Ostatnie siedem dni, które spędziłam w Polce, pomimo niemiłej
konfrontacji z Asią, należały do wartych zapamiętania. Męczyła mnie
niewyjaśniona sprawa z Agatą, a że obiecałam sobie wszystko pozamykać przed
wyjazdem – i odważyłam się nawet przeciwstawić Łukaszowi – zjawiłam się przed
drzwiami jej mieszkania w czwartkowy wieczór. Wkurzało mnie jej niezdecydowanie
i bierność. Nawet jeśli postanowiła pozostać bezstronna w naszym sporze, nie
wychodziło jej to. Unikała zarówno mnie, jak i Kamili, odzywała się tylko i
wyłącznie, gdy pierwsze to zrobiłyśmy. Kontakt z nami wyraźnie jej
przeszkadzał. Czy wymagałyśmy od niej, by zerwała z Asią znajomość? Chciałam
dojść z nią tylko do porozumienia, chociaż Kama uważała, że to strata czasu i
temat był zakończony. Postanowiłam stawić jej czoła i odciąć drogę ucieczki,
zatrzaskując ją w mieszkaniu. Kiedy otworzyła mi drzwi, wyglądała na
zaskoczoną, jednak to bardzo szybko przerodziło się w coś na wzór paniki
połączonej ze strachem. Robiąc dziwną minę, spoglądała, co chwilę w głąb
mieszkania, jakbym miała zamiar ją na czymś przyłapać. Czymś, czego nie
powinnam widzieć. Posławszy jej zdziwione spojrzenie, uniosłam brew. Zamierzała
tak stać w drzwiach?
– Mogę wejść, czy będziemy tak
stały? – Agata potrząsnęła głową, wyrywając się z dziwnego zamyślenia i
podniosła na mnie oczy. Chwilę później ponownie spojrzała nerwowo w stronę
salonu. – Zaprosisz mnie do środka?
– To nie jest najlepszy pomysł,
Carli. – Spuściła wzrok, garbiąc się. Agata zawsze była kiepską kłamczuchą,
zdradzała się postawą.
– W poniedziałek przeprowadzam się
do Stanów. Nie wyobrażam sobie lepszego momentu. – Założyłam ręce na piersi. –
Naprawdę musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo, próbując odczytać emocje,
jakie kryły się w jej oczach.
– Ale to…
– Agata! Proszę cię. Przestań od nas
uciekać. – Zagotowałam się w środku, wpadając jej w zdanie. Słuchanie jej
kolejnej wymówki, przyprawiało mnie o białą gorączkę. – Jest mi po prostu
przykro, że tak z nami postępujesz. To, że Asia podjęła taką, a nie inną
decyzję, ciebie w ogóle nie powinno dotykać.
– Carli, obiecuję, że jeszcze
porozmawiamy, tylko idź już sobie, proszę. – Spojrzała na mnie błagalnym
wzrokiem. Ukrywała coś. Otworzyłam buzię, żeby zaprotestować, ale ktoś mnie
uprzedził.
– Nie rozumiesz? – Zza jej pleców
wyłoniła się Asia. Jak zwykle ubrana w krótkie spodenki i bokserkę z głębokim
dekoltem. – Mam przetłumaczyć, czy sobie pójdziesz? – Zmierzyła mnie wzrokiem,
który mógłby zabijać.
Nienawidziłam tak aroganckiej Asi. Zawsze dziwiłam się facetom,
nabierającym się na jej niewinne gierki. Oni naprawdę, próbowali przenieść dla
niej góry i biegali za nią niczym jej wierne pieski, ale dla niej to zawsze
była zabawa. Wykorzystywała ich, a później zostawiała na lodzie, bawiąc się w
najlepsze. Co więcej, zastanawiałam się, dlaczego nigdy nie postanowiłam się z
nią skonfrontować i udawałam, że wszystko było w najlepszym porządku, gdy
rozwalała innym związki. Zachowywała się jak wieczne dziecko, tupiące nogą,
które nie dostało nowej zabawki. Chociaż prawie zawsze miała to, czego chciała,
dopóki nie wtrąciła się w moje życie. Należałam do mało pokornych osób. Chociaż
bałam się i uciekałam przed wieloma rzeczami, gdy tylko rozkazywano mi,
uaktywniał się we mnie buntownik.
– To chyba nie z tobą rozmawiam…
– Bo nie mamy o czym – wtrąciła,
wywracając oczami. – Wszystko sobie wyjaśniłyśmy – prychnęła, udając się w głąb
mieszkania. – Pozbądź się jej Agata.
Wydałam z siebie bliżej nieokreślony dźwięk zirytowana. Nawet przyjaciółkę
rozstawiała po kątach jak zwykłą kukiełkę. Spojrzałam stanowczo na Agatę, ale
ta mamrocząc pod nosem przeprosiny, zamknęła mi przed nosem drzwi. Wyglądało na
to, że Asia zdążyła już całkowicie przeciągnąć ją na swoją stronę.
Podejrzewałam, że właśnie tak to wszystko się skończy. Jęknęłam sfrustrowana,
dzwoniąc ponownie dzwonkiem. I ponownie. I ponownie. Stałam, zaciskając szczękę
ze zdenerwowania. Asia czuła się zupełnie bezkarnie! Zapragnęłam, żeby za całe
zło, które wyrządziła ludziom, spotkała ją kara. Dlaczego wszystko uchodziło
jej na sucho?!
Poczułam się urażona zachowaniem Agaty, bo chociaż po zachowaniu Asi
spodziewałam się niemal wszystkiego, ona była bierna i wykonywała każde
polecenie Król, traktującej ją jak niewolnika. Nie wiedziałam, co o tym
wszystkim powinnam myśleć. Oczywiście nie broniłam jej utrzymywania kontaktu z
„przyjaciółką”, ale jej uległość doprowadzała mnie do białej gorączki.
Zostawiłam to, mając nadzieję, że czas sam rozwiąże ten problem. Westchnęłam,
pakując kolejne rzeczy do walizki.
W piątkowy wieczór opowiedziałam o wszystkim Kamili, na co zareagowała
prychnięciem. Znałam jej zdanie i wcale się nie zdziwiłam, ponieważ jak zwykle
miała rację. To ja rozpamiętywałam wszystko, ciągle wracając do tych samych
rzeczy. Ona stąpała twardo po ziemi, myśląc racjonalnie i wyłączając znaczną część
emocji. Właśnie to nas odróżniało. Potrafiła coś, czego ja nie.
Do samego rana wspominałyśmy stare czasy, ciesząc się swoim towarzystwem.
Śmiałyśmy się wspólnie ze wszystkich nieporozumień i niezręcznych sytuacji.
Kamila niewiele się zmieniła od liceum. Właściwie nabrała tylko ostrzejszych
rysów na twarzy i ścięła włosy do ramion. Nadal powinna popracować nad
relacjami z mężczyznami, ponieważ zazwyczaj odstraszała ich swoją oziębłością.
Ostatecznie jej wady wręcz tonęły w morzu lojalności i troskliwości o naprawdę
bliskie osoby. Każdy, kto dobrze ją poznał, wiedział, że mógł liczyć na nią
choćby w środku nocy. Podnosząc kubek do ust, odważyłam się powiedzieć coś na,
co nigdy nie miałam odwagi.
– Wiesz, że według Asi nigdy nie
znajdę sobie chłopaka, bo jestem – urwałam, przenosząc na nią wzrok. Patrzyła
na mnie sceptycznie z uniesioną brwią, jakby mówiła: „Ty jeszcze wierzysz w
te bzdury?” – Bo jestem szkaradą. – Po wypowiedzeniu tego na głos, kamień
spadł mi z serca. Poczułam kolejny pękający łańcuch, który więził mój umysł.
Powoli odzyskiwałam wolność, którą brutalnie odebrał mi los. Zaskoczona Kamila
milczała z otwartą buzią. Chyba pierwszy raz widziałam ją tak zaskoczoną. –
Oczywiście mówiłyście inaczej z żalu.
Przyjaciółka zakończyła swoją ciszę głośnym wulgaryzmem. Wybałuszyłam oczy,
słysząc te niecodzienne słowa w jej ustach. Kamila prawie nigdy nie
przeklinała. Domyśliłam się, co było tego powodem. Asia rozpowszechniała przez
cały czas plotki na mój temat po szkole, a kto wie, czy nawet nie o Agacie i
Kamili. Fałszywość dziewczyny po raz kolejny wychodziła na jaw, ale tym razem
odważyłam się o niej mówić. Rozwścieczona przyjaciółka odłożyła trzymany kubek
z hukiem na stolik. Wziąwszy głęboki oddech, usiadła na skraju kanapy, chowając
twarz w dłoniach. Przez głowę przemknęła mi wątpliwość o jej niewinności, ale
szybko ją odsunęłam, ufałam Kamili. Potarłszy twarz, spojrzała na mnie zupełnie
opanowana.
– Cokolwiek ona powiedziała,
jakiekolwiek plotki rozsiała, które są kłamstwem… – przerwała, wpatrują się we
mnie intensywnie. – Właśnie, to kłamstwo. Nigdy nie wątpiłam w to, że ktoś cię
pokocha. Nigdy. Zawsze w to mocno wierzyłam. Bo chociaż jesteś pogubiona, masz
kochające serce, ok? – Patrzyła na mnie wyczekująco z uniesioną brwią. Bardzo
mnie wzruszyła swoim wyznaniem. Zazwyczaj stroniła od okazywania tak mocnych
emocji. Z początku nie wiedziałam, jak zareagować, więc po prostu patrzyłam na
nią bez jakiegokolwiek wyrazu, czując ciepło rozchodzące się po każdym
zakamarku mojego ciała. – Powiesz coś?
Zaśmiałam się, siadając obok, by ją objąć. Przytuliłam ją mocno do siebie,
zamykając oczy. Dostawałam od niej tyle miłości i troski. Kochałam ją całym
sercem. Przeprowadzką to wszystko sobie odbierałam, jednak wierzyłam, że to
nowy początek życia – prawdziwego życia; bez uciekania i chowania, w którym
problemy służyły po to, by kształtować siebie oraz być lekcją. Miałam
dwadzieścia jeden lat, a zachowywałam się jak gimnazjalistka. To była pora, by
z tym skończyć i w końcu stać się dorosłą kobietą, gotową zmierzyć się ze
światem i jego brutalnością. Przestać uciekać oraz wykazać na tyle dużo odwagi,
bym zmierzyła się z przeszłością. I nikt nie obiecywał, że to będzie łatwe,
jednak żywiłam cichą nadzieję, że los się do mnie uśmiechnie.
Następnie opowiedziałam jej o pozostałych plotkach, krążących po VII liceum
ogólnokształcącym im. Dąbrówki. Większa część szkolnego społeczeństwa uważała,
że mama puszczała się na prawo i lewo w stanach, a gdy zaszła w ciążę, wróciła
do Polski z podkulonym ogonem. Nie powiodło się jej, więc ponownie wróciła do
starego życia. Oczywiście brałam ją sobie według Asi za wzór godny
naśladowania. Jak twierdziła, udawałam wielce poszkodowaną, podobnie jak matka,
by zwrócić na siebie uwagę. Zrobiła ze mnie wyrachowaną królową dramatu,
chociaż sama nią była. Wokół niej ciągle musiało się coś dziać, nienawidziła
spokoju; kochała być w centrum uwagi. Prawie każdy temat sprowadzała do siebie
lub traciła nim zainteresowanie, jeśli jej nie dotyczył. Ze wszystkiego
czerpała dla siebie korzyści, w przeciwnym razie odpuszczała. Akceptowałam to
aż dotąd. Bałam się, że jeśli się jej przeciwstawię, zostanę sama.
Bawiłam się czerwonym winem, uważnie przyglądając się cieczy krążącej po
ściankach kieliszka. Cieszyłam się z zaproszenia Stawskich, niemniej dziwił
mnie fakt, że Magda zapytała najpierw o zgodę matkę, jakby miała jakikolwiek
wpływ na moją decyzję. Prychnęłam. Nawet gdyby się nie zgodziła, przyszłabym.
Sama decydowałam o tym, jak spędzałam czas. W domu siedziałabym sama, oglądając
filmy, bo ona nie tolerowała mojego towarzystwa. Wolała przesiadywać całymi
dniami w pracy przy papierach. To, że to właśnie ona została matką, jawiło mi
się zawsze jako nieśmieszny żart. Nawet patrzyła na mnie w odrażający sposób.
Popsułam jej plany na życie, dziecko okazało się zbędnym balastem, chociaż
próbowała mnie kontrolować w każdym aspekcie, a przynajmniej takie odnosiłam
wrażenie. Odkąd odszedł dziadek ze wszystkich sił, starała się trzymać kontrolę
i bała się ją stracić. Nie byłam już dzieckiem, a ona tego nie dostrzegała.
Podniosłam spojrzenie na kobietę niosącą naczynie żaroodporne z dzisiejszą
kolacją. Przygotowała swoje popisowe danie, które gościło na stole tylko w
wyjątkowe okazje, właśnie taką, jak ta. Uśmiechnęła się do mnie ciepło,
stawiając je na samym środku czteroosobowego stołu. Patrzyłam, z jaką radością
nas obsługiwała i nakładała na talerze porcje, robiąc to z miłości. Podczas
posiłku opowiedziałam im o wszystkim, co do tej pory mnie spotkało. Niektóre
rzeczy skwitowała krótkim prychnięciem, zupełnie, jakby się tego spodziewała.
– Carli, ale Asia zawsze taka była.
Dlatego nie przepadałam za jej towarzystwem. – Westchnęła przeciągle, składając
naczynia. Ukrywała to przede mną? Po co? Widziała, że zależało mi na jej opinii
i bardzo ją sobie ceniłam. Spojrzałam na nią pytająco. – Wiesz… Jesteś osobą
przywiązującą się do ludzi i jeśli są dla ciebie naprawdę ważni, stajesz za
nimi murem. Poza tym liczyłam na to, że sama się zorientujesz prędzej czy
później. – Przerwała, patrząc mi w oczy. – Nie gniewaj się, wiem, że w pewien
sposób zastępuję ci mamę i gdybyś widziała we mnie zagrożenie dla twojej
przyjaźni, różnie mogłoby się to dla naszej relacji skończyć.
Z trudem przyznałam jej rację. Zaślepiona nie dostrzegałam prawdy, tak
samo, jak Agata. Zaczynałam rozumieć powoli przyjaciółkę, która bezgranicznie
ufała Asi. Czekała ją ta sama droga,
którą przeszłam i wiedziałam, że to będzie dla niej naprawdę duże wyzwanie,
ponieważ unikała jakichkolwiek konfliktów. Zwłaszcza że zaciągnęła u niej dług
wdzięczności. Kiedy borykała się ze swoim byłym, Król pomogła jej się go pozbyć.
Uśmiechnęłam się pokrzepiająco do Magdy. Potrafiła przewidzieć konsekwencje i
podejmowała decyzje z rozsądkiem. Przytaknęłam w geście zrozumienia.
Marek zaoferował, że posprząta, skoro Magda sama przygotowała kolację, na
co kiwnęła porozumiewawczo głową, znikając na korytarzu. Zmarszczyłam brwi,
opierając się wygodnie o kanapę. Oboje coś knuli i zbytnio się z tym nie kryli.
Po kilku minutach usiedli naprzeciwko, łapiąc się za dłonie. Posłałam im
zdziwione spojrzenie, próbując zrozumieć gest oraz to, co ukrywała za sobą
Magda. Uśmiechnąwszy się szeroko, podała mi test ciążowy. Przyjrzałam się mu,
nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji. Po co pokazywała mi zużyty test ciążowy?
Dwie kreski? Wynik wyszedł pozytywnie, ale… Bez jaj… Magda w ciąży?! Jakim cudem?!
– To znaczy… – zaczęłam, patrząc na
nich z lekkim zdenerwowaniem. Kobieta z trudem przeszła ostatnią ciążę, a teraz
miała już swoje lata. – Jesteś w ciąży? Czy to test Kasandry? – Wypuściłam
głośno powietrze.
– Mój, to początek drugiego
miesiąca.
W jej spojrzeniu odnalazłam coś, czego wcześniej nie znałam; mieszankę
miłości, strachu, troskliwości i emocji zupełnie mi obcej. Zassałam powietrze,
tracąc głos z wrażenia. Cieszyłam się ich szczęściem, jednak bałam się o
zdrowie Stawskiej. Wiedziałam, że dla niej to cenny dar, ale patrzyłam na to
sceptycznie. Jeśli je straci, będzie ponownie ogromnie cierpiała i to po raz
kolejny. Zamknęłam oczy, normując oddech.
– Hej, spokojnie. – Przysiadłszy
się, mocno mnie objęła. – Rozmawiałam z lekarzem i wszystko jest w porządku.
Jeśli będę uważała na siebie i trzymała się zaleceń, za osiem miesięcy powitamy
małego Stawskiego – zaśmiała się wesoło. – Będziesz o wszystkim wiedziała. –
Puściła mi oczko, uspokajając trochę.
– Kasandra zareagowała podobnie –
zawtórował jej Marek.
Posłałam mu mordercze spojrzenie. Jak oni mogli w tej sytuacji w ogóle
żartować?! Dlaczego akurat teraz wyjeżdżałam?! Bałam się, że naprawdę ostatni
raz widziałam Magdę. Tak samo, jak ona była wsparciem przez cały ten czas,
chciałam jej pomóc. Zagryzłam nerwowo wargę. Doskonale rozumiałam Kas, tu
przecież chodziło o zdrowie Magdy, a ciąża to obciążenie dla organizmu matki.
Kiedy już uspokoiłam szalejące emocje, kobieta pokazała mi zdjęcie z USG i małą
kuleczkę przypominającą pęcherzyk. Patrzyłam z zachwytem na nowego, dopiero
rozwijającego się członka rodziny. Oboje stwierdzili, że urodzi się Antoś lub
Karolina. Naprawdę chciałam być przy niej, ale widziałam, że to zatrzymałoby
mnie w miejscu.
***
Całą niedzielę spędziłam na pakowaniu reszty rzeczy. Wspominając tkliwe
historie, rosła we mnie coraz większa tęsknota za starym domem. Czułam, że to
ostatnie chwile w tym miejscu. Matka pierwszy raz od bardzo dawna spędziła tyle
czasu w domu, a całą swoją złość oczywiście wyładowywała na mnie. Denerwowała
się i pierwszy raz doskonale ją rozumiałam – czułam to samo. Przywiązałam się
do starego domu, chociaż to tylko budynek i pewnie za mniej niż sto lat,
zniknie z tej ulicy, ale to w nim się wychowałam.
W niedzielę czekał na mnie jeszcze jeden cud, zdarzyło się coś, czego w
ogóle się nie spodziewałam; matka próbowała nawiązać ze mną jakikolwiek kontakt
poza swoimi krzykami. Pytała o Asię i o dziwo o Kamilę. Pierwszy raz poznałam
jej zdanie na temat mojej przyjaciółki. Uważała ją za naprawdę odpowiedzialną osobę
i cieszyła się, że trzymałam się z nią. Wybałuszyłam oczy, kiedy skrytykowała
ostro Asię, niemal byłam w stanie uwierzyć w jej instynkt macierzyński. Tyle
jej uwagi i troski otrzymałam ostatni raz przed śmiercią dziadka, kilka lat
temu. Cały wieczór myślałam o tym, co to mogło oznaczać, czy wiązało się tylko
z przeprowadzką. Liczyłam na to, że przypomniała sobie o mnie, jako o swojej
córce, a nie obcej kobiecie, z którą była zmuszona mieszkać pod jednym dachem.
To jej wybór.
Po przekroczeniu progu lotniska, strach i zdenerwowanie, zaczął się we mnie
mieszać z ekscytacją i ciekawością. Mama nigdy nie pokazała mi, jak wyglądał
dom, czy nawet ogródek. Wspomniała tylko, że jest sporo miejsca na kwiaty i
duże drzewo. Z jednej strony czułam potrzebę otulenia się kocem na moim starym
łóżku, a z drugiej urządzić wszystko na nowo, tak jakbym tego chciała.
Chwyciłam niepewnie rączkę walizki, ciągnąc ją za sobą. Ostatnie minuty na
polskiej ziemi, ciągnęły się w nieskończoność. Czekaliśmy, aż otworzą nam
bramki i sprawdzą bagaże. Ogarnął mnie wtedy nagły smutek i tęsknota za Polską.
Planowałam tu wrócić, ale życie często przeczyło naszym planom. Nie patrząc
przed siebie zderzyłam się z kimś. Podniosłam wzrok na wysokiego mężczyznę,
niosącego papiery. Podnosząc je, mamrotał coś niezrozumiale pod nosem.
Krzyknęłam za nim „przepraszam”, na co machnął niedbale dłonią, nawet się nie
odwracając. Właśnie popsułam komuś dzień. Odnalazłam szybko mamę, która stała
właściwie na końcu kolejki kontrolnej i stanęłam tuż za nią. Przed nami
znajdowało się gdzieś około czterdziestu osób. Podciągnęłam nosem, czując
zbierające się łzy. A miałam nie płakać. Ponownie uległam swojej wrażliwości.
Polubiłam latać samolotem, chociaż to mój pierwszy raz. Najbardziej
czekałam na moment podrywania się samolotu od pasa startowego. Z trudem
przyznałam się do tego, ale odezwało się we mnie dziecko czujące się jak w
rakiecie. Zanim się obejrzałam, wysiadłam z samolotu na lotnisku w Los Angeles.
Przerażał mnie jego ogrom, więc trzymałam się blisko mamy, widząc, że dokładnie
wie, co robi i dokąd zmierza. W końcu spotkała tutaj faceta, który okazał się
tchórzem. Pod lotniskiem czekał na nas taksówkarz w średnim wieku z nazwiskiem
mamy zapisanym na kartce. Uśmiechnął się do nas, otwierając bagażnik. Niepewnie
podałam mu bagaż, który z chęcią chwycił. Wyglądał na takiego, który nie bardzo
lubił, gdy grzebało się przy jego aucie. Spiorunował wzrokiem mamę, kiedy
zamknęła zbyt mocno drzwi.
Im bliżej znajdowaliśmy się nowego domu, tym bardziej rosło we mnie coraz
większe podekscytowanie. Los Angeles wyglądało zupełnie inaczej niż Poznań.
Wszystko wydawało się nowe, zupełnie jak ze snu. Tylko że to nie był sen i
naprawdę znalazłam się w miejscu, o którym marzyłam jako mała dziewczynka.
Przyglądałam się kolejnym budynkom i wysokim palmom. Równocześnie pojawił się
lęk, gdy przypomniałam sobie o ojcu zamieszkującym to miasto. Oczywiście mógł
się wyprowadzić, ale jakim cudem Polka dostałaby propozycję pracy w FBI. Jasne,
mama była wysoko postawioną osobą, ale w dalszym ciągu byli od niej ważniejsi i
lepsi. Potarłam nerwowo dłonie. Ojciec to ostatnia osoba, którą chciałam
widzieć. Dla mnie umarł.
W jednej chwili pragnęłam schować się gdzieś, gdzie zostałabym sama i
ukryłabym się przed trudnościami związanymi z aklimatyzacją i znalezieniem
pracy. Wiedziałam, że to żadne rozwiązanie problemu i droga na skróty, która
wiązała się z moim lenistwem i oczekiwaniem szybkiego rozwiązania problemów.
Westchnęłam, kiedy taksówkarz zatrzymał auto pod jednym z parterowych domów, otoczonym
białym płotem i średniej wielkości tujami. Skąd mama znalazła pieniądze na to
wszystko? Sam dom pewnie kosztował niemało, skoro jak wspomniała, urządzili go
dekoratorzy wnętrz. Musiała dostać niezłą zaliczkę, skoro było nas na to stać.
Nie narzekałyśmy na brak środków, ale to zdecydowanie przekraczało nasz budżet.
Wysiadłam ostrożnie z pojazdu, obserwując otoczenie zaciekawionym wzrokiem.
Obudziłam się, czując na sobie wzrok kierowcy trzymającego moją walizkę.
Przeprosiwszy, podziękowałam, udając się w stronę drzwi. Nowa sytuacja wydawała
się nierealna, więc bałam się, że wszystko okaże się wkrótce tylko miłym snem.
Przepuściłam mamę, machającą w powietrzu radośnie kluczykami. Z coraz większą
niecierpliwością patrzyłam na dłoń otwierającą zamek. Ta chwila wydawała mi się
ciągnąć w nieskończoność. Ciekawe czy mama brała udział w urządzaniu wnętrza.
Drzwi w końcu się otworzyły, a mama wkroczyła do środka. Zagryzłam nerwowo
wargę, wchodząc jako druga do pomalowanego na biało wiatrołapu. Pierwsze, co
rzuciło mi się w oczy, to ogromna biała rozsuwana szafa oraz drzwi po jej
prawej. Naśladując ruchy mamy, zdjąwszy kurtkę, powiesiłam ją na wieszaku.
Przechodząc pod łukiem po lewej, otworzyła się przed nami ogromna przestrzeń
salonu, połączonego z jadalnią i kuchnią. Rozejrzałam się, zwracając uwagę na
lewą część pomieszczenia, na szary kolor kuchennych szaf i wyspę z płytą
indukcyjną. Dotknąwszy ciemnej lodówki, przejechałam po blacie aż do zlewu,
umieszczonego w rogu. Mała spiżarnia znajdowała się prostopadle do
wolnostojącego kominka. Spojrzałam niepewnie na mamę, siedzącą wygodnie na
grafitowej sofie, wyglądającej na skórzaną. Podszedłszy niepewnie do niej,
usiadłam na przeciwległy koniec narożnika. Wszystko było utrzymane w kolorach
bieli, szarości i czerni.
– Pamiętasz, jak obiecałam ci
kiedyś, że będziemy mieli kominek w domu? – zapytała z ekscytacją. Wybałuszyłam
oczy zaskoczona, że pamiętała o takich drobnostkach. Zadziwiała mnie swoją
otwartością na mnie na każdym kroku. Gdzie się podziała tamta kobieta sprzed
tygodnia? Zagryzłam poruszona wargę, próbując nie dać po sobie tego poznać. Nie
wiedziałam, jak długo potrwa jej dobry humor.
Kiwnęłam głową, przypatrując się ponownie wszystkiemu wnikliwie, odkrywając
małe drobiazgi. Dom został przygotowany na nasz przyjazd na tip-top.
Zachęciła mnie dłonią, żebym ruszyła za nią na korytarz prowadzący zapewne
do sypialnianej części. Gdy stanęłam tuż za nią, otworzyła pierwsze drzwi po
prawej, po czym wpuściła do środka.
– To twój nowy pokój. – Posławszy mi
uśmiech, zniknęła z pola widzenia.
Ponownie przeniosłam wzrok na pokój z ogromnym puchowym dywanem na środku.
W centralnej części naprzeciwległej ściany znajdowało się duże dwuosobowe łóżko
ze stolikami nocnymi. Ośmielona weszłam w głąb, zauważając dwoje drzwi i wnękę
po prawej stronie z toaletką połączoną z dużym biurkiem. Przeszedłszy przez
nie, znalazłam się w garderobie z dużą ilością półek i wieszaków. Usiadłam
niepewnie na wygodnej pufie pośrodku pomieszczenia. Cała sytuacja wydawała się
nierzeczywista. Czy mama też miała swoją garderobę? A jeżeli nie, to dlaczego
oddała mi swoją? Wróciwszy do ciemnomalinowej sypialni, usiadłam na materacu,
czując, jak ogarnia mnie zmęczenie, spowodowane nadmiarem emocji.
Otrząsłszy się, westchnęłam głośno. Dopóki mama miała dobry humor,
mogłybyśmy go wykorzystać w dobry sposób. W głowie szalała mi burza pomysłów,
podsuwając nowe idee na spędzenie reszty wieczoru w miłej atmosferze. Nie byłam
pewna, czy powinnam to zrobić z mamą. Bałam się, że jej dobry humor po raz
kolejny się popsuje, a chociaż raz zachowywałyśmy się jak normalna rodzina.
Zawsze, gdy pojawiałam się na jej horyzoncie, coś szło nie tak. Odpuszczę to
sobie na razie. Usiadłam, prostując plecy. Słońce jeszcze nie zaszło, a bardzo
chciałam zobaczyć plażę, kuszącą mnie w każdym amerykańskim magazynie.
Uruchomiwszy nawigację, sprawdziłam, ile potrzebowałam czasu, by dojść na
wybrzeże. Samochodem o wiele szybciej bym dojechała, ale nie byłam gotowa
wyjechać samodzielnie na amerykańskie ulice. Godzinny spacer w jedną stronę
przynajmniej rozruszałby trochę moje zdrętwiałe ciało po długim locie.
Postanowione. Zgarnęłam torebkę z dokumentami i wychodząc, spojrzałam jeszcze
raz na pokój, przypominając sobie o tych wszystkich rzeczach, które tylko
czekały na to, by je rozpakować. Jęknęłam, odpędzając od siebie tę myśl, by
całkowicie zrelaksować się od nadmiaru obowiązków pojawiających się moim w
umyśle.
Świeże powietrze pomogło mi się trochę rozluźnić. Kontrolując trasę,
starałam się wyłapać jak najwięcej szczegółów. Całkowicie inaczej wyobrażałam
sobie przedmieścia, z mniejszą ilością zieleni, a właściwie przez całą moją
ulicę ciągnął się rosnący po obu stronach drogi rząd drzew i kolorowych
kwiatów. Dodatkowo rozśmieszyła mnie ilość niebieskich koszy na śmieci.
Starałam się trzymać głównej ulicy, jednak GPS poprowadził mnie zaułkami.
Wpadłam w lekką panikę, bojąc się o własne bezpieczeństwo. Po chwili jednak
uświadomiłam sobie, że zdecydowanie naoglądałam się za dużo filmów, mimo to,
gdy wróciłam na główną ulicę, poczułam ulgę. Zawsze zastanawiałam się, jak żyli
i jacy byli Amerykanie. Może pod pewnymi względami byłam do nich podobna? Chcąc
nie chcąc ojciec nim był. Oczywiście z chęcią oglądałam na YouTube filmy
Amerykanek, ale jakoś nigdy nie wierzyłam im do końca, gdy dziewczyny
opowiadały o swoim życiu w tym kraju. Śmiało utwierdziłam się w przekonaniu, że
mieli manię wielkości.
Wróciłam myślami do historii, opowiadanych przez dziadka. To w Los Angeles
poznał babcię i się w niej zakochał. Mama powiedziała, że ich spotkanie było
nietypowe i nigdy by się nie spodziewała, że z czegoś takiego powstanie poważny
związek trwający całe życie. Dopiero po przeprowadzce do obcego kraju spotkał
tę kobietę, w której mógł się zakochać. Nigdy nie powiedział, dlaczego
postanowili razem wrócić do Polski, ale czułam, że wydarzyło się coś
niedobrego, ponieważ zawsze unikał tego tematu lub go ucinał. W końcu mogli
mieszkać w Stanach z zapewnioną przyszłością, a wybrali starą, zacofaną
ojczyznę bez jakiegokolwiek zabezpieczenia i pracy. Nie rozumiałam tego.
Wydawało mi się, że dziadek wręcz ociągał się w podejmowaniu tak ważnych
decyzji.
Spacerowałam chodnikiem, szukając wiszących kartek w oknach w nadziei, że
znajdę lokal poszukujący pracownika. Znalezienie pracy w tak dużym mieście
należało do prostszych zadań. Prawda? Może moje wykształcenie nie powalało, ale
zdobyłam spore doświadczenie w pracy i potrafiłam robić serduszka na kawie.
Uśmiechnęłam się do siebie, widząc, jak brunetka za oknem próbuje dogodzić
wyraźnie niezadowolonym z jakiegoś powodu gościom. Zrobiłam screen lokalizacji
w telefonie. Podobał mi się design lokalu i warto było chociaż zapytać, czy
potrzebują dodatkową parę rąk do pomocy. Może los postanowi w końcu zlitować
się nade mną i dać mi szansę? Chciałam się nie mylić, jednak to brzmiało zbyt
cukierkowo.
Po kilku minutach siedziałam na ciepłym piasku, patrząc na zachodzące
słońce. Już wiedziałam, dlaczego babcia zakochała się w tym miejscu. Dziadek
powtarzał, że kochał w niej szczególnie wrażliwość, chociaż czasami była nie do
zniesienia. Piękno zachodzącego słońca za szeroką linią horyzontu zabierało
dech w piersi. Dzięki takim chwilom relaksowałam się całkowicie. Ponownie
zaczęłam licytować się sama ze sobą, obstawiając, jak szybko mama ruszy w wir
pracy, zapominając o całym świecie. Przez chwilę martwiłam się nawet, że nabawi
się przez to poważnej choroby – dobrze wiedziała, że znajdowała się w kręgu
podwyższonego ryzyka raka płuc oraz istniało u niej ryzyko zawału. A jeżeli
ciągle kochała tamtego osła, powinna przestać marnować sobie życie i odciąć się
od wszystkiego, co było z nim, choć w minimalnym stopniu, związane. Gdyby
zachował się chociaż trochę odpowiedzialnie, odezwałby się. Przez dwadzieścia
jeden lat nie dawał znaku życia. Najwidoczniej nie interesował się swoją rodziną.
Czasami było ciężko, ale mimo wszystko dawałyśmy sobie radę – a przynajmniej
finansowo. Rozumiałam, że FBI to nie przelewki, ale czas dla siebie i na swoje
życie prywatne pozwalał naładować akumulatory do dalszej pracy. Cieszyłabym
się, gdyby znalazła kogoś, z kim mogłaby spędzić resztę swojego życia. Nie
wszyscy Amerykanie to idioci. Po cichu trzymałam za nią kciuki, ale nigdy nie
przyznałabym się do tego głośno.
Byłam pewna, że jeśli tylko odłożę pieniądze, dokończę to, co zaczęłam w
Polsce. Nie po to przetrwałam trzy lata na studiach, żeby dać za wygraną.
Studia w stanach kosztowały nie mało, doskonale zdawałam sobie z tego sprawę,
że musiałam to odłożyć na co najmniej trzy lata, jeśli zostałabym tutaj na
dłużej niż rok. Wykluczone, żebym się poddała, za dużo poświęciłam. Spojrzałam
na godzinę w telefonie. Dziewiętnasta dwadzieścia pięć. Nie było późno, ale i
tak czułam się nieswojo. Wolałam wrócić wcześniej do domu, a wielkość tego
miasta dodatkowo mnie przerażała. Nie sądziłam, że kiedykolwiek dałabym radę
się do tego przyzwyczaić. Podniosłam się z ziemi. Idąc brzegiem plaży,
włączyłam GPS. Nie mogłam odmówić sobie pójścia na molo, a i tak zapomniałam,
którym wejściem weszłam. Zrobiwszy ostatnie zdjęcie horyzontu, ruszyłam przed
siebie. Wgapiona w ekran smartfona, źle postawiłam nogę, wykrzywiając sobie
kostkę. Spadłam z impetem na tyłek. Warknęłam do siebie, czując w niej
pulsujący i zrzędząc, spróbowałam wstać. Otrzepując z siebie piasek, zauważyłam
w piasku czarny portfel. Podniosłam go z ziemi, otrzepując piasek. Najwyraźniej
działałam jak magnes na wszelkie problemy. Otworzyłam go, szukając
czegokolwiek, co pozwoliłoby znaleźć właściciela. Wyciągnąwszy dowód,
odczytałam nazwisko.
– Ben Levell – mruknęłam pod nosem.
– Przez ciebie prawie skręciłam sobie prawie kostkę.
Wstukałam nazwę ulicy w telefon, mając nadzieję, że to niedaleko. Tylko
dwie przecznice ode mnie. Los się w końcu do mnie uśmiechnął. Przynajmniej
jedna dobra wiadomość na dzisiaj.
Odłożyłam torebkę na kanapę, siadając na miękkiej poduszce. Nie miałam
ochoty się nigdzie ruszać, ale na pewno Ben Levell chciałby odzyskać zgubę, jak
najszybciej. Przeciągając się, nachyliłam się w stronę torebki, żeby wyciągnąć
portfel. Westchnęłam, kiedy wypadł z niego przedmiot. Zmarszczyłam brwi,
podnosząc z ziemi torebkę z białym proszkiem, leżącą na puszystym dywanie.
Zacisnęłam zęby. Serio?! Dlaczego to nie mógł być portfel zwykłego faceta?!
Brakowało mi tylko tego, żeby pakować się teraz w poważne kłopoty. Potarłam
nerwowo czoło, wysilając ostatnie działające komórki. Powinnam to zgłosić, ale
z drugiej strony zadzieranie z narkomanami pierwszego dnia to porywanie się z
motyką na słońce. Nawet jeśli to był jego pierwszy raz, jeśli dowie się, że to ja
doniosłam, mogę być w niebezpieczeństwie. Wiedziałam, jak działały gangi na
terenie Stanów Zjednoczonych. Wolałam nie pakować się na razie w kłopoty. Mama
przetrzepałaby mi skórę za zatajenie tego, ale im zazwyczaj podwijała się noga,
więc prędzej, czy później namierzą Bena Levella i złapią.
Oparłam głowę o oparcie, łapiąc głębszy oddech. A jeśli sprzeda to jakiemuś
dzieciakowi? Jasne, każdy miał swój rozum, ale kto nigdy nie próbował
przekroczyć żadnej dozwolonej granicy w wieku dorastania? Z nadzieją, że kupił
to tylko dla siebie, postanowiłam, że oddam właścicielowi zgubę z całą
zawartością. Parsknęłam. Już wiedziałam, co miała Kamila na myśli, mówiąc, że
niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jednak coś odziedziczyłam po mamie.
Zostałam sama w domu. Zamknęłam oczy, rozkoszując się chwilą ciszy. Byłam
naprawdę zmęczona i musiałam zasnąć, ponieważ obudził mnie krzyk, a właściwie
wrzask mamy.
– Carli?! Co to ma znaczyć?! To
twoje?
Nim się zorientowałam, co się działo było już za późno. Mama trzymała w
dłoni proszek, krążąc za sofą.
– Jesteśmy tu pierwszy dzień!
Naprawdę musiałaś wszystko popsuć?! – Warknęła wściekła, rzucając mi co jakiś
czas rozwścieczone spojrzenie. – Jesteś skrajnie nieodpowiedzialna. Pożegnaj
się z pracą w policji! Ja już o to zadbam.
Świetnie! Znowu oskarżyła mnie bezpodstawnie. Zacisnęłam usta w wąską
linię, zgarniając torebkę i portfel. Z nią nie dało się normalnie funkcjonować!
Miałam dwadzieścia jeden lat, a nadal słuchałam się jej, jak pięcioletnie
dziecko. Pora była z tym skończyć. Wytrzymanie tego całego cyrku robiło się
coraz trudniejsze. Zagryzłam wargę, próbując powstrzymać gniew i wrzask, jaki
się w mnie tłumił. Policz do trzech. Jeden… Dwa… Trzy…
– I co? Nie zamierzasz się w żaden
sposób tego wytłumaczyć?! Zresztą co tu tłumaczyć, skoro ćpasz. – Posłała mi
mordercze spojrzenie, wyciągając telefon z kieszeni. Wybałuszyłam oczy. Ona
naprawdę zamierzała na mnie donieść?!
– Jestem czysta – powiedziałam
najspokojniej, jak tylko potrafiłam. A teraz wybacz, ale pójdę oddać to właścicielowi
portfela. Dla twojej wiadomości, nigdy nie brałam i nie biorę. Tylko ty byłabyś
w stanie o czymś takim pomyśleć. Naprawdę jesteś matką roku.
Patrzyła na mnie oniemiała, nie wiedząc, co powiedzieć. Tym razem to ja
wygrałam. Korzystając z rozproszenia mamy, wyrwałam woreczek z jej dłoni i
wyszłam, a właściwie to wybiegłam z domu. Nie chciałam nawet myśleć o
awanturze, czekającej po powrocie. Nie zdziwiłabym się, gdyby sprowadziła
policję. Gdyby wsadzili mnie za kratki, miałaby to gdzieś. O czym ja myślę!
Sama by mnie tam wysłała. Właśnie w ten sposób wszelkie pomysły o pogodzeniu
się pryskały. To po prostu niemożliwe! Do tego były potrzebne dwie osoby. Już
tyle razy nasłuchałam się od sąsiadów, że jestem wyrodną córką, tutaj też
byłaby do tego zdolna. Sytuacja wyglądała naprawdę źle, skoro osoby trzecie
widziały napięcie pomiędzy nami. Czekała nas długa i szczera rozmowa, bez
zmuszania kogokolwiek i kłamstw, utrudniających naprawę zniszczeń. Czy ja tego
chciałam? Nie sądziłam, że jakikolwiek psycholog byłby nam w stanie pomóc, a co
dopiero zwykła rozmowa. Budowanie relacji pomiędzy matką i córką bez miłości to
bezsensowna strata czasu, ponieważ i tak wszystko runie, zostawiając otwarte
rany, które goiły się bardzo powoli. Zresztą… nie byłam pewna swojej miłości
wobec niej. Nazywanie jej „mamą” to po prostu zwykła formalność.
Sprawdziłam po raz ostatni dowód, by upewnić się, że to na pewno ten dom.
Ruszyłam w stronę drzwi, chowając telefon do kieszeni. Zadzwoniłam dzwonkiem w
kształcie róży. Otworzyła mi czarnowłosa kobieta około pięćdziesiątki.
– Dzień dobry. – Uśmiechnęła się
przyjaźnie. – Mogę w czymś pomóc?
– Dzień dobry. – Odwzajemniłam go,
automatycznie przełączając się na angielski. – Zastałam Bena Levella? Znalazłam
jego portfel i chciałabym go oddać.
– Benny się ucieszy – zachichotała,
znikając za drzwiami. – Benny! Ktoś do ciebie!
Zaburczało mi w brzuchu, kiedy poczułam zapach świeżego jabłecznika.
Westchnęłam, przypominając sobie wspólne posiłki we trójkę z mamą i dziadkiem.
Złość nadal się we mnie tliła, ale tęskniłam za tą tradycją i prawdziwą
rodziną, jaką kiedyś tworzyliśmy. Teraz to tylko złudzenie. W drzwiach zjawił
się wysoki, postawny, ciemnowłosy blondyn. Odsunęłam się trochę, widząc jego
wyraźnie zaciśniętą szczękę. Nie potrzebowałam kolejnych kłopotów.
– Dobry wieczór – warknął, mierząc
mnie wzrokiem. – Oddaj portfel. – Wyciągnął w moją stronę dłoń.
– Może tak poproszę, Benio? –
zapytałam sarkastycznie, nie mogąc znieść zachowania nieznajomego. Nie dość, że
miałam przez niego poważne kłopoty, wykazał się brakiem kultury i wdzięczności.
Dupek.
– Wal się – zazgrzytał zębami. –
Oddaj, zanim zrobi się nieprzyjemnie.
– Już jest. – Wywróciłam oczami,
podając mu własność. – Do niezobaczenia.
Opuściłam posesję z zamiarem wrócenia do domu. Ziewnęłam, zasłaniając usta,
kiedy dopadło mnie głębokie znużenie. Marzyłam o tym, żeby położyć się i nigdy
nie obudzić. Jęknęłam, uświadamiając sobie, ile jutro czekało mnie pracy.
Począwszy od szukania pracy do ogarnięcia domu i ogrodu.
– Zaczekaj! – Mężczyzna boleśnie
złapał mnie za ramię. – Grzebałaś w środku – warknął wściekle. – Spróbuj…
– Jakoś musiałam
znaleźć twój adres. – Westchnęłam zirytowana, przerywając mu. Dlaczego ten
dzień się nie kończył? – Puszczaj mnie. To boli – syknęłam, kiedy zacisnął
mocniej dłoń na moim ramieniu.
– Jeśli komuś wypaplasz, skończę z
tobą. Rozumiesz?! – warknął, przybliżając twarz do mojej i patrząc w oczy. –
Nie licz na litość.
– Puszczaj! – Wyrwałam się. – Wiem,
jak radzić sobie z takimi jak ty. – Wytknęłam go palcem. – Jeśli zbliżysz się
do mnie, choć na milimetr z przyjemnością pomogę cię wsadzić – wysyczałam.
Wyzwawszy mnie od najgorszych, popchnął boleśnie i odszedł. Zacisnęłam
zęby, żeby nie odezwać się ponownie. Wyglądało na to, że sprawa została
wyjaśniona i zupełnie niepotrzebnie mogłabym wywołać więcej problemów, niż
miałam. Wzdrygnęłam się, widząc obraz narkomanów, próbujących mnie dopaść.
Wypuściłam z siebie nieświadomie trzymane powietrze. Nic tu po mnie. Im
szybciej o tym zapomnę, tym lepiej. Zwłaszcza że w domu czekała mnie
konfrontacja z matką policjantem, gotową oskarżyć mnie o zażywanie oraz handel
narkotykami. Wywróciłam oczami. Ona nigdy nie stanie po mojej stronie, choćby
się waliło i paliło. Włączyłam GPS, błagając w myślach, żeby dziesięć procent
baterii starczyło. W związku z całym zamieszaniem zupełnie zapomniałam o
padającym telefonie. Świetnie.
– Hej! Nieznajomo!
Głos nieznajomego mężczyzny spowodował, że automatycznie spoglądnęłam za
siebie. Wytrzeszczyłam oczy, kiedy w moim kierunku podbiegał chłopak podobny –
niemal identyczny, do Bena Levella. Otwarłam zdumiona szeroko oczy, ale szybko
się otrząsnęłam z pierwszego szoku, odzyskując rezon. Blondyn uśmiechnął się do
mnie zachęcająco, wyciągając w moim kierunku rękę, której nie przyjęłam.
Nieufnie przyglądałam się mu, na co z rozbawienie chrząknął.
– Przepraszam za niego. Bał się, że
ktoś go wsypie. A tego byśmy nie chcieli. – Mrugnął do mnie, na co podniosłam
brew. – Ben to mój brat. Ten mniej odpowiedzialny.
– Dobrze wiesz, że powinnam to
zrobić. Nie interesuje mnie, co…
– Tak, wiem, ale on ma całe życie
przed sobą – przerwał mi. – Będę go pilnował.
To zabrzmiało tandetnie. Dlaczego pomyślał, że mogłoby mnie to obchodzić?
– Naprawdę w to wierzysz? –
zapytałam niedowierzająco.
– Tak.
Podziwiałam jego upór i zdecydowanie, jednak nie zamierzałam tak łatwo
ustępować, a przynajmniej trochę go podrażnić.
– Jak uważasz. – Wzruszyłam
ramionami nonszalancko. – Miejsce takich jak Ben jest w jednym miejscu. –
Założyłam ramiona na piersi, bacznie go obserwując.
Mężczyzna uniósł brwi. Przypatrywał mi się chwilę, a następnie pokręcił
zrezygnowany głową, próbując się nie uśmiechnąć. Zawrzało we mnie. Co go tak
rozbawiło? Prychnęłam pod nosem. Ponownie spojrzał mi w oczy. W jego
niebieskich dostrzegłam rozbawienie, jakie próbował w sobie uparcie zatrzymać.
– Jestem Tony. To mój numer. – Podał
mi karteczkę, którą niepewnie wzięłam. – Zadzwoń, jakbyś czegoś potrzebowała. –
Uśmiechnął się i mrugając do mnie, odszedł. – Do zobaczenia!
Patrzyłam na oddalającą się postać, nie rozumiejąc, co się zdarzyło.
Naprawdę myślał, że kiedykolwiek do niego zadzwonię?! Niedorzeczność! Zmięłam
kartkę i wcisnęłam ją wściekła do kieszeni spodni. Jego niedoczekanie.
Weszłam do domu, potykając się na samym progu o kartonowe pudła, które
przywiozła firma przeprowadzkowa. Miałam nadzieję, że nie było w nich nic
cennego, co mogłoby się potłuc. Szczególnie ulubiona zastawa mamy, którą dała
jej mama. Przechodziła ona z pokolenia na pokolenie i wyglądało na to, że na
niej to się zatrzyma. Nie sądziłam, że kiedykolwiek by ją komuś przekazała.
Zwłaszcza mi – w końcu nie miałam chłopaka, a jak twierdziła i wierzyła –
zostanę starą panną z kotami, ponieważ nikt nie zainteresuje się wariatką.
Podobnie, jak ciotka okrzyknęła mnie czarną owcą w rodzinie. Każde rodzinne
spotkania kończyły się sugestiami, gdzie mama mogłaby mnie wysłać, bym nie
stwarzała zagrożenia dla niej i otoczenia. Wszystko działo się w okresie, kiedy
dziadek jeszcze żył, więc te rodzinne schadzki szybko się dla nas skończyły. On
nigdy nie pozwolił mnie obrazić, nikomu.
–
Mamo? – zawołałam, odwieszając kurtkę do szafy. – Jesteś w domu? Musimy
porozmawiać, proszę! – wysiliłam się na największą formę grzeczności, na
jaką było mnie w tamtym momencie stać.
– Nie mamy o
czym! – odkrzyknęła surowo. – Nie będę słuchała tłumaczenia narkomana!
Zamknęłam oczy, słysząc tę obelgę i policzyłam do trzech.
Słowa mamy bardzo mnie dotknęły, ale za wszelką cenę, nie mogłam dać po sobie
tego poznać. Zagryzłam wargę, ruszając w stronę jej nowego gabinetu. Stanęłam w
progu, obserwując, jak mama układała segregatory, uprzednio czyszcząc półki z
dosyć grubej warstwy kurzu. Niesamowite było to, że dom wyglądał, jakby czekał
już od pół roku na naszą przeprowadzkę. Zerknęła na mnie kontem oka, ale nie
odezwała się. Westchnęłam, zdając sobie sprawę, że to ja musiałam zacząć.
– Mamo… –
zaczęłam niepewnie – to, co… widziałaś, nie było moje. Znalazłam na plaży
portfel i… dopiero w domu zauważyłam, co się w nim znajduję. Naprawdę nie biorę
narkotyków.
– Gdzie byłaś?
– zapytała oschle, próbując coś doczyścić.
– Oddać portfel
razem z zawartością. – Przymknęłam na chwilę powieki. Wiedziałam, że będzie
niezadowolona, ale byłam dorosła. W odpowiedzi usłyszałam tylko prychnięcie. –
Nie chciałam ściągać na nas żadnych kłopotów. Dopiero się tu przeprowadziłyśmy.
Mama przerwała wycieranie półek i spojrzała na mnie,
wzrokiem, którego nie mogłam odgadnąć. Westchnęła ciężko i uniosła nieznacznie
kąciki ust.
– Przepraszam.
Nie powinnam cię oskarżać. Co nie zmienia faktu, że jestem niezadowolona, że
oddałaś mu wszystko, ale trudno.
Wytrzeszczyłam oczy, nie wierząc w to, co usłyszałam.
Mama mnie przeprosiła?! Gdybym nie usłyszała tego na własne uszy, naprawdę bym
nie uwierzyła. Przełknęłam ślinę. Zbliżał się jakiś koniec świata.
– Bądź
ostrożna. – Posławszy mi ostatnie spojrzenie, wróciła do sprzątania.
– Obiecuję.
Mamo… Wybierzemy się na miasto? – zapytałam, oparta o framugę i skubiąc bluzkę.
– Spędzimy razem czas, pośmiejemy się…
– Zawsze, ale
to zawsze znajdziesz sobie nieodpowiedni czas na takie pierdoły. – Prychnęła. –
Weź się lepiej do pracy i zapomnij o czymkolwiek takim.
Wróciła mama, którą bardzo dobrze znałam, jednak nie
zamierzałam się tak łatwo poddawać, skoro zdobyła się nawet na przeprosiny.
– Odłóżmy to na
niedzielę.
– Nie ma mowy.
– Ale mamo…
– Słuchaj
dziecko. – Wytknęła mnie palcem zdenerwowana, na co automatycznie się skuliłam.
– Od poniedziałku idę do pracy i nie mam czasu na twoje głupie zachcianki.
Musimy ogarnąć wszystko do końca weekendu. W salonie są pudła z twoim imieniem.
– Rozumiem –
prychnęłam. – A więc na pracę zawsze znajdziesz czas, ale szkoda ci go na
mnie?!
–
Histeryzujesz. – Przewróciła oczami. – Chcesz być traktowana, jak dorosła? To
się tak zachowuj.
– Matka na
medal – prychnęłam pod nosem, przybierając wojowniczą pozycję.
Kobieta zatrzymała się w połowie ruchu. Słyszała. Nie
przejęłam się konsekwencjami, ponieważ byłam zbyt wściekła na nią. Po raz
kolejny stawiała pracę ponad naszą relację.
– Trzeba było
posłuchać ciotki – wymamrotała, ale zaraz dodała głośniej. – Byłoby jedno
zmartwienie mniej!
Zamarłam, słysząc jej aluzję o aborcji. Oczywiście.
Czego mogłam się spodziewać?! Wolała się mnie pozbyć. Pewnie, gdyby nie dziadek
już dawno by mnie tu nie było. Zaśmiałam się gorzko. Prawda okazała się dużo
boleśniejsza, niż sądziłam. Po co mnie tu sprowadzała ze sobą? Wolała żyć beze
mnie, ale przymusiła do wyprowadzki razem z nią. Planując wyjazd tutaj,
chciałam mieszkać sama – bez niej. Zraniona wróciłam do salonu. Spojrzałam na
kartony z moim imieniem. Nie chciałam wykonywać jej poleceń, ale wolałam je
sprzątnąć, zanim rzeczy wylądowałyby w śmietniku. Mama byłaby do tego zdolna,
nie wiedziała, co to poszanowanie własności. Po przeniesieniu wszystkich,
rozcięłam pierwszy z nich znalezionym nożem w kuchni. Otworzyłam go ostrożnie,
by nie wysypać wypełniającej go pianki zabezpieczającej. Rozgarnąwszy ją,
natknęłam się na album ze zdjęciami. Przesunęłam po nim delikatnie opuszkami,
siadając na łóżku. Znajdowały się w nim zdjęcia, które podarował mi dziadek za
czasów jego młodości. Można powiedzieć, że trzymałam w dłoniach niewielki
fragment naszej rodziny. Ostrożnie zajrzałam do środka, a moim oczom ukazało
się zdjęcie roześmianej babci. Dziadek powtarzał, że byłam zupełnie jak ona.
Nigdy jej nie poznałam, ale skoro byłam do niej podobna, to znaczy, że nosiłam
w sobie jej cząstkę. Przerzucałam kartki, dopóki nie trafiłam na jego zdjęcie.
Tak bardzo za nim tęskniłam! Wiedziałam, że mnie wspierał i kochał miłością,
której nigdy nie zaznałam od ojca. Tak naprawdę całkowicie go zastąpił.
Przymknęłam oczy, czując zbierające się łzy. Nasze szczęśliwe miny uświadomiły
mnie, jaka dopadła mnie tu samotność. Tak naprawdę nie miałam tutaj nikogo, do
kogo mogłabym się zwrócić o pomoc. To nie koniec świata i powinnam zachować
się, jak na dorosłą kobietę przystało, tymczasem byłam skrzywdzonym w środku
dzieckiem. Otarłam dłonią łzy, przenosząc spojrzenie na dedykację od mężczyzny.
Dla kochanej wnuczki,
która zawsze pozostanie marzycielką.
Chwytaj wspomnienia
skarbie, ponieważ w końcu tylko one zostają.
Szanuj ludzi, którzy
Cię, ponieważ to oni stoją za Tobą murem.
Rozpłakałam się jeszcze bardziej. Co ja sobie wyobrażałam, wyjeżdżając tu?
To w Polsce została moja rodzina. Pokręciłam przecząco głową, zasysając
powietrze. W naszej relacji z mamą nie było już czego zbierać ani naprawiać.
Wszystko legło w gruzach i nie byłam pewna, czy powinnam faktycznie się starać.
Bałam się, że po raz kolejny mnie zrani, odrzuci w boleśniejszy sposób.
Straciłyśmy do siebie szacunek, ciągle się kłóciliśmy. Mimo tego wszystkiego
mała dziewczynka we mnie rozpaczliwie pragnęła znaleźć akceptację, którą kiedyś
ją darzyła. Ta mała dziewczynka nadal kochała swoją mamę. To ona czytała mi
bajki w domku na drzewie, kiedy leżałam blisko dziadka, patrząc w gwiazdy oraz
poświęciła dla mnie swoje życie. Do niej przychodziłam z najmniejszymi problemami,
ponieważ nigdy nie odmówiła pomocy Westchnęłam, widząc dzieło starszego
mężczyzny. Długo pracował, by ten domek porządnie wyglądał. Zgodził się nawet
bym mu pomagała, chociaż bardziej przeszkadzałam, niż to robiłam. Przez to
wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado. Parsknęłam śmiechem przez łzy.
Przetarłam zaspane oczy, obudzona odgłosem wiertarki. Zbiegłam do ogrodu,
słysząc wesoły głos dziadka. Spojrzałam na porozkładane ramy i częściowo
wybudowany domek na drzewie. Wybałuszyłam zaskoczona oczy. Dziadek roześmiał
się, widząc moją bezcenną minę. Podbiegłam do niego, a on podniósł mnie,
okręcając w powietrzu. Uwielbiałam, gdy to robił. Czułam się jak ptak.
Patrzyłam na niego wyczekującym wzrokiem, obejmując jego szyję.
– To miała być niespodzianka –
zaczął – ale skoro już tu jesteś, to nam pomożesz. – Poczochrał dłonią moje
włosy. – To prezent na twoje urodziny, Carli.
Przytuliłam go, chowając twarz w jego szyi. Kilkanaście desek okazało się
najlepszym prezentem, jaki dostałam na urodziny.
– Mówiłaś, że chciałabyś zobaczyć,
jak wygląda świat z jego korony. – Pocałował mnie w główkę. – Może to nie
korona, ale wysoko.
– Dziękuję. – Pocałowałam jego
policzek, nie mogą oderwać wzroku od drzewa.
Urządzanie przeze mnie wnętrza, równało się z totalnym bałaganem.
Uwielbialiśmy we trójkę tam siedzieć. Chociaż bardzo chciałam, nie potrafiłam
zapomnieć jaką miłość widziałam w oczach mamy. Podciągnęłam nosem, śmiejąc się
z fotografii przedstawiającej Kamilę, karmiącą swoją ulubioną lalkę, Franka.
Bawiłyśmy się godzinami w dom i udawałyśmy, że jesteśmy siostrami, które
wychowują swoje dzieci. Złożyłyśmy przysięgę, że zamieszkamy blisko siebie, by
móc się często odwiedzać, a przede wszystkim nasze dzieci w przyszłości będą
razem.
To raczek nowy start. Przynajmniej ja tak an to mówię. Coś się skończyło, coś się zacznie. Wiem, to banał.
OdpowiedzUsuńCzyli... z jej mamą jest coś nie tak? Tak? Bo nie wiem, do czego to zmierza.
Pokój chyba ma fajny.
"Nie wszyscy Amerykanie to idioci" - z niewiadomych przyczyn, starsznie podoba mi się to zdanie.
Blondyn? Starszny dupek.
Śmeisznie się nazywa.
Jedna działka i tyle teorii.
Ktoś pochopnie wyciąga wnioski...
Ej, a może to fejkowe nazwisko? Dobra, chyba coś się zagalopowałam.
Ale jego brat... O ile tyo jest jego brat... wydaje się w porządku.
Eee... Zapomniałam później komentować.
Rozdział super, czekam na nn! Pozdrawiam!
Strasznie mi się podoba w jaki sposób piszesz. Widać, że wiele się zmieniło. Nabrałaś doświadczenia. Bardzo mnie to cieszy :)
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału: Zgadzam się z komentarzem wyżej, też strasznie spodobało mi się zdanie o Amerykanach. Jakoś mnie rozbawiło! Dziękuję za poprawienie humoru!