką stojącą za ladą. Ubrana w białą bluzkę oraz czerwony fartuszek wycierała maszynę do kawy. – Chciałabym porozmawiać z właścicielem. Zapytałaby pani, czy poświęciłby mi chwilę?
 – Dzień dobry. – Uśmiechnęła się. – Wyszedł przed chwilą, minęła się z nim pani. A o co chodzi? – Rozwiesiła ścierkę.
 – Chciałabym zostawić mu swoje CV. – Usiadłam na krzesełku barowym, odkładając papiery.
 – Zaraz wrócę.
Podobało mi się w środku i ze śmiałością stwierdziłam, że panowała tutaj rodzinna atmosfera. Dzieci bawiące się przy stolikach kredkami oraz ściana z ich rysunkami dodawały ciepła pomieszczeniu. Lokal wyglądał niemal identycznie jak te w serialach z Netflix’a. Kobieta, wróciwszy, wyciągnęła dwie filiżanki.
 – Przykro mi, ale wyrzuca każde podanie. – Spojrzała na mnie współczująco. – Oczywiście mogę przekazać pani dokumenty, ale skończą w niszczarce. – Zerknęła na mnie, wracając do pracy. – Los Angeles jest dużym miastem, z pewnością coś pani znajdzie.
 – Mam taką nadzieję – odpowiedziałam, patrząc na godzinę. – W takim razie poproszę dużą, białą kawę na wynos i tego rogalika. – Wskazałam na smakołyk znajdujący się obok, uświadamiając sobie, że nie zjadłam śniadania.
 – Za chwilkę zajmę się panią.
Może wyprowadzanie psów to nie taki zły pomysł? Właściwie, jeśli wzięłabym na siebie kilka zleceń do czasu, aż nie znajdę stałej pracy, dokładałabym się do rachunków. Miałabym przynajmniej jakieś zajęcie.
 – Poproszę sześć dolarów i sześćdziesiąt dziewięć centów.
Wygrzebawszy z portfela dziesięciodolarowy banknot zapłaciłam. Odwróciłam się znudzona, ponownie rozglądając po sali, do której weszło dwóch mężczyzn. Wyprostowałam się, widząc gnaty przy ich paskach od spodni. Byłam niemal pewna, że to służby specjalnie, a nie zwykli mundurowi. Skierowali się w stronę pary nastolatków siedzących w kącie pomieszczenia na kanapach. Chłopak z czupryną czarnych włosów podniósł głowę, uśmiechając się wyzywająco. Jego błąd. Przeniosłam spojrzenie na jego towarzyszkę. Blondynka ze spuszczonym wzrokiem skubała rąbek sukienki w kwiatki. Zachowywała się bardzo nerwowo, więc ukrywali coś, ale nie potrafiła zrobić dobrej miny do złej gry. Przyjrzałam się jeszcze raz nastolatkowi ubranemu w czarną, modną kurtkę. Wyraźnie odstawała od spranych spodni oraz schodzonych adidasów. To samo dotyczyło jego towarzyszki, której sukienka sporo kosztowała, a tenisówki nosiła równie poniszczone. Przed przeprowadzką oglądałam dokładnie taką samą na internetowej wystawie. Ktoś, kto pozwolił sobie na tak drogą rzecz, nie nosiłaby takiego obuwia. Poza tym interesowało się nimi dwóch pokaźnych mężczyzn z gnatami, mieli poważne kłopoty.
 – Proszę. – Kelnerka podała mi zamówienie.
Uśmiechnęłam się do niej, odbierając papierową torbę. Ruszyłam w stronę wyjścia. Szturchnięta boleśnie w ramię, upadłabym z napojem na ziemię, ale dziewczyna podtrzymała mnie. Spojrzałam gniewnie na plecy bruneta. Wraz ze swoim kolegą wyprowadzali dwójkę nastolatków. Przy samochodzie jeszcze raz odwrócił się w naszą stronę. Zgromiłam go wzrokiem, chociaż nie byłam pewna czy akurat na mnie patrzy zza okularów przeciwsłonecznych. Przekręcił głowę na bok, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym wsiadł do samochodu. Bezczelny typ.
 – Mamy pecha – skwitowała brunetka.
Uniosłam pytająco brwi, próbując zrozumieć sens jej słów.
 – Co masz na myśli?
 – Drugi raz w ciągu dwóch tygodni kogoś stąd wyprowadzają – powiedziała, zbierając puste talerze na tacę. – I tak w kółko. Można powiedzieć, że pan Maslow jest tutaj stałym bywalcem. Nic dziwnego, lokal znajduje się w dobrym miejscu. – Odeszła w stronę lady.
Już wiedziałam, że dupek z tego Maslowa. Wychodząc, zajrzałam do portfela. Część z nich musiałam oddać mamie na domowe wydatki. W końcu też jadłam, pobierałam prąd oraz korzystałam z Internetu. Cieszyłam się, że nadal wystarczało mi na ubrania i odrobinę rozrywki – a przynajmniej w Polsce. Dzięki temu matka traktowała mnie, jak współlokatora, a ja nie musiałam wysłuchiwać, że jestem darmozjadem. Przez to bardzo szybko poszłam do pracy, a nawet myślałam o wynajęciu gdzieś pokoju, ale nigdy się na to nie zgodziła, a niestety wtedy jeszcze prawnie za mnie decydowała. Po ukończeniu osiemnastego roku życia przeprowadziłam się na rok do wynajmowanego pokoju. Właściciel niestety zmienił zdanie i zostałam zmuszona do tymczasowego powrotu. Kiedy pojawiałam się w drzwiach, zostałam wyśmiana, niemal zmieszana z błotem. Matka uważała, że wracałam jak syn marnotrawny. Nie miałam co liczyć na miłe powitania. Uzgodniłyśmy warunki wspólnego mieszkania i wprowadziłam się z powrotem. Przez pierwszy tydzień starała się nawet być miła, ale długo tak nie pociągnęła i wszystko wróciło do starego porządku. Ze względu na niepisaną umowę pomiędzy nami, zostałam, chociaż szukałam pokoju do wynajęcia w pobliżu, marząc, by się wyprowadzić od apodyktycznej matki.
Wróciłam do domu odprawiona z kwitkiem. Ten dzień zapowiadał się naprawdę źle. Odwiesiwszy kurtkę ruszyłam w stronę jadalni, tym razem uważając na pudła, które zostawiła dla mnie mama. Najwyraźniej zrobiła to, o co ją poprosiłam, kolejny raz mnie zaskakując. Wszędzie roznosił się zapach ścierek do mebli oraz płynu do podłogi. Po dwóch godzinach nabawiłam się tylko bólu stóp. Podziwiałam kobiety mogące chodzić na szpilkach non stop, a przecież ubrałam tylko obcasy. Z ulgą zdjęłam je z siebie. Przebrawszy się w luźne dresy, zaczęłam rozpakowywać pudła.
 – W końcu wróciłaś! – Głos mamy dobiegł mnie z korytarza. – Ile mogę na ciebie czekać, co? Jeżeli myślisz, że wymigasz się od pomocy, grubo się mylisz!
 Przecież powiedziałam, że pomogę, jak wrócę. Nie przesadzaj.
Irytowała mnie swoimi żądaniami. Kompletnie nic do niej nie docierało.
 – Przyjęli cię gdzieś?
 – Nie.
 – Nawet tego nie potrafisz załatwić – parsknęła zirytowana. – Wiesz co? Znajdę ci tę pracę. Zapytam szefa, czy przyjmą cię na stanowisko sprzątaczki.
Zacisnęłam mocno szczękę. Co ona sobie myślała?! Nigdy nie pozwalałam traktować siebie jak ściery do mycia podłogi.
 – Poradzę sobie! – krzyknęłam oburzona zachowaniem mamy. – Nie wtrącaj się do tego. Nic ci do mojego życia.
Kobieta patrzyła na mnie przez chwilę spod byka. Zignorowałam ją, chowając talerze do szafy. Łaskawie przykleiła karteczki, co gdzie ma się znajdować. Znając życie, gdybym zrobiła to po swojemu, wszystko by poprzestawiała.
 – I tak nie ukończyłaś wyższej szkoły. Co możesz sobie załatwić?
 – Przypominam, że to moja decyzja – warknęłam wściekła. – Dopiero się wprowadziłyśmy. To, że tobie rzucają oferty pod nogi, nie znaczy, że mnie też.
Oddychała ciężko, powstrzymując się przed krzykiem.
 – Dobrze – westchnęła, uspokajając się. – Jeśli do jutrzejszego wieczora nadal będziesz bezrobotna… Sama to załatwię. Spróbuj mnie tylko skompromitować. Gwarantuję, że odpłacę się pięknym za nadobne.
            Odłożyłam telefon na toaletkę i chwyciłam szczotkę, by rozczesać jeszcze raz wilgotne włosy. Jak miałam znaleźć pracę w kilkanaście godzin?! To graniczyło z cudem! Dobrze wiedziała, że to niemożliwe. Zakładałam, że sama potrzebowałaby co najmniej dwóch dni. Cieszyłam się, że zdobyła świetną pracę, ale zachowywała się, jakby pozjadała z tego powodu wszystkie rozumy. Chodziłam po pokoju, próbując wpaść na sensowny pomysł, który znalazłby wyjście z zaistniałej sytuacji. Nikt nie zatrudniał nowych pracowników w niedzielę! Potencjalni pracodawcy pewnie nawet nie odczytali moich wiadomości. Ta kobieta postawiła mnie pod ścianą, a ja się jej słuchałam, jak pięcioletnie dziecko! Ugh… Zaraz… Numer do tego chłopaka! Tylko jak on się nazywał?
Chwyciłam się ostatniej deski ratunku z desperacją. Nie było to zbyt rozsądne, jednak wydawało się jedynym dobrym rozwiązaniem w tej sytuacji. Głupio zwrócić się do niego, prosząc go o pomoc, jeśli nie pamiętałam imienia. Thomas… Tobias… Timothy! Nie… Zagryzłam wargę, besztając się za swoją słabą pamięć. T… t… t… Tony! Tak, nazywał się Tony. Tylko gdzie zapodziałam tę kartkę? Wygrzebałam z kosza na pranie wczorajsze rzeczy, szukając jej po kieszeniach. Przecież nie mogłam zgubić, a niczego nie wyrzucałam. Odetchnęłam z ulgą, znajdując zmięty papierek. Rozwinęłam go, odblokowując telefon. Kiepski charakter pisma, ale lepsze to niż nic. Modliłam się w duchu, bym potrafiła go rozczytać. Cztery, trzy, cztery… Dwa, cztery… Niech to!
 – Skup się! – Zagryzłam wargę, wpatrując się w kolejną liczbę. – Siódemka czy jedynka? – Westchnęłam, próbując wyobrazić sobie jego jedynkę. – Siódemka. Najwyżej dodzwonię się do kogoś innego.
Sześć, zero… zero, pięć. Podniosłam telefon do ucha, wyczekując w skupieniu na głos po drugiej stronie. Skubałam rąbek bluzki, prując coraz bardziej nitkę ze zdenerwowania.
 – Anthony Levell. Słucham – odezwał się głos po drugiej stronie, na co odetchnęłam z ulgą. – Kto dzwoni?
 – Cześć Tony, tu Carli.
 – Hej Carli! – Czy ja mówiłam wcześniej, jak mam na imię? Niech zgadnę – westchnął, przerywając na chwilę – potrzebujesz pomocy, tak?
Zamilkłam na chwilę. Zrobiło mi się strasznie głupio i przykro, ponieważ dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak wyglądała sytuacja.
 – Tak. Muszę znaleźć do jutra pracę.
 – Wiesz, o co prosisz? – Roześmiał się rozbawiony.
Odchrząknęłam, próbując na nowo pozbierać myśli.
 –Nie mam pojęcia gdzie szukać i czego oczekiwać od pracodawców. To sprawa niecierpiąca zwłoki. Pomożesz mi, proszę?
 – No dobra. Spotkajmy się…
 – Na Shenandoah Street? – zapytałam z nadzieją, że zgodzi.
Wiedziałam, jak by się to skończyło, jeśli zostałby zauważony przez mamę. Zaczęłaby wypytywać o każdy szczegół naszej znajomości, a jeśli dostrzegłaby podobieństwo do Bena, o ile pamiętała zdjęcie z dowodu, zadzwoniłaby pewnie do kogoś pokroju Maslowa. Przebrałam się, wzięłam teczkę z potrzebnymi dokumentami i ruszyłam w umówione miejsce. Zapomniałam, że obiecałam Madzi pocztówkę z Miasta Aniołów. Kobieta obraziłaby się na mnie, gdybym jej nie wysłała. Bardzo poważnie to traktowała. Posiadała jakąś manię na punkcie zbierania widokówek z różnych zakątków świata. Kiedyś prowadziła korespondencję przez pewien czas z Japończykiem. Ostatecznie osiągnęła swój cel. Dostała kartkę pocztową, a że mężczyzna okazał się zapalonym fotografem, dołączył również zdjęcia. Fudżi-jama to naprawdę malowniczy wulkan. Oczywiście sama była zobowiązana do tego samego. Przyrzekł, że przyjedzie do Poznania i zwiedzi rynek, który całkowicie go oczarował.
Przestąpiłam z nogi na nogę, niecierpliwiąc się, kiedy chłopak spóźniał się przez dłuższy czas. Bałam się, że rozmyślił się, więc zostałabym na łasce mamy. Z drugiej strony, jaką miałam gwarancję, że obcy facet mi pomoże? Byłam jednak pewna, że zgodzi się na większość próśb ze względu na brata. O ile to robiło na nim jakieś wrażenie. Westchnęłam, kiedy zza zakrętu wyłoniła się postać blondyna z szerokim uśmiechem na twarzy.
 – Cześć! Przepraszam bardzo, że czekałaś, ale zmywarka, którą naprawiałem klientowi, prawie mnie zabiła.
Przytaknęłam głową w geście zrozumienia. Odkąd zabrakło dziadka, zostałyśmy skazane na wzywanie specjalistów, co czasami stawało się uciążliwe. Mama zawsze narzekała, że powinni bardziej wysilić się za tak dużą stawkę.
 – Moja znajoma pracuje w kawiarni, więc jeżeli jeszcze potrzebują kelnera, masz robotę. – Mrugnął do mnie. – Poproszę, żeby wstawiła się za tobą. – Ruszył w nieznanym mi kierunku.
 – Bardzo ci dziękuję. – Uśmiechnęłam się, wyrównując z nim kroku. – Odwdzięczę się przy najbliższej okazji. Spadłeś mi z nieba.
 – Mam u ciebie dług wdzięcznością. – Pokręcił głową. – Poza tym wyglądasz na nową w tych stronach.
 – Aż tak to widać? – jęknęłam, mrużąc oczy.
 – Zdradza cię akcent, a właściwie jego brak. Skąd jesteś?
 – Z Polski. Taki kraj w środkowej Europie.
 – Nieźle cię wywiało – zaśmiał się. – Dlaczego Los Angeles? W Chicago jest pokaźna Polonia.
 – Sentyment – skwitowałam. – Jesteś hydraulikiem?
 – Tak.
Maszerowaliśmy przez chwilę w ciszy. Tony szedł wpatrzony w chodnik, dzięki czemu przyjrzałam się mu dokładniej. Z pewnością był przystojny oraz silny, chociaż nie w moim typie. Zastanawiałam się, czy Ben wiedział, jak bardzo brat poświęcał się dla niego i chronił go. Bracia różnili się jak noc i dzień. Ben rozwiązywał problemy z agresją – wręcz nie panował nad sobą. Tony starał się łagodzić konflikt z pokojowym nastawieniem. Oddałby wszystko za swojego brata. Wiedział, czym jest miłość. Właśnie dlatego postanowiłam, że będę go kryła. Plus starał mi się pomóc.
 – Tony, Ben handluje czy bierze?
Przystanął, chwytając mnie za przegub. Spojrzał badawczo w moje oczy, milcząc. Martwił się o brata, ale widział, że wyrwał się spod kontroli, kupując narkotyki. W pełni go rozumiałam. Przechodziłam podobną sytuację i znałam tę bezradność. Asia również ignorowała wszelkie rady próbujące odciągnąć ją od tego świństwa. Powagę sytuacji zrozumiała dopiero na sali sądowej, kiedy sędzia ogłaszał wyrok, który okazał się łagodny. Sześć miesięcy pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem jej wykonania na okres próby od roku do dwóch lat. Dziewczyna zerwała kontakty z Sebastianem, który wciągnął ją w to bagno oraz zapisała się na terapię grupową, która bardzo dużo jej pomogła. Znalazła przyjaciela, który stał się dla niej oparciem tak jak ona dla niego. Blondynka poznała Daniela z obecną żoną, z którą spodziewał się bliźniąt. Była przyjaciółka błagała mnie nie raz, żebym nie mówiła o tym mamie, ponieważ nie zniosłaby, gdyby ją zawiodła.
 – To trudna sprawa, Carli. – Spoważniał. – On ma dziewczynę i planuje z nią założyć rodzinę. Nie możesz go wsypać. Ma całe życie przed sobą. Zarzekał się, że kupił pierwszy raz od trzech miesięcy. – Przerwał. – Wierzę mu. – Spojrzał na mnie wymownie.
 – Tony, nie możesz go wiecznie chronić.
 – Porozmawiam z Sam, jego dziewczyną. Obiecuję, że o wszystkim jej powiem. Nie mów nikomu. – Patrzył na mnie błagalnie, jak szczeniak, któremu zamknięto drzwi przed nosem.
 – O mnie nie musisz się martwić – wymamrotałam. – Mama je widziała. Myślała, że to moje. Zamierzała mnie zgłosić. Wiesz, ile problemów mi tym narobił? Pracuje w FBI.
 – Widziała dowód? – Pobladł.
 – Wątpię. – Pokręciłam głową. – Mówię to, żebyś uważał na siebie. Jesteście niemal identyczni. Wydajesz się rozsądny i nie chcę, żeby oberwało ci się za Bena.
 – Jesteśmy bliźniakami. – Uśmiechnął się, dumnie wypinając pierś. – Dziękuję Carli. Jeśli wszyscy Polacy są tacy, chyba was polubię – zaśmiał się.
Zastanawiałam się, czy Ben równie mocno stawał w obronie swojego brata. Chciałam, żeby to była prawda, chociaż sprawił wrażenie kogoś, kto dbał tylko i wyłącznie o własne interesy. Tony na to nie zasługiwał, a przynajmniej tak mi się wydawało. Dało się zauważyć, że oddałby życie za bliskie mu osoby. Dlaczego tak zawzięcie próbował uchronić go przed konsekwencjami jego czynów? Powinien zebrać to, co zasiał i wziąć za to odpowiedzialność. Może nie rozumiałam tego, ponieważ byłam jedynaczką. Jako mała dziewczynka marzyłam o prawdziwej rodzinie. O powrocie skruszonego taty, przepraszającego mamę na kolanach i proszącego mnie o wybaczenie. Po jakimś czasie pojawiłoby się rodzeństwo, którym opiekowałabym się najlepiej, jakbym potrafiła. Uczyłabym młodszą siostrę malować się i dobierać ubrania, stałabym się dla niej autorytetem. To wszystko zniknęło, kiedy uświadomiłam sobie, że ojciec nie wróci i powinnam odciąć się od wszystkiego, co wiązałoby się z tym człowiekiem.
Weszliśmy do kawiarni, w której panował średni ruch. Moją uwagę zwróciła, blondynka stojąca za ladą z szerokim uśmiechem na twarzy. Wyglądała zupełnie, jakby się z nim urodziła. Miała na sobie czerwony fartuch z nadrukowaną filiżanką kawy na piersiach oraz czarną koszulę. Rozejrzałam się, analizując niewielkie i ciemne wnętrze. Duże okna umieszczone na ścianie z czerwonym, przetartym klinkierem wpuszczały do pomieszczenia ogromną ilość dziennego światła, rozjaśniając je. Przy każdym stoliku z jasnobrązowym blatem stojącym pod oknem znajdowały się cztery krzesła. Następny rząd tworzyły fotele z szarymi obiciami w regularne wzory, stojące przy stoliku z jedną nogą. Ostatni rząd ustawiono analogicznie do pierwszego.
 – Cześć Jess! – rzucił Tony, podchodząc do kelnerki. Usiadł wygodnie na hokerze, kładąc ręce na blacie. – Mam sprawę. Moja znajoma poszukuje pracy. – Wskazał na mnie kciukiem.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że stałam na środku jak kołek. Przełknęłam ślinę, widząc, jak jego koleżanka taksuje mnie wzrokiem. Automatycznie się spięłam. Czując się jak idiotka podeszłam bliżej. Dziewczyna obdarzyła mnie swoim uśmiechem, zachęcając, bym usiadła obok Levella. Wspiąwszy się, zajęłam miejsce.
 – Macie może jeszcze wolne miejsce? To pilna sprawa.
 – Nie wiem, zapytam szefa. Jessica Miller. Jess, miło cię poznać! – zaświergotała, zwracając się z kolei do mnie, wyciągając dłoń.
Uścisnęłam ją, odwzajemniając jej szeroki uśmiech.
 – Carli Johnson, mnie również!
 – Zaraz wrócę, porozmawiam z szefem i dowiem się, czy mógłby cię teraz przyjąć. Masz sporo szczęścia, ponieważ jutro wyjeżdża.
Odwróciłam się w stronę chłopaka, odprowadzającego Jessice tęsknym wzrokiem. Tę dwójkę łączyło jakieś uczucie, a z pewnością ze strony Levella. Uśmiechnęłam się smutno. Wyglądało na to, że dziewczyna nie dostrzegała tego. Tony odwrócił się do mnie gwałtownie, zauważając, że się w niego wpatruję, zarumienił się, spuszczając wzrok. Westchnęłam przeciągle, orientując się, że przyłapałam go na czymś intymnym, czego nie powinnam widzieć.
 – Chodź za mną, zaprowadzę cię do jego gabinetu. – Stanęła niespodziewanie w progu. – Coś się stało? – Spojrzała na nas dwuznacznie.
 – Wszystko w porządku. – Pokręciłam głową. – I jak? Mam jakąś szansę? – zmieniałam temat, zanim zaczęła w nim drążyć.
 – Jasne, że masz. Chodź za mną. – Ruszyłam za nią. – Mam nadzieję, że masz potrzebne dokumenty. Trafiłaś idealnie – trajkotała.
Wąski i ciemny korytarz oświetlały dwie samozapalające się lampy. Ciemnoszare ściany przytłaczałyby, gdyby nie sztuczne białe światło. Dziewczyna szła przede mną, a jej włosy podskakiwały w rytm jej kroków. Wyglądała na pewną siebie, która jasno wiedziała, czego oczekiwała od życia. Tony wydawał się przy niej oazą spokoju. Byłam niemal pewna, że wpadł w friendzone i nie potrafił się z tego wyplątać, jednak nie wyobrażałam sobie tej dwójki razem. Już na pierwszy rzut oka dzieliło ich za dużo różnic. Zatrzymałyśmy się na jego końcu przy czarnych drzwiach ze srebrną plakietką. Ruben.P.Barnes. Zapukała do drzwi i czekała cierpliwie na sygnał. Poklepała mnie po plecach pocieszająco, widząc mój zmięty rąbek bluzki.
 – Proszę!
Jess przepuściła mnie przodem, pozwalając wejść pierwszej. Beżowe ściany średniej wielkości pomieszczenia kontrastowały ciemnobrązowymi meblami. Za masywnym biurkiem siedział lekko zarośnięty blond włosy mężczyzna około pięćdziesiątki. Podniósł na nas wzrok znad ekranu laptopa, odgarniając przydługą grzywkę na bok. Jego zielone oczy świdrowały, jakby próbowały wyciągnąć wszystkie moje sprawy na wierzch. Wyprostowałam się, przypominając sobie poradnik z YouTube’a, w którym vloger zaznaczał, że pewność siebie – nie zuchwałość, jest kluczowym elementem w rozmowie o pracę.
 – Ruben Barnes, miło mi. – Uniósł się z siedzenia i wyciągnął rękę.
 – Carli Johnson.
– Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, proszę zawołać – odezwała się w końcu blondynka. – Powodzenia – szepnęła do mnie, puszczając oczko.
 – Jessica, powiedz ojcu, że widzimy się wieczorem. – Posłał w jej stronę ciepły uśmiech. – Zanim wyjdziesz, mam prośbę. Przyniesiesz mi kawę, jak skończymy? Tylko z podwójnym mlekiem.
 – Dobrze, wujku. – Wyszła.
Ruben Barnes skinął głową na fotel przed biurkiem, a sam usiadł wygodnie, regulując rozstawienie laptopa. Usiadłam, starając się pamiętać o zasadach dobrej prezentacji podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Podałam mu czerwoną teczkę, widząc, że o nią prosi. Otworzył ją, patrząc w oczy. Wyjąwszy moje CV, analizował je powoli, przenosząc co jakiś czas na mnie badawczy wzrok. Próbowałam nie okazać zdenerwowania oraz zminimalizować skrępowanie widząc jego długie spojrzenie.
 – Urodziłaś się w Polsce? – zapytał zaskoczony.
 – Tak, w Poznaniu.
 – Długo mieszkasz w Los Angeles? – Wyjął list motywacyjny, zakładając okulary na nos.
 – Od niedawna.
 – Muzyka i czytanie? Niezbyt interesujące... Wolontariat, schronisko… – Zamyślił się. – Pracowałaś wcześniej w kawiarni… Jak mniemam, zdobyłaś doświadczenie w pracy z ludźmi. Analityk kryminalny? – Uniósł brwi. – Dlaczego kryminalistyka?
Ścisnęło mi się gardło.
 – Mój dziadek pracował w laboratorium, a mama zajmowała się przemytnikami narkotykowymi.
 Uśmiechnęłam się blado, kiedy ściągnął brwi. W oczach błysnęła mu niepewność. Zaczerpnął powietrza, pochylając się nad biurkiem. Przestraszyłam się, że będzie to miało wpływ w podejmowaniu decyzji. Dlaczego nie powiedziałam, że to dziecięce marzenie? Zbeształam się w myślach za swoją niesubordynację.
 – Na jakim poziomie jest twój angielski? Rozumie pani, że nie mogę pozwolić na niekompetencję moich pracowników?
 – Językiem angielskim posługuję się biegle i nigdy jeszcze nie miałam problemów w porozumiewaniu. W Polsce bardzo często korzystałam z niego, gdy pracowałam u poprzedniego pracodawcy.
 – Dobrze, porozmawiajmy teraz o twoich słabych stronach. – Przypatrywał mi się wnikliwie, jakby oczekiwał na mój najmniejszy błąd.
 – Obecnie pracuję nad czytelniejszym pismem, ponieważ w pośpiechu zdarza mi się pisać nieczytelnie.
 – Dlaczego powinienem cię zatrudnić?
 – Ponieważ przez ostatnie kilka lat pracowałam jako kelnerka i zdobyłam naprawdę duże doświadczenie.
 – Przyjdź jutro na siódmą. – Podniósł się z miejsca. – Przekażę Jess, żeby cię ze wszystkim zapoznała. – Podał mi plik spiętych kartek. – Przynieś je do mnie na jutro podpisane, jeśli się zdecydujesz. Nie spóźnij się. – Wstał. – Zaznaczę tylko, że na większą pensję nie masz na co liczyć, nie dostaniesz więcej niż Jess. Jeśli spiszesz się po okresie próbnym określonym w umowie, zastanowię się nad umową na stałe.
 – Dobrze. Bardzo dziękuję. Do widzenia.
 – Do widzenia. – Przepuścił mnie w drzwiach.
Mężczyzna wyprzedził mnie w korytarzu, instruując krzątającą się Jess, by zamknęła kawiarnię. Tony wpatrywał się we mnie uparcie, oczekując na wiadomość. Widząc jego zniecierpliwienie, zrobiło mi się ciepło na sercu. Znaliśmy się od wczoraj, a on trzymał moją stronę. Usiadłam na sąsiednim hokerze, odkładając teczkę na blat. Odwróciłam się w jego stronę z szerokim uśmiechem.
 – Mam to! Dziękuję!
 – Świetnie! – Porwał mnie w ramiona, mocno ściskając, co odwzajemniłam z piskiem. – W takim razie stawiam kawę. Jess, dwa razy cappuccino! – Odsunął krzesełko, dając mi usiąść. – Od teraz będę tu częściej zaglądał i patrzył, jak sobie radzisz.
Zaśmiałam się, widząc jego satysfakcję. Pierwszy raz spotkałam osobę, tak chętnie pomagającą obcym. Poczułam, że mogłam mu zaufać. Początkowo krępowała mnie jego wylewność, jednak wystarczyło po prostu przywyknąć, by odkryć prawdziwy klejnot. Wreszcie, zaczęło się wszystko powoli układać.
Odsunęłam się, kiedy Jessica postawiła dwie szklanki z kawą.
 – Bardzo ci dziękuję. Uratowałeś mi tyłek. Tobie również Jess. – Upiłam łyk. – Pyszna. – Posłała mi promienny uśmiech.
 – Drobiazg. Co ty na to, żeby wybrać się w sobotę na imprezę? – Objął mnie ramieniem. – Znam świetny klub. – Poruszył śmiesznie brwiami. – Jess możesz czuć się zaproszona. – Zerknął na nią.
 – Jestem za. – Zaśmiałam się. – Dam ci jeszcze znać, nie znam jeszcze swojego grafiku.
 – Opadam T, przykro mi. Tata organizuje ważną kolację i powiedział, że obowiązkowo mam się na niej stawić. – Zrobiła tak żałosną minę, że aż zrobiło mi się jej żal. Westchnąwszy zrezygnowana, podeszła do jednego z zajętych stolików.
 – Jasne. Tylko się zgódź – powiedział poważnie. – Zaraz wracam. – Wstał od stolika, zabierając telefon. – Nie uciekaj. – Puścił mi oczko.
Pokręciłam przecząco głową, próbując stłumić w sobie śmiech. Wiedziałam, że znajdę swoją bratnią duszę, ale nie sądziłam, że stanie się to tak szybko. A skoro Tony wykazywał chęci w nawiązywaniu dalszej znajomości, chętnie się na to godziłam, ponieważ przestawałam czuć się samotna. Chciałabym mieć takiego brata. Spoważniałam, przypominając sobie o Benie. Zdecydowanie na niego nie zasługiwał. Mężczyzna obiecał, że z nim porozmawia, jednak nie wierzyłam w to, że Benjamin skończy z tym raz na zawsze, skoro ponownie do tego wrócił. Może powinnam to zostawić, ale stałam się tego częścią, odkąd znalazłam te prochy. One naprawdę niszczyły życie, co widziałam wielokrotnie. Najbardziej wstrząsnął mną widok gnijącego ciała dziecka, które pedofil poczęstował narkotykiem. Płacz matki, wręcz nie do zniesienia, wywołał u wielu osób wymioty. Gwałciciel wielokrotnie wykorzystywał sześciolatkę i faszerował zabójczą trucizną. Z cudem uszła z życiem, jednakże straciła obie nogi, dzięki którym tańczyła i zdobywała serca publiczności. Na jej mamę spadł obowiązek powiedzenia, że już nigdy nie zatańczy i będzie poruszała się na wózku. Starłam łzę, spływającą po policzku.
Weszłam do sklepu z suwenirami poleconego przez T, rozglądając się na boki. W małym pomieszczeniu panował nieład, przez co z trudem dostrzegłam regał z widokówkami. Potrzebowałam co najmniej czterech. Przeglądałam je, zastanawiając się nad wyborem fotografii, zwłaszcza tej dla Magdy. Kobieta przepadała za krajobrazami i obraziłaby się śmiertelnie na mnie, gdybym wybrała pierwszą lepszą w dodatku niezbyt ładną. Pamiętałam również o prezencie dla najmłodszego – jeszcze nienarodzonego - członka rodziny Stawskich. Powinien mieć coś, co przypominałoby mu o cioci. Mnóstwo misi różnej wielkości położonych na półkach trzymało serduszka z napisem Los Angeles. Postanowiłam wybrać większego i wysłać go priorytetem. Po kilkunastu minutach zadowolona opuściłam sklepik, sprawdzając godzinę zachodu słońca. O dziewiętnastej dwadzieścia pięć. Zdążę, jeśli pojadę autobusem. Dzięki obejrzeniu kilkudziesięciu filmików, jak one tutaj działały, w miarę się odnajdywałam, chociaż cały czas bałam się, że pomylę kierunki.
Po czterdziestu pięciu minutach siedziałam na plaży, wpatrując się w zachodzące słońce. Myślałam o mamie, która prawdopodobnie siłowała się z papierami, siedząc za biurkiem. Rozwiązywanie przestępstw napawało ją wielką satysfakcją. Zresztą… Każdy by tak reagował, wiedząc, że zrobiło się dobry uczynek i zarazem wykonało swoją pracę? Przyznałam, że to przyjemne uczucie stać się bohaterem dla ludzi. Pracując w tym zawodzie, czuło się dużą presję. W chwili, gdy nie posiadało się żadnych poszlak, umierali ludzie lub narkomani sprzedawali dzieciakom prochy, które nieprzytomne znajdowano później leżące w różnych miejscach. Czasami byliśmy wobec tego bezsilni i pogodzenie się z tym stanem rzeczy to najtrudniejsza część tego zawodu.
Piętnaście minut temu dostałam wiadomość od Kamili, że Asię podejrzewano o branie udziału w handlu narkotykami. Zdziwiłam się, ponieważ sądziłam, że przyjaciółka nie chciała mieć z nią nic do czynienia. Najwyraźniej podobnie do mnie odczuwała jakieś resztki więzi z Asią. Dziewczyna upierała się przy swojej niewinności i odmawiała składania zeznań. Już raz nas kiedyś okłamała, wyrzekając się kontaktu z Sebastianem oraz jakichkolwiek związków z przemytnikami. Do woli nadużywała zaufania, którym ją obdarzyłyśmy, co spowodowało ochłodzenie się naszych stosunków przez jakiś czas. Sąd ostatecznie uznał, że działa pod przymusem, skazując ją na prace społeczne. Teraz nikt poza Agatą się raczej za nią nie wstawi.
Odprowadziłam wzrokiem biegającego wzdłuż plaży mężczyznę. Podeszłam leniwie nad brzeg. Szum rozbijających się fal, rozluźniał mój spięty organizm. Cofnęłam nogę, czując, że na coś nadepnęłam. Trochę inaczej wyobrażałam sobie plażę, bardziej zatłoczoną, bez miejsca, w którym można byłoby w spokoju odpocząć i pomyśleć. Czarna bransoletka z rzemyków pod moim ciężarem wbiła się w mokry piasek. Podniosłam ją, oglądając dokoła. W srebrnej blaszce przyczepionej wyryto inicjały JM. Zawinąwszy ją w chusteczkę, schowałam do plecaka. Odkąd się tu przeprowadziłam, prześladował mnie jakiś pech. Miałam dosyć kłopotów i znajdowania cudzych własności, zwłaszcza takich, które oznaczały kłopoty. Zrezygnowana ruszyłam w kierunku przystanka autobusowego. W najbliższym czasie postaram się znaleźć tutaj jakiś sklepik lub coś w rodzaju biura rzeczy znalezionych, żeby ją oddać. Mogła być dla kogoś bardzo ważna i mieć wartość sentymentalną. Analizowałam mijane budynki wzrokiem. Wiedziałam, że w końcu zaciągnę tam mamę siłą czy dobrowolnie. Dostałyśmy drugą szansę na odbudowę naszych relacji i należało z niej skorzystać. Wsiadłszy do autobusu, kupiłam internetowy bilet i zajęłam wolne miejsce.
Weszłam do domu w dobrym nastroju. Dzisiejszy dzień należał do tych bardziej udanych. Ściągnęłam buty rozglądając się za mamą. Zmarszczyłam brwi nie dostrzegając jej nigdzie. Patrząc na oddanie Anthoniego, uświadomiłam sobie, że im bardziej będę się starała poprawić łączącą nas relację, tym częściej będziemy się kłócić, ponieważ przestanę uciekać. To wymagało sporo cierpliwości, a mi i tak zostały już jej resztki. Z westchnieniem zajrzałam do jej gabinetu i sypialni. Żadnej żywej duszy. Otworzyłam drzwi balkonowe prowadzące do ogrodu. Klęczała na ziemi, robiąc rabatki na kwiaty.
 – Wróciłam! – oznajmiłam podchodząc. – Znalazłam pracę. Przy okazji wybrałam się na spacer. Plaża to świetne miejsce na odpoczynek. – Uśmiechnęłam się, widząc, jak strzepuje z siebie piach. Nigdy nie przepadała za pracą w ogrodzie, jednak cały czas o niego dbała.
 – To świetnie. Carli, już ci mówiłam, że nie mam czasu na głupie zabawy. Przywyknij. Praca w FBI pochłonie mnie do reszty. Zresztą… Tobie polecam zrobić to samo. – Spojrzała na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Dasz sobie radę.
Zaskoczona, uniosłam brwi, słysząc pochwałę z jej ust. Podbudowała i wzmocniła moje zamiary, wnosząc w nie powiew świeżości oraz zachęty. Może Los Angeles jednak czyniło cuda. Postanowiłam grać dobrą minę do złej gry, pokazując, że nie zrazi mnie jej niechęć. Nabrałam powietrza, próbując ukryć zmieszanie. Podniosłam głowę, prostując plecy. Słyszałam, że pewność siebie pomagała w takich sytuacjach.
 – Szkoda. Jak już znajdziesz dla mnie czas, daj znać. – Wysiliłam się na uśmiech. – Będę u siebie. – Odwróciłam się, by jak najszybciej znaleźć się w pokoju.
 – Carli…
Puściłam to mimo uszy, wchodząc do domu.
Schowałam pocztówki do plecaka razem z małą butelką wódki – kupioną w sferze bezcłowej, włożoną w ozdobną torebkę. Postanowiłam się mu jakoś odwdzięczyć, chociaż wiedziałam, że to stanowczo za mało.

~*~

Włożyłam miseczkę po płatkach do zlewu, strącając przy okazji otwarte pudełko, stojące na blacie. Jęknęłam, zbierając je w pośpiechu. Pech prześladował mnie od zawsze, nawet w najmniej odpowiednich momentach, co zgadzało się z Czarną Owcą rodziny, którą okrzyknięto mnie jeszcze przed narodzinami. Jakbym sama pchała się na ten świat. Ciotki starannie na każdym kroku mi to pokazywały i przypominały, gdybym choć na chwilę o tym zapomniała. Schowałam resztki do szafy i upewniwszy się, że zakluczyłam dom, wysłałam T wiadomość.

CARLI: Wpadniesz dzisiaj do kawiarni? To ważne.

Szłam chodnikiem, współpracując z GPS–em. Na wszelki wypadek spakowałam do plecaka naładowanego powerbanka. Telefon zawibrował, kiedy spokojnie przechodziłam przez pasy.

TONY: Zaraz będę. Mam w pobliżu zlecenie.

Po przeczytaniu umowy stwierdziłam, że warunki wydają się niemal idealnie. Dodatkowo zauważyłam wczoraj, jak ogromny wpływ Jessica wywierała na swoim wuju. Po cichu liczyłam na to, że jeśli się zaprzyjaźnimy, przekona go, że powinnam dostać pracę na dłuższy okres. Odwzajemniłam uśmiech Levella, machającego do mnie z daleka. Włożył niebieską koszulę w kratę pod ogrodniczki, a klucz francuski, który trzymał w ręku sprawiał, że wyglądał niczym rasowy hydraulik, którym zresztą był. Przytulił mnie na powitanie. Wyjęłam ostrożnie ozdobną torebkę z plecaka, uważając, by szklana butelka została w środku, po czym wręczyłam ją mężczyźnie.
 – Bardzo dziękuję za pomoc.
 – Wódka?! Serio?! – Patrzył oniemiały to na mnie, to na butelkę. Wspominał wczoraj, że polował na polską wódkę, ale nigdzie nie mógł jej znaleźć. – Nie spodziewałem się, że potraktujesz moje słowa serio. Jesteś wielka! – Ponownie zamknął mnie w silnym uścisku. – Pomyślałem, że coś się stało. A tu proszę. – Pokręcił rozbawiony głową. – Muszę lecieć do pracy.
 – Lekkiej pracy.
 – Tobie również! – Usłyszałam, nim zdążyłam zamknąć za sobą drzwi.
Zaciągnęłam się zapachem kawy, który roznosił się w pomieszczeniu. Przyszłość w tym miejscu zapowiadała się całkiem obiecująco. Wyjęłam z plecaka dokumenty, widząc siedzącego przy ladzie pana Barensa. Wyprostowany wpatrywał się w ekran swojego smartfona. Stanęłam tuż przy nim. Podniósł rękę, prosząc, bym chwilę zaczekała. Uparcie wystukiwał litery z zawziętą miną. Mimo swojego wieku wyglądał młodo, gdy zgolił zarost. Po raz ostatni prześledził wzrokiem to, co napisał, po czym spojrzał na mnie.
 – Dzień dobry – odezwałam się uprzejmie. – Przyniosłam dokumenty.
 – Witaj. – Westchnął, przeczesując dłonią blond włosy. – Pięć minut przed czasem. Pięknie. Dziękuję. – Bez zbędnych ceregieli wziął ode mnie teczkę. – Jess, zamkniesz kawiarnię? – zapytał, gdy blondynka wyłoniła się zza drzwi prowadzących do kuchni.
 – Jasne, szefie.
 – Do zobaczenia!
Wyszedł pośpiesznie z kawiarni, dzwoniąc do kogoś. Odłożyłam pod ladę prawie pusty plecak. Spojrzałam na koleżankę, oczekując konkretnych zadań.
 – Poustawiasz krzesełka? – zapytała, przygotowując maszynę do kawy.
 – Jasne. – Bez zbędnych pytań wzięłam się do pracy.
 – Jak już uporamy się z ogarnięciem tego wszystkiego, pokażę ci pokój dla personelu i dam fartuszek. Cieszę się, że nie nosimy jakiegoś głupiego uniformu. Chociaż Ruben ma dobry gust, więc pewnie skombinowałby coś stylowego. – Uśmiechnęła się promiennie. Miałam wrażenie, że nie znała innego stylu życia.
Po kilku minutach stoły czekały na pierwszych klientów. Odebrałam od dziewczyny kartonowe pudła, w których znajdowały się ciasta. Według jej instrukcji w szklanej gablocie po prawej znajdowały się na górnej półce torty, a dolnej placki. Na sam widok tych wszystkich ciast, nabierało się ochoty do posmakowania każdego z nich. Kiedy wszystkie półki zostały zapełnione, zajęłam się rozkładaniem świeżych ciastek i babeczek na regale po lewej stronie.
Złożyłam pudła, patrząc ukradkiem na czekoladowe pyszności. Podałam je współpracownicy.
 – W przerwie na lunch objemy się nimi do nieprzytomności. – Zaśmiała się dźwięcznie. – Fabrice powiedział, że kilka sztuk jest nieforemnych i zostawił je w lodówce. A teraz weź plecak i chodź za mną.
Ruszyłyśmy korytarzem. Dopiero teraz zauważyłam, że na drzwiach wiszą tabliczki. Chłodnia, kuchnia, łazienka, pokój dla personelu. Przekroczyłyśmy próg, a moim oczom ukazał się niewielki szary salonik z czarną kanapą, dwoma fotelami, lodówką, umywalką i ławą. Usiadłam niepewnie na kanapie, odkładając na nią plecak. Jessica wręczyła mi czarny fartuszek z logiem kawiarni.
 – A teraz chodź, to dopiero początek dnia.
Przez następne pięć godzin obsługiwania klientów zorientowałam się, gdzie mogłam znaleźć między innymi kubeczki do kawy na wynos wraz ze zmieloną kawą, którą regularnie dosypywałyśmy do różnych przegródek w maszynie. Okazało się, że Febrice Foucault pochodził z Francji, co wyczuwało się w jego francuskim akcencie. Bardzo dbał o niego, przykładając dużą wagę do każdego wypowiedzianego słowa. Praktycznie wychowywał się w Los Angeles. W wieku dziesięciu lat przeprowadził się tu z rodzicami i mieszkał do tej pory.
Siedziałam przed maszyną do kawy, próbując zrozumieć jej mechanizm. Nie potrafiłam zapamiętać funkcji wszystkich guziczków. Pierwszy raz w życiu spotkałam się z tak skomplikowanym ustrojstwem. Jess przychodziła mi z pomocą, kiedy zniecierpliwieni klienci czekali na swoje zamówienie, a ja jedyne, co potrafiłam, to wcisnąć przycisk uruchamiający dolanie mleka do filiżanki. Oczywiście ja, Carli, nie byłabym sobą, gdybym nie myliła go z włącznikiem śmietany. Zostałam zmuszona do ciągłego proszenia koleżanki o pomoc, co utrudniało pracę. Beznadzieja. Opadłam zrezygnowana na hokera. Przegrałam z maszyną. Pf… Wylecę stąd tak szybko, jak się tu pojawiłam.
 – Maszyna? – zapytała Jessica, próbując ukryć swoje rozbawienie.
 – Bingo. Beznadzieja! – mruknęłam. – Wylecę stąd tak szybko, jak się tu pojawiłam – zdradziłam swoje myśli.
 – Co ty! Trochę wiary w siebie. – Zaśmiała się szczerze. – Trzymaj. – Podała mi złożoną w kostkę kartkę. – Powinna pomóc – powiedziała na odchodnym.
Rozłożyłam ją znudzona porażkami. Prześledziłam powoli wzrokiem jej zawartość, analizując wszystko powoli. Instrukcja obsługi! Jednak los się do mnie uśmiechnął! Może będzie lepiej niż mi się wydawało. Głupi ma zawsze szczęście! Przytuliłam blondynkę, kiedy odstawiła tacę. Zaskoczona, odwzajemniła uścisk. Zachichotała z rozbawieniem w oczach. Uwielbiałam ją.
 – Dzięki! Uratowałaś mi tyłek.
 – Drobiazg. Dostałam ją od wuja i dotąd korzystam. Jeśli chcesz, skseruję ci tę stronę.
 – Dziękuję bardzo.
 – A teraz zrób cappuccino z mlekiem na wynos i zanieś na trójkę. – Mrugnęła odchodząc.
Zabrałam się do roboty, dziękując w duchu Bogu za pomoc. Zadowolona zamknęłam tekturowy kubek plastikowym wieczkiem, gdy został napełniony. Wyszłam zza lady, szukając stolika numer trzy. Nikt przy nim nie siedział. Może Jess pomyliła zamówienia? Chociaż szczerze w to wątpiłam, zachowywała się niczym profesjonalista. Odwróciłam się, wpadając na kogoś. Gorące cappuccino wylądowało na jasnobłękitnej męskiej koszuli. Przełknęłam wystraszona ślinę.
Wyleją mnie.
Na pewno mnie wyleją.
WYLEJĄ MNIE.
Jak zawsze wpakowałam się w kłopoty. Uniosłam wzrok, napotykając zdenerwowane spojrzenie piwnych oczu mężczyzny. Chwycił materiał, odklejając go od muskularnego torsu, widocznego pod nim. Zacisnął szczękę, patrząc na ogromną plamę. Pobladłam. Otworzyłam usta, by powiedzieć cokolwiek, ale gula w gardle mi to uniemożliwiła. Zamiast tego wyrwał mi się jęk.
 – Cholera!
 – P–przepraszam… – wydusiłam, chwytając biały ręcznik, który nosiłyśmy w tylnej kieszeni spodni i zaczęłam gorączkowo wycierać kawę.
 – Nie dotykaj mnie – powiedział chłodnym głębokim głosem. – Koszula nadaje się do wyrzucenia. – Puścił materiał, powodując, że znów się do niego przylepił.
 – Odkupię ją panu. N–naprawdę przepraszam.
 – Koszulę za trzysta dolarów? – Uniósł brew. – Niech się pani nie fatyguje. Nie stać cię.
 – Boli? – wypaliłam ze zdenerwowania.
 – Wylała na mnie pani gorącą kawę. – Zirytował się. – Oczywiście, że boli! Co sobie… Nieważne. – Westchnął. – Na przyszłość uważaj, co robisz. Zrób mi tę kawę.
 – O–oczywiście! Już robię.
Speszona wróciłam za ladę. Kto kupował tak drogie koszule?! Przecież to majątek. Ile on zarabiał? Zawiodłam już pierwszego dnia. Czułam się jak skończona oferma. Odwróciłam się jeszcze raz. Opierał się o blat i przyglądał wywieszonym cenom. Podrapał się po zaroście, chrząkając. Zawstydzona wróciłam do pracy. Wcisnęłam dokładnie wieczko, by można z kubka swobodnie pić. Nabrałam powietrza, stawiając przed nim napój.
 – Proszę. Pańskie cappuccino. Na mój koszt. Przynajmniej tyle mogę zrobić.
 – Dzięki. Reszty nie trzeba – mruknął, zostawiając dziesięć dolarów.
Bałam się, że zgłosi to szefowi, przez co stracę pracę. Uwielbiałam przyciągać pecha. Mama sprzedała mi to w genach. Również robiła sobie mnóstwo siniaków, potykała się o wszystko i przytrafiały się jej głupie sytuacje.

Fabrice piekł cudowne ciasta. Jedne z najlepszych, jakie kiedykolwiek jadłam. Kupiłam nawet mały kawałek, żeby przynieść go do domu. Mama uwielbiała czekoladowe placki i była bardzo wybredna pod tym względem. Sama robiła cudowny z przepisu babci. Cały jego urok polegał na ogromnej ilości czekolady, jaką dodawało się do ciasta. A ile kalorii! Skuszenie się raz na jakiś czas, na kawałek nieba nikomu nie zaszkodziło. Niestety nie pamiętałam kiedy ostatni raz coś piekła.
Po pracy udałam się na poszukiwanie poczty, co trochę zajęło. Każdy zapytany przechodzień poprowadził mnie inną drogą, ale w końcu udało mi się tam dotrzeć i wysłać obiecaną paczkę dla Madzi z listem.
Oczywiście z powrotem pomyliłam linię autobusów, więc weszłam do domu trzydzieści minut później, niż zamierzałam. Zdjąwszy buty, poczułam ulgę rozchodzącą się po moich stopach. W kawiarni panował dzisiaj naprawdę duży ruch, przez co narobiłam kilometrów.
 – Mamo, wróciłam! – Odłożyłam plecak na sofę, szukając jej wzrokiem po pomieszczeniu. – Mam coś dla ciebie! Zostawiam w lodówce.
Odpowiedziała mi cisza, a zaraz potem łomot zrzuconego przedmiotu. Wzruszyłam ramionami, zamykając lodówkę. Przebrałam się w pokoju w wygodniejsze rzeczy i schowałam telefon w bluzę z zamiarem zrobienia sobie obiado–kolacji. Wybałuszyłam oczy, kiedy z gabinetu mamy wyszedł wysoki mężczyzna, zapinający białą koszulę. Przełknęłam ślinę.
Czy oni…
Czy mama i on…
Czy ona z nim spała?!
Chwila! To ten sam facet, na którego wylałam kawę dzisiaj. Uniósł na mnie spojrzenie, w którym czaiło się zdziwienie. I to zapewne niemałe. Też się ciebie tu nie spodziewałam… z mamą. Moja twarz przybrała kolor dojrzałego pomidora. Czułam się zażenowana całą sytuacją. Sparaliżowana stałam niczym słup soli, zapominając, jak się rusza.
 – Dobry wieczór. – Chrząknął, zapinając ostatni guzik koszuli.
 – D–dobry w–wieczór – wydukałam.
 – Myślałam, że wcześniej skończysz – powiedziała wesoło mama, poprawiając włosy.
Przygładziła swoją bluzkę i spódniczkę. Przenosiłam wzrok z niego na nią i na odwrót. Wolałam żyć w nieświadomości! Zdecydowanie. Nabrałam powietrza, przypominając sobie o oddychaniu.
 – Zgubiłam się, szukając poczty.
 – Ach, tak! To James. Pracujemy razem. Zostanie na kolacji.
Uniosłam niezrozumiale brew. Nikt nigdy nie zostawał u nas na kolacji, zwłaszcza mężczyzna. Oni rzeczywiście uprawiali... Fu! Przełknęłam ślinę, wyobrażając sobie moją mamę i naszego gościa jako małżeństwo.
 – James Maslow. – Wyciągnął w moją stronę dłoń.
Patrzyłam na nią niepewnie, zastanawiając się, co robić.
– Carli Johnson. – Uścisnęłam ją, ale niemalże od razu cofnęłam.
Nie wiedziałam, co z nią wcześniej robił lub gdzie wkładał. Obrzydlistwo.
Bez zastanowienia poczłapałam do kuchni, żeby przygotować ciasto na naleśniki. Zaczęłam je robić, uważając, by nasypać odpowiednią ilość proszku do pieczenia. Gdy tylko pomyślałam o wylanej kawie… Błagam! Urodziłam się jedenastego lipca, nie trzynastego! Przynajmniej pech urozmaicał moje życie. Zaraz… To już trzeci raz, gdy spotykamy się w przeciągu dwóch dni. Prawie wylałam na siebie przez niego kawę! Miał za swoje!
 – Kto by pomyślał, że spotkamy się w takich okolicznościach – odezwał się zza moich pleców.
 – Na pewno nie ja – mruknęłam.
Roześmiał się dźwięcznie, opierając o blat, zachowując odpowiednią odległość pomiędzy nami. A co jeśli oni tu… Ok, Carli… Uspokój się. Zachowuj się, jak na dorosłą przystało. To normalnie, że dorośli uprawiali seks. Po prostu przestań wyobrażać sobie nie wiadomo co.
 – Carli, spróbuj doczyścić później jego koszulę. Tym niemieckim mydełkiem, wiesz którym. Ma sporą plamę od kawy. Jakaś niezdara potraktowała go kawą.
 – Jeszcze raz dziękuję za pożyczenie koszuli. – Posłał jej uśmiech.
Błagałam w myślach Jamesa, by mnie nie wydał. Chociaż gdyby tak było, już dawno przez nasz dom przeszłaby awantura. Przecież czekanie z takimi rzeczami, aż wszyscy wyjdą to przereklamowane! A co! Nic takiego.
 Miksowałam uparcie cisto, próbując doszukać się nawet drobinki mąki, która się nie rozbiła. Czułam się zażenowana całą sytuacją. Poniekąd sama się do niej przyczyniłam. Zastanawiało mnie jedno. Skąd ona miała koszulę? Mieszkałyśmy bez mężczyzny Cieszyłabym się, jeśli ktoś w końcu znalazłby się w jej życiu. Może słowo „ojciec” w moim przypadku to za dużo powiedziane. Przyzwyczaiłam się do jego braku. Dlatego traktowałabym go jako dobrego wujka, ale zaakceptowała.