niedziela, 12 kwietnia 2020

Rozdział 2 – Zachwycona

Ostatnie siedem dni, które spędziłam w Polce, pomimo niemiłej konfrontacji z Asią, należały do wartych zapamiętania. Męczyła mnie niewyjaśniona sprawa z Agatą, a że obiecałam sobie wszystko pozamykać przed wyjazdem – i odważyłam się nawet przeciwstawić Łukaszowi – zjawiłam się przed drzwiami jej mieszkania w czwartkowy wieczór. Wkurzało mnie jej niezdecydowanie i bierność. Nawet jeśli postanowiła pozostać bezstronna w naszym sporze, nie wychodziło jej to. Unikała zarówno mnie, jak i Kamili, odzywała się tylko i wyłącznie, gdy pierwsze to zrobiłyśmy. Kontakt z nami wyraźnie jej przeszkadzał. Czy wymagałyśmy od niej, by zerwała z Asią znajomość? Chciałam dojść z nią tylko do porozumienia, chociaż Kama uważała, że to strata czasu i temat był zakończony. Postanowiłam stawić jej czoła i odciąć drogę ucieczki, zatrzaskując ją w mieszkaniu. Kiedy otworzyła mi drzwi, wyglądała na zaskoczoną, jednak to bardzo szybko przerodziło się w coś na wzór paniki połączonej ze strachem. Robiąc dziwną minę, spoglądała, co chwilę w głąb mieszkania, jakbym miała zamiar ją na czymś przyłapać. Czymś, czego nie powinnam widzieć. Posławszy jej zdziwione spojrzenie, uniosłam brew. Zamierzała tak stać w drzwiach?
 – Mogę wejść, czy będziemy tak stały? – Agata potrząsnęła głową, wyrywając się z dziwnego zamyślenia i podniosła na mnie oczy. Chwilę później ponownie spojrzała nerwowo w stronę salonu. – Zaprosisz mnie do środka?
 – To nie jest najlepszy pomysł, Carli. – Spuściła wzrok, garbiąc się. Agata zawsze była kiepską kłamczuchą, zdradzała się postawą.
 – W poniedziałek przeprowadzam się do Stanów. Nie wyobrażam sobie lepszego momentu. – Założyłam ręce na piersi. – Naprawdę musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo, próbując odczytać emocje, jakie kryły się w jej oczach.
 – Ale to…
 – Agata! Proszę cię. Przestań od nas uciekać. – Zagotowałam się w środku, wpadając jej w zdanie. Słuchanie jej kolejnej wymówki, przyprawiało mnie o białą gorączkę. – Jest mi po prostu przykro, że tak z nami postępujesz. To, że Asia podjęła taką, a nie inną decyzję, ciebie w ogóle nie powinno dotykać.
 – Carli, obiecuję, że jeszcze porozmawiamy, tylko idź już sobie, proszę. – Spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. Ukrywała coś. Otworzyłam buzię, żeby zaprotestować, ale ktoś mnie uprzedził.
 – Nie rozumiesz? – Zza jej pleców wyłoniła się Asia. Jak zwykle ubrana w krótkie spodenki i bokserkę z głębokim dekoltem. – Mam przetłumaczyć, czy sobie pójdziesz? – Zmierzyła mnie wzrokiem, który mógłby zabijać.
Nienawidziłam tak aroganckiej Asi. Zawsze dziwiłam się facetom, nabierającym się na jej niewinne gierki. Oni naprawdę, próbowali przenieść dla niej góry i biegali za nią niczym jej wierne pieski, ale dla niej to zawsze była zabawa. Wykorzystywała ich, a później zostawiała na lodzie, bawiąc się w najlepsze. Co więcej, zastanawiałam się, dlaczego nigdy nie postanowiłam się z nią skonfrontować i udawałam, że wszystko było w najlepszym porządku, gdy rozwalała innym związki. Zachowywała się jak wieczne dziecko, tupiące nogą, które nie dostało nowej zabawki. Chociaż prawie zawsze miała to, czego chciała, dopóki nie wtrąciła się w moje życie. Należałam do mało pokornych osób. Chociaż bałam się i uciekałam przed wieloma rzeczami, gdy tylko rozkazywano mi, uaktywniał się we mnie buntownik.
 – To chyba nie z tobą rozmawiam…
 – Bo nie mamy o czym – wtrąciła, wywracając oczami. – Wszystko sobie wyjaśniłyśmy – prychnęła, udając się w głąb mieszkania. – Pozbądź się jej Agata.
Wydałam z siebie bliżej nieokreślony dźwięk zirytowana. Nawet przyjaciółkę rozstawiała po kątach jak zwykłą kukiełkę. Spojrzałam stanowczo na Agatę, ale ta mamrocząc pod nosem przeprosiny, zamknęła mi przed nosem drzwi. Wyglądało na to, że Asia zdążyła już całkowicie przeciągnąć ją na swoją stronę. Podejrzewałam, że właśnie tak to wszystko się skończy. Jęknęłam sfrustrowana, dzwoniąc ponownie dzwonkiem. I ponownie. I ponownie. Stałam, zaciskając szczękę ze zdenerwowania. Asia czuła się zupełnie bezkarnie! Zapragnęłam, żeby za całe zło, które wyrządziła ludziom, spotkała ją kara. Dlaczego wszystko uchodziło jej na sucho?!
Poczułam się urażona zachowaniem Agaty, bo chociaż po zachowaniu Asi spodziewałam się niemal wszystkiego, ona była bierna i wykonywała każde polecenie Król, traktującej ją jak niewolnika. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim powinnam myśleć. Oczywiście nie broniłam jej utrzymywania kontaktu z „przyjaciółką”, ale jej uległość doprowadzała mnie do białej gorączki. Zostawiłam to, mając nadzieję, że czas sam rozwiąże ten problem. Westchnęłam, pakując kolejne rzeczy do walizki.
W piątkowy wieczór opowiedziałam o wszystkim Kamili, na co zareagowała prychnięciem. Znałam jej zdanie i wcale się nie zdziwiłam, ponieważ jak zwykle miała rację. To ja rozpamiętywałam wszystko, ciągle wracając do tych samych rzeczy. Ona stąpała twardo po ziemi, myśląc racjonalnie i wyłączając znaczną część emocji. Właśnie to nas odróżniało. Potrafiła coś, czego ja nie.
Do samego rana wspominałyśmy stare czasy, ciesząc się swoim towarzystwem. Śmiałyśmy się wspólnie ze wszystkich nieporozumień i niezręcznych sytuacji. Kamila niewiele się zmieniła od liceum. Właściwie nabrała tylko ostrzejszych rysów na twarzy i ścięła włosy do ramion. Nadal powinna popracować nad relacjami z mężczyznami, ponieważ zazwyczaj odstraszała ich swoją oziębłością. Ostatecznie jej wady wręcz tonęły w morzu lojalności i troskliwości o naprawdę bliskie osoby. Każdy, kto dobrze ją poznał, wiedział, że mógł liczyć na nią choćby w środku nocy. Podnosząc kubek do ust, odważyłam się powiedzieć coś na, co nigdy nie miałam odwagi.
 – Wiesz, że według Asi nigdy nie znajdę sobie chłopaka, bo jestem – urwałam, przenosząc na nią wzrok. Patrzyła na mnie sceptycznie z uniesioną brwią, jakby mówiła: „Ty jeszcze wierzysz w te bzdury?” – Bo jestem szkaradą. – Po wypowiedzeniu tego na głos, kamień spadł mi z serca. Poczułam kolejny pękający łańcuch, który więził mój umysł. Powoli odzyskiwałam wolność, którą brutalnie odebrał mi los. Zaskoczona Kamila milczała z otwartą buzią. Chyba pierwszy raz widziałam ją tak zaskoczoną. – Oczywiście mówiłyście inaczej z żalu.
Przyjaciółka zakończyła swoją ciszę głośnym wulgaryzmem. Wybałuszyłam oczy, słysząc te niecodzienne słowa w jej ustach. Kamila prawie nigdy nie przeklinała. Domyśliłam się, co było tego powodem. Asia rozpowszechniała przez cały czas plotki na mój temat po szkole, a kto wie, czy nawet nie o Agacie i Kamili. Fałszywość dziewczyny po raz kolejny wychodziła na jaw, ale tym razem odważyłam się o niej mówić. Rozwścieczona przyjaciółka odłożyła trzymany kubek z hukiem na stolik. Wziąwszy głęboki oddech, usiadła na skraju kanapy, chowając twarz w dłoniach. Przez głowę przemknęła mi wątpliwość o jej niewinności, ale szybko ją odsunęłam, ufałam Kamili. Potarłszy twarz, spojrzała na mnie zupełnie opanowana.
 – Cokolwiek ona powiedziała, jakiekolwiek plotki rozsiała, które są kłamstwem… – przerwała, wpatrują się we mnie intensywnie. – Właśnie, to kłamstwo. Nigdy nie wątpiłam w to, że ktoś cię pokocha. Nigdy. Zawsze w to mocno wierzyłam. Bo chociaż jesteś pogubiona, masz kochające serce, ok? – Patrzyła na mnie wyczekująco z uniesioną brwią. Bardzo mnie wzruszyła swoim wyznaniem. Zazwyczaj stroniła od okazywania tak mocnych emocji. Z początku nie wiedziałam, jak zareagować, więc po prostu patrzyłam na nią bez jakiegokolwiek wyrazu, czując ciepło rozchodzące się po każdym zakamarku mojego ciała. – Powiesz coś?
Zaśmiałam się, siadając obok, by ją objąć. Przytuliłam ją mocno do siebie, zamykając oczy. Dostawałam od niej tyle miłości i troski. Kochałam ją całym sercem. Przeprowadzką to wszystko sobie odbierałam, jednak wierzyłam, że to nowy początek życia – prawdziwego życia; bez uciekania i chowania, w którym problemy służyły po to, by kształtować siebie oraz być lekcją. Miałam dwadzieścia jeden lat, a zachowywałam się jak gimnazjalistka. To była pora, by z tym skończyć i w końcu stać się dorosłą kobietą, gotową zmierzyć się ze światem i jego brutalnością. Przestać uciekać oraz wykazać na tyle dużo odwagi, bym zmierzyła się z przeszłością. I nikt nie obiecywał, że to będzie łatwe, jednak żywiłam cichą nadzieję, że los się do mnie uśmiechnie.
Następnie opowiedziałam jej o pozostałych plotkach, krążących po VII liceum ogólnokształcącym im. Dąbrówki. Większa część szkolnego społeczeństwa uważała, że mama puszczała się na prawo i lewo w stanach, a gdy zaszła w ciążę, wróciła do Polski z podkulonym ogonem. Nie powiodło się jej, więc ponownie wróciła do starego życia. Oczywiście brałam ją sobie według Asi za wzór godny naśladowania. Jak twierdziła, udawałam wielce poszkodowaną, podobnie jak matka, by zwrócić na siebie uwagę. Zrobiła ze mnie wyrachowaną królową dramatu, chociaż sama nią była. Wokół niej ciągle musiało się coś dziać, nienawidziła spokoju; kochała być w centrum uwagi. Prawie każdy temat sprowadzała do siebie lub traciła nim zainteresowanie, jeśli jej nie dotyczył. Ze wszystkiego czerpała dla siebie korzyści, w przeciwnym razie odpuszczała. Akceptowałam to aż dotąd. Bałam się, że jeśli się jej przeciwstawię, zostanę sama.
Bawiłam się czerwonym winem, uważnie przyglądając się cieczy krążącej po ściankach kieliszka. Cieszyłam się z zaproszenia Stawskich, niemniej dziwił mnie fakt, że Magda zapytała najpierw o zgodę matkę, jakby miała jakikolwiek wpływ na moją decyzję. Prychnęłam. Nawet gdyby się nie zgodziła, przyszłabym. Sama decydowałam o tym, jak spędzałam czas. W domu siedziałabym sama, oglądając filmy, bo ona nie tolerowała mojego towarzystwa. Wolała przesiadywać całymi dniami w pracy przy papierach. To, że to właśnie ona została matką, jawiło mi się zawsze jako nieśmieszny żart. Nawet patrzyła na mnie w odrażający sposób. Popsułam jej plany na życie, dziecko okazało się zbędnym balastem, chociaż próbowała mnie kontrolować w każdym aspekcie, a przynajmniej takie odnosiłam wrażenie. Odkąd odszedł dziadek ze wszystkich sił, starała się trzymać kontrolę i bała się ją stracić. Nie byłam już dzieckiem, a ona tego nie dostrzegała.
Podniosłam spojrzenie na kobietę niosącą naczynie żaroodporne z dzisiejszą kolacją. Przygotowała swoje popisowe danie, które gościło na stole tylko w wyjątkowe okazje, właśnie taką, jak ta. Uśmiechnęła się do mnie ciepło, stawiając je na samym środku czteroosobowego stołu. Patrzyłam, z jaką radością nas obsługiwała i nakładała na talerze porcje, robiąc to z miłości. Podczas posiłku opowiedziałam im o wszystkim, co do tej pory mnie spotkało. Niektóre rzeczy skwitowała krótkim prychnięciem, zupełnie, jakby się tego spodziewała.
 – Carli, ale Asia zawsze taka była. Dlatego nie przepadałam za jej towarzystwem. – Westchnęła przeciągle, składając naczynia. Ukrywała to przede mną? Po co? Widziała, że zależało mi na jej opinii i bardzo ją sobie ceniłam. Spojrzałam na nią pytająco. – Wiesz… Jesteś osobą przywiązującą się do ludzi i jeśli są dla ciebie naprawdę ważni, stajesz za nimi murem. Poza tym liczyłam na to, że sama się zorientujesz prędzej czy później. – Przerwała, patrząc mi w oczy. – Nie gniewaj się, wiem, że w pewien sposób zastępuję ci mamę i gdybyś widziała we mnie zagrożenie dla twojej przyjaźni, różnie mogłoby się to dla naszej relacji skończyć.
Z trudem przyznałam jej rację. Zaślepiona nie dostrzegałam prawdy, tak samo, jak Agata. Zaczynałam rozumieć powoli przyjaciółkę, która bezgranicznie ufała Asi.  Czekała ją ta sama droga, którą przeszłam i wiedziałam, że to będzie dla niej naprawdę duże wyzwanie, ponieważ unikała jakichkolwiek konfliktów. Zwłaszcza że zaciągnęła u niej dług wdzięczności. Kiedy borykała się ze swoim byłym, Król pomogła jej się go pozbyć. Uśmiechnęłam się pokrzepiająco do Magdy. Potrafiła przewidzieć konsekwencje i podejmowała decyzje z rozsądkiem. Przytaknęłam w geście zrozumienia.
Marek zaoferował, że posprząta, skoro Magda sama przygotowała kolację, na co kiwnęła porozumiewawczo głową, znikając na korytarzu. Zmarszczyłam brwi, opierając się wygodnie o kanapę. Oboje coś knuli i zbytnio się z tym nie kryli. Po kilku minutach usiedli naprzeciwko, łapiąc się za dłonie. Posłałam im zdziwione spojrzenie, próbując zrozumieć gest oraz to, co ukrywała za sobą Magda. Uśmiechnąwszy się szeroko, podała mi test ciążowy. Przyjrzałam się mu, nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji. Po co pokazywała mi zużyty test ciążowy? Dwie kreski? Wynik wyszedł pozytywnie, ale… Bez jaj… Magda w ciąży?! Jakim cudem?!
 – To znaczy… – zaczęłam, patrząc na nich z lekkim zdenerwowaniem. Kobieta z trudem przeszła ostatnią ciążę, a teraz miała już swoje lata. – Jesteś w ciąży? Czy to test Kasandry? – Wypuściłam głośno powietrze.
 – Mój, to początek drugiego miesiąca.
W jej spojrzeniu odnalazłam coś, czego wcześniej nie znałam; mieszankę miłości, strachu, troskliwości i emocji zupełnie mi obcej. Zassałam powietrze, tracąc głos z wrażenia. Cieszyłam się ich szczęściem, jednak bałam się o zdrowie Stawskiej. Wiedziałam, że dla niej to cenny dar, ale patrzyłam na to sceptycznie. Jeśli je straci, będzie ponownie ogromnie cierpiała i to po raz kolejny. Zamknęłam oczy, normując oddech.
 – Hej, spokojnie. – Przysiadłszy się, mocno mnie objęła. – Rozmawiałam z lekarzem i wszystko jest w porządku. Jeśli będę uważała na siebie i trzymała się zaleceń, za osiem miesięcy powitamy małego Stawskiego – zaśmiała się wesoło. – Będziesz o wszystkim wiedziała. – Puściła mi oczko, uspokajając trochę.
 – Kasandra zareagowała podobnie – zawtórował jej Marek.
Posłałam mu mordercze spojrzenie. Jak oni mogli w tej sytuacji w ogóle żartować?! Dlaczego akurat teraz wyjeżdżałam?! Bałam się, że naprawdę ostatni raz widziałam Magdę. Tak samo, jak ona była wsparciem przez cały ten czas, chciałam jej pomóc. Zagryzłam nerwowo wargę. Doskonale rozumiałam Kas, tu przecież chodziło o zdrowie Magdy, a ciąża to obciążenie dla organizmu matki. Kiedy już uspokoiłam szalejące emocje, kobieta pokazała mi zdjęcie z USG i małą kuleczkę przypominającą pęcherzyk. Patrzyłam z zachwytem na nowego, dopiero rozwijającego się członka rodziny. Oboje stwierdzili, że urodzi się Antoś lub Karolina. Naprawdę chciałam być przy niej, ale widziałam, że to zatrzymałoby mnie w miejscu.
***
Całą niedzielę spędziłam na pakowaniu reszty rzeczy. Wspominając tkliwe historie, rosła we mnie coraz większa tęsknota za starym domem. Czułam, że to ostatnie chwile w tym miejscu. Matka pierwszy raz od bardzo dawna spędziła tyle czasu w domu, a całą swoją złość oczywiście wyładowywała na mnie. Denerwowała się i pierwszy raz doskonale ją rozumiałam – czułam to samo. Przywiązałam się do starego domu, chociaż to tylko budynek i pewnie za mniej niż sto lat, zniknie z tej ulicy, ale to w nim się wychowałam.
W niedzielę czekał na mnie jeszcze jeden cud, zdarzyło się coś, czego w ogóle się nie spodziewałam; matka próbowała nawiązać ze mną jakikolwiek kontakt poza swoimi krzykami. Pytała o Asię i o dziwo o Kamilę. Pierwszy raz poznałam jej zdanie na temat mojej przyjaciółki. Uważała ją za naprawdę odpowiedzialną osobę i cieszyła się, że trzymałam się z nią. Wybałuszyłam oczy, kiedy skrytykowała ostro Asię, niemal byłam w stanie uwierzyć w jej instynkt macierzyński. Tyle jej uwagi i troski otrzymałam ostatni raz przed śmiercią dziadka, kilka lat temu. Cały wieczór myślałam o tym, co to mogło oznaczać, czy wiązało się tylko z przeprowadzką. Liczyłam na to, że przypomniała sobie o mnie, jako o swojej córce, a nie obcej kobiecie, z którą była zmuszona mieszkać pod jednym dachem. To jej wybór.
Po przekroczeniu progu lotniska, strach i zdenerwowanie, zaczął się we mnie mieszać z ekscytacją i ciekawością. Mama nigdy nie pokazała mi, jak wyglądał dom, czy nawet ogródek. Wspomniała tylko, że jest sporo miejsca na kwiaty i duże drzewo. Z jednej strony czułam potrzebę otulenia się kocem na moim starym łóżku, a z drugiej urządzić wszystko na nowo, tak jakbym tego chciała.
Chwyciłam niepewnie rączkę walizki, ciągnąc ją za sobą. Ostatnie minuty na polskiej ziemi, ciągnęły się w nieskończoność. Czekaliśmy, aż otworzą nam bramki i sprawdzą bagaże. Ogarnął mnie wtedy nagły smutek i tęsknota za Polską. Planowałam tu wrócić, ale życie często przeczyło naszym planom. Nie patrząc przed siebie zderzyłam się z kimś. Podniosłam wzrok na wysokiego mężczyznę, niosącego papiery. Podnosząc je, mamrotał coś niezrozumiale pod nosem. Krzyknęłam za nim „przepraszam”, na co machnął niedbale dłonią, nawet się nie odwracając. Właśnie popsułam komuś dzień. Odnalazłam szybko mamę, która stała właściwie na końcu kolejki kontrolnej i stanęłam tuż za nią. Przed nami znajdowało się gdzieś około czterdziestu osób. Podciągnęłam nosem, czując zbierające się łzy. A miałam nie płakać. Ponownie uległam swojej wrażliwości.
Polubiłam latać samolotem, chociaż to mój pierwszy raz. Najbardziej czekałam na moment podrywania się samolotu od pasa startowego. Z trudem przyznałam się do tego, ale odezwało się we mnie dziecko czujące się jak w rakiecie. Zanim się obejrzałam, wysiadłam z samolotu na lotnisku w Los Angeles. Przerażał mnie jego ogrom, więc trzymałam się blisko mamy, widząc, że dokładnie wie, co robi i dokąd zmierza. W końcu spotkała tutaj faceta, który okazał się tchórzem. Pod lotniskiem czekał na nas taksówkarz w średnim wieku z nazwiskiem mamy zapisanym na kartce. Uśmiechnął się do nas, otwierając bagażnik. Niepewnie podałam mu bagaż, który z chęcią chwycił. Wyglądał na takiego, który nie bardzo lubił, gdy grzebało się przy jego aucie. Spiorunował wzrokiem mamę, kiedy zamknęła zbyt mocno drzwi.
Im bliżej znajdowaliśmy się nowego domu, tym bardziej rosło we mnie coraz większe podekscytowanie. Los Angeles wyglądało zupełnie inaczej niż Poznań. Wszystko wydawało się nowe, zupełnie jak ze snu. Tylko że to nie był sen i naprawdę znalazłam się w miejscu, o którym marzyłam jako mała dziewczynka. Przyglądałam się kolejnym budynkom i wysokim palmom. Równocześnie pojawił się lęk, gdy przypomniałam sobie o ojcu zamieszkującym to miasto. Oczywiście mógł się wyprowadzić, ale jakim cudem Polka dostałaby propozycję pracy w FBI. Jasne, mama była wysoko postawioną osobą, ale w dalszym ciągu byli od niej ważniejsi i lepsi. Potarłam nerwowo dłonie. Ojciec to ostatnia osoba, którą chciałam widzieć. Dla mnie umarł.
W jednej chwili pragnęłam schować się gdzieś, gdzie zostałabym sama i ukryłabym się przed trudnościami związanymi z aklimatyzacją i znalezieniem pracy. Wiedziałam, że to żadne rozwiązanie problemu i droga na skróty, która wiązała się z moim lenistwem i oczekiwaniem szybkiego rozwiązania problemów. Westchnęłam, kiedy taksówkarz zatrzymał auto pod jednym z parterowych domów, otoczonym białym płotem i średniej wielkości tujami. Skąd mama znalazła pieniądze na to wszystko? Sam dom pewnie kosztował niemało, skoro jak wspomniała, urządzili go dekoratorzy wnętrz. Musiała dostać niezłą zaliczkę, skoro było nas na to stać. Nie narzekałyśmy na brak środków, ale to zdecydowanie przekraczało nasz budżet. Wysiadłam ostrożnie z pojazdu, obserwując otoczenie zaciekawionym wzrokiem. Obudziłam się, czując na sobie wzrok kierowcy trzymającego moją walizkę. Przeprosiwszy, podziękowałam, udając się w stronę drzwi. Nowa sytuacja wydawała się nierealna, więc bałam się, że wszystko okaże się wkrótce tylko miłym snem. Przepuściłam mamę, machającą w powietrzu radośnie kluczykami. Z coraz większą niecierpliwością patrzyłam na dłoń otwierającą zamek. Ta chwila wydawała mi się ciągnąć w nieskończoność. Ciekawe czy mama brała udział w urządzaniu wnętrza.
Drzwi w końcu się otworzyły, a mama wkroczyła do środka. Zagryzłam nerwowo wargę, wchodząc jako druga do pomalowanego na biało wiatrołapu. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to ogromna biała rozsuwana szafa oraz drzwi po jej prawej. Naśladując ruchy mamy, zdjąwszy kurtkę, powiesiłam ją na wieszaku. Przechodząc pod łukiem po lewej, otworzyła się przed nami ogromna przestrzeń salonu, połączonego z jadalnią i kuchnią. Rozejrzałam się, zwracając uwagę na lewą część pomieszczenia, na szary kolor kuchennych szaf i wyspę z płytą indukcyjną. Dotknąwszy ciemnej lodówki, przejechałam po blacie aż do zlewu, umieszczonego w rogu. Mała spiżarnia znajdowała się prostopadle do wolnostojącego kominka. Spojrzałam niepewnie na mamę, siedzącą wygodnie na grafitowej sofie, wyglądającej na skórzaną. Podszedłszy niepewnie do niej, usiadłam na przeciwległy koniec narożnika. Wszystko było utrzymane w kolorach bieli, szarości i czerni.
 – Pamiętasz, jak obiecałam ci kiedyś, że będziemy mieli kominek w domu? – zapytała z ekscytacją. Wybałuszyłam oczy zaskoczona, że pamiętała o takich drobnostkach. Zadziwiała mnie swoją otwartością na mnie na każdym kroku. Gdzie się podziała tamta kobieta sprzed tygodnia? Zagryzłam poruszona wargę, próbując nie dać po sobie tego poznać. Nie wiedziałam, jak długo potrwa jej dobry humor.
Kiwnęłam głową, przypatrując się ponownie wszystkiemu wnikliwie, odkrywając małe drobiazgi. Dom został przygotowany na nasz przyjazd na tip-top.
Zachęciła mnie dłonią, żebym ruszyła za nią na korytarz prowadzący zapewne do sypialnianej części. Gdy stanęłam tuż za nią, otworzyła pierwsze drzwi po prawej, po czym wpuściła do środka.
 – To twój nowy pokój. – Posławszy mi uśmiech, zniknęła z pola widzenia.
Ponownie przeniosłam wzrok na pokój z ogromnym puchowym dywanem na środku. W centralnej części naprzeciwległej ściany znajdowało się duże dwuosobowe łóżko ze stolikami nocnymi. Ośmielona weszłam w głąb, zauważając dwoje drzwi i wnękę po prawej stronie z toaletką połączoną z dużym biurkiem. Przeszedłszy przez nie, znalazłam się w garderobie z dużą ilością półek i wieszaków. Usiadłam niepewnie na wygodnej pufie pośrodku pomieszczenia. Cała sytuacja wydawała się nierzeczywista. Czy mama też miała swoją garderobę? A jeżeli nie, to dlaczego oddała mi swoją? Wróciwszy do ciemnomalinowej sypialni, usiadłam na materacu, czując, jak ogarnia mnie zmęczenie, spowodowane nadmiarem emocji.
Otrząsłszy się, westchnęłam głośno. Dopóki mama miała dobry humor, mogłybyśmy go wykorzystać w dobry sposób. W głowie szalała mi burza pomysłów, podsuwając nowe idee na spędzenie reszty wieczoru w miłej atmosferze. Nie byłam pewna, czy powinnam to zrobić z mamą. Bałam się, że jej dobry humor po raz kolejny się popsuje, a chociaż raz zachowywałyśmy się jak normalna rodzina. Zawsze, gdy pojawiałam się na jej horyzoncie, coś szło nie tak. Odpuszczę to sobie na razie. Usiadłam, prostując plecy. Słońce jeszcze nie zaszło, a bardzo chciałam zobaczyć plażę, kuszącą mnie w każdym amerykańskim magazynie. Uruchomiwszy nawigację, sprawdziłam, ile potrzebowałam czasu, by dojść na wybrzeże. Samochodem o wiele szybciej bym dojechała, ale nie byłam gotowa wyjechać samodzielnie na amerykańskie ulice. Godzinny spacer w jedną stronę przynajmniej rozruszałby trochę moje zdrętwiałe ciało po długim locie. Postanowione. Zgarnęłam torebkę z dokumentami i wychodząc, spojrzałam jeszcze raz na pokój, przypominając sobie o tych wszystkich rzeczach, które tylko czekały na to, by je rozpakować. Jęknęłam, odpędzając od siebie tę myśl, by całkowicie zrelaksować się od nadmiaru obowiązków pojawiających się moim w umyśle.
Świeże powietrze pomogło mi się trochę rozluźnić. Kontrolując trasę, starałam się wyłapać jak najwięcej szczegółów. Całkowicie inaczej wyobrażałam sobie przedmieścia, z mniejszą ilością zieleni, a właściwie przez całą moją ulicę ciągnął się rosnący po obu stronach drogi rząd drzew i kolorowych kwiatów. Dodatkowo rozśmieszyła mnie ilość niebieskich koszy na śmieci. Starałam się trzymać głównej ulicy, jednak GPS poprowadził mnie zaułkami. Wpadłam w lekką panikę, bojąc się o własne bezpieczeństwo. Po chwili jednak uświadomiłam sobie, że zdecydowanie naoglądałam się za dużo filmów, mimo to, gdy wróciłam na główną ulicę, poczułam ulgę. Zawsze zastanawiałam się, jak żyli i jacy byli Amerykanie. Może pod pewnymi względami byłam do nich podobna? Chcąc nie chcąc ojciec nim był. Oczywiście z chęcią oglądałam na YouTube filmy Amerykanek, ale jakoś nigdy nie wierzyłam im do końca, gdy dziewczyny opowiadały o swoim życiu w tym kraju. Śmiało utwierdziłam się w przekonaniu, że mieli manię wielkości.
Wróciłam myślami do historii, opowiadanych przez dziadka. To w Los Angeles poznał babcię i się w niej zakochał. Mama powiedziała, że ich spotkanie było nietypowe i nigdy by się nie spodziewała, że z czegoś takiego powstanie poważny związek trwający całe życie. Dopiero po przeprowadzce do obcego kraju spotkał tę kobietę, w której mógł się zakochać. Nigdy nie powiedział, dlaczego postanowili razem wrócić do Polski, ale czułam, że wydarzyło się coś niedobrego, ponieważ zawsze unikał tego tematu lub go ucinał. W końcu mogli mieszkać w Stanach z zapewnioną przyszłością, a wybrali starą, zacofaną ojczyznę bez jakiegokolwiek zabezpieczenia i pracy. Nie rozumiałam tego. Wydawało mi się, że dziadek wręcz ociągał się w podejmowaniu tak ważnych decyzji.
Spacerowałam chodnikiem, szukając wiszących kartek w oknach w nadziei, że znajdę lokal poszukujący pracownika. Znalezienie pracy w tak dużym mieście należało do prostszych zadań. Prawda? Może moje wykształcenie nie powalało, ale zdobyłam spore doświadczenie w pracy i potrafiłam robić serduszka na kawie. Uśmiechnęłam się do siebie, widząc, jak brunetka za oknem próbuje dogodzić wyraźnie niezadowolonym z jakiegoś powodu gościom. Zrobiłam screen lokalizacji w telefonie. Podobał mi się design lokalu i warto było chociaż zapytać, czy potrzebują dodatkową parę rąk do pomocy. Może los postanowi w końcu zlitować się nade mną i dać mi szansę? Chciałam się nie mylić, jednak to brzmiało zbyt cukierkowo.
Po kilku minutach siedziałam na ciepłym piasku, patrząc na zachodzące słońce. Już wiedziałam, dlaczego babcia zakochała się w tym miejscu. Dziadek powtarzał, że kochał w niej szczególnie wrażliwość, chociaż czasami była nie do zniesienia. Piękno zachodzącego słońca za szeroką linią horyzontu zabierało dech w piersi. Dzięki takim chwilom relaksowałam się całkowicie. Ponownie zaczęłam licytować się sama ze sobą, obstawiając, jak szybko mama ruszy w wir pracy, zapominając o całym świecie. Przez chwilę martwiłam się nawet, że nabawi się przez to poważnej choroby – dobrze wiedziała, że znajdowała się w kręgu podwyższonego ryzyka raka płuc oraz istniało u niej ryzyko zawału. A jeżeli ciągle kochała tamtego osła, powinna przestać marnować sobie życie i odciąć się od wszystkiego, co było z nim, choć w minimalnym stopniu, związane. Gdyby zachował się chociaż trochę odpowiedzialnie, odezwałby się. Przez dwadzieścia jeden lat nie dawał znaku życia. Najwidoczniej nie interesował się swoją rodziną. Czasami było ciężko, ale mimo wszystko dawałyśmy sobie radę – a przynajmniej finansowo. Rozumiałam, że FBI to nie przelewki, ale czas dla siebie i na swoje życie prywatne pozwalał naładować akumulatory do dalszej pracy. Cieszyłabym się, gdyby znalazła kogoś, z kim mogłaby spędzić resztę swojego życia. Nie wszyscy Amerykanie to idioci. Po cichu trzymałam za nią kciuki, ale nigdy nie przyznałabym się do tego głośno.
Byłam pewna, że jeśli tylko odłożę pieniądze, dokończę to, co zaczęłam w Polsce. Nie po to przetrwałam trzy lata na studiach, żeby dać za wygraną. Studia w stanach kosztowały nie mało, doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, że musiałam to odłożyć na co najmniej trzy lata, jeśli zostałabym tutaj na dłużej niż rok. Wykluczone, żebym się poddała, za dużo poświęciłam. Spojrzałam na godzinę w telefonie. Dziewiętnasta dwadzieścia pięć. Nie było późno, ale i tak czułam się nieswojo. Wolałam wrócić wcześniej do domu, a wielkość tego miasta dodatkowo mnie przerażała. Nie sądziłam, że kiedykolwiek dałabym radę się do tego przyzwyczaić. Podniosłam się z ziemi. Idąc brzegiem plaży, włączyłam GPS. Nie mogłam odmówić sobie pójścia na molo, a i tak zapomniałam, którym wejściem weszłam. Zrobiwszy ostatnie zdjęcie horyzontu, ruszyłam przed siebie. Wgapiona w ekran smartfona, źle postawiłam nogę, wykrzywiając sobie kostkę. Spadłam z impetem na tyłek. Warknęłam do siebie, czując w niej pulsujący i zrzędząc, spróbowałam wstać. Otrzepując z siebie piasek, zauważyłam w piasku czarny portfel. Podniosłam go z ziemi, otrzepując piasek. Najwyraźniej działałam jak magnes na wszelkie problemy. Otworzyłam go, szukając czegokolwiek, co pozwoliłoby znaleźć właściciela. Wyciągnąwszy dowód, odczytałam nazwisko.
 – Ben Levell – mruknęłam pod nosem. – Przez ciebie prawie skręciłam sobie prawie kostkę.
Wstukałam nazwę ulicy w telefon, mając nadzieję, że to niedaleko. Tylko dwie przecznice ode mnie. Los się w końcu do mnie uśmiechnął. Przynajmniej jedna dobra wiadomość na dzisiaj.
Odłożyłam torebkę na kanapę, siadając na miękkiej poduszce. Nie miałam ochoty się nigdzie ruszać, ale na pewno Ben Levell chciałby odzyskać zgubę, jak najszybciej. Przeciągając się, nachyliłam się w stronę torebki, żeby wyciągnąć portfel. Westchnęłam, kiedy wypadł z niego przedmiot. Zmarszczyłam brwi, podnosząc z ziemi torebkę z białym proszkiem, leżącą na puszystym dywanie. Zacisnęłam zęby. Serio?! Dlaczego to nie mógł być portfel zwykłego faceta?! Brakowało mi tylko tego, żeby pakować się teraz w poważne kłopoty. Potarłam nerwowo czoło, wysilając ostatnie działające komórki. Powinnam to zgłosić, ale z drugiej strony zadzieranie z narkomanami pierwszego dnia to porywanie się z motyką na słońce. Nawet jeśli to był jego pierwszy raz, jeśli dowie się, że to ja doniosłam, mogę być w niebezpieczeństwie. Wiedziałam, jak działały gangi na terenie Stanów Zjednoczonych. Wolałam nie pakować się na razie w kłopoty. Mama przetrzepałaby mi skórę za zatajenie tego, ale im zazwyczaj podwijała się noga, więc prędzej, czy później namierzą Bena Levella i złapią.
Oparłam głowę o oparcie, łapiąc głębszy oddech. A jeśli sprzeda to jakiemuś dzieciakowi? Jasne, każdy miał swój rozum, ale kto nigdy nie próbował przekroczyć żadnej dozwolonej granicy w wieku dorastania? Z nadzieją, że kupił to tylko dla siebie, postanowiłam, że oddam właścicielowi zgubę z całą zawartością. Parsknęłam. Już wiedziałam, co miała Kamila na myśli, mówiąc, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jednak coś odziedziczyłam po mamie.
Zostałam sama w domu. Zamknęłam oczy, rozkoszując się chwilą ciszy. Byłam naprawdę zmęczona i musiałam zasnąć, ponieważ obudził mnie krzyk, a właściwie wrzask mamy.
 – Carli?! Co to ma znaczyć?! To twoje?
Nim się zorientowałam, co się działo było już za późno. Mama trzymała w dłoni proszek, krążąc za sofą.
 – Jesteśmy tu pierwszy dzień! Naprawdę musiałaś wszystko popsuć?! – Warknęła wściekła, rzucając mi co jakiś czas rozwścieczone spojrzenie. – Jesteś skrajnie nieodpowiedzialna. Pożegnaj się z pracą w policji! Ja już o to zadbam. 
Świetnie! Znowu oskarżyła mnie bezpodstawnie. Zacisnęłam usta w wąską linię, zgarniając torebkę i portfel. Z nią nie dało się normalnie funkcjonować! Miałam dwadzieścia jeden lat, a nadal słuchałam się jej, jak pięcioletnie dziecko. Pora była z tym skończyć. Wytrzymanie tego całego cyrku robiło się coraz trudniejsze. Zagryzłam wargę, próbując powstrzymać gniew i wrzask, jaki się w mnie tłumił. Policz do trzech. Jeden… Dwa… Trzy…
 – I co? Nie zamierzasz się w żaden sposób tego wytłumaczyć?! Zresztą co tu tłumaczyć, skoro ćpasz. – Posłała mi mordercze spojrzenie, wyciągając telefon z kieszeni. Wybałuszyłam oczy. Ona naprawdę zamierzała na mnie donieść?!
 – Jestem czysta – powiedziałam najspokojniej, jak tylko potrafiłam. A teraz wybacz, ale pójdę oddać to właścicielowi portfela. Dla twojej wiadomości, nigdy nie brałam i nie biorę. Tylko ty byłabyś w stanie o czymś takim pomyśleć. Naprawdę jesteś matką roku.
Patrzyła na mnie oniemiała, nie wiedząc, co powiedzieć. Tym razem to ja wygrałam. Korzystając z rozproszenia mamy, wyrwałam woreczek z jej dłoni i wyszłam, a właściwie to wybiegłam z domu. Nie chciałam nawet myśleć o awanturze, czekającej po powrocie. Nie zdziwiłabym się, gdyby sprowadziła policję. Gdyby wsadzili mnie za kratki, miałaby to gdzieś. O czym ja myślę! Sama by mnie tam wysłała. Właśnie w ten sposób wszelkie pomysły o pogodzeniu się pryskały. To po prostu niemożliwe! Do tego były potrzebne dwie osoby. Już tyle razy nasłuchałam się od sąsiadów, że jestem wyrodną córką, tutaj też byłaby do tego zdolna. Sytuacja wyglądała naprawdę źle, skoro osoby trzecie widziały napięcie pomiędzy nami. Czekała nas długa i szczera rozmowa, bez zmuszania kogokolwiek i kłamstw, utrudniających naprawę zniszczeń. Czy ja tego chciałam? Nie sądziłam, że jakikolwiek psycholog byłby nam w stanie pomóc, a co dopiero zwykła rozmowa. Budowanie relacji pomiędzy matką i córką bez miłości to bezsensowna strata czasu, ponieważ i tak wszystko runie, zostawiając otwarte rany, które goiły się bardzo powoli. Zresztą… nie byłam pewna swojej miłości wobec niej. Nazywanie jej „mamą” to po prostu zwykła formalność.
Sprawdziłam po raz ostatni dowód, by upewnić się, że to na pewno ten dom. Ruszyłam w stronę drzwi, chowając telefon do kieszeni. Zadzwoniłam dzwonkiem w kształcie róży. Otworzyła mi czarnowłosa kobieta około pięćdziesiątki.
 – Dzień dobry. – Uśmiechnęła się przyjaźnie. – Mogę w czymś pomóc?
 – Dzień dobry. – Odwzajemniłam go, automatycznie przełączając się na angielski. – Zastałam Bena Levella? Znalazłam jego portfel i chciałabym go oddać.
 – Benny się ucieszy – zachichotała, znikając za drzwiami. – Benny! Ktoś do ciebie!
Zaburczało mi w brzuchu, kiedy poczułam zapach świeżego jabłecznika. Westchnęłam, przypominając sobie wspólne posiłki we trójkę z mamą i dziadkiem. Złość nadal się we mnie tliła, ale tęskniłam za tą tradycją i prawdziwą rodziną, jaką kiedyś tworzyliśmy. Teraz to tylko złudzenie. W drzwiach zjawił się wysoki, postawny, ciemnowłosy blondyn. Odsunęłam się trochę, widząc jego wyraźnie zaciśniętą szczękę. Nie potrzebowałam kolejnych kłopotów.
 – Dobry wieczór – warknął, mierząc mnie wzrokiem. – Oddaj portfel. – Wyciągnął w moją stronę dłoń.
 – Może tak poproszę, Benio? – zapytałam sarkastycznie, nie mogąc znieść zachowania nieznajomego. Nie dość, że miałam przez niego poważne kłopoty, wykazał się brakiem kultury i wdzięczności. Dupek.
 – Wal się – zazgrzytał zębami. – Oddaj, zanim zrobi się nieprzyjemnie.
 – Już jest. – Wywróciłam oczami, podając mu własność. – Do niezobaczenia.
Opuściłam posesję z zamiarem wrócenia do domu. Ziewnęłam, zasłaniając usta, kiedy dopadło mnie głębokie znużenie. Marzyłam o tym, żeby położyć się i nigdy nie obudzić. Jęknęłam, uświadamiając sobie, ile jutro czekało mnie pracy. Począwszy od szukania pracy do ogarnięcia domu i ogrodu.
 – Zaczekaj! – Mężczyzna boleśnie złapał mnie za ramię. – Grzebałaś w środku – warknął wściekle. – Spróbuj…
             – Jakoś musiałam znaleźć twój adres. – Westchnęłam zirytowana, przerywając mu. Dlaczego ten dzień się nie kończył? – Puszczaj mnie. To boli – syknęłam, kiedy zacisnął mocniej dłoń na moim ramieniu.
 – Jeśli komuś wypaplasz, skończę z tobą. Rozumiesz?! – warknął, przybliżając twarz do mojej i patrząc w oczy. – Nie licz na litość.
 – Puszczaj! – Wyrwałam się. – Wiem, jak radzić sobie z takimi jak ty. – Wytknęłam go palcem. – Jeśli zbliżysz się do mnie, choć na milimetr z przyjemnością pomogę cię wsadzić – wysyczałam.
Wyzwawszy mnie od najgorszych, popchnął boleśnie i odszedł. Zacisnęłam zęby, żeby nie odezwać się ponownie. Wyglądało na to, że sprawa została wyjaśniona i zupełnie niepotrzebnie mogłabym wywołać więcej problemów, niż miałam. Wzdrygnęłam się, widząc obraz narkomanów, próbujących mnie dopaść. Wypuściłam z siebie nieświadomie trzymane powietrze. Nic tu po mnie. Im szybciej o tym zapomnę, tym lepiej. Zwłaszcza że w domu czekała mnie konfrontacja z matką policjantem, gotową oskarżyć mnie o zażywanie oraz handel narkotykami. Wywróciłam oczami. Ona nigdy nie stanie po mojej stronie, choćby się waliło i paliło. Włączyłam GPS, błagając w myślach, żeby dziesięć procent baterii starczyło. W związku z całym zamieszaniem zupełnie zapomniałam o padającym telefonie. Świetnie.
 – Hej! Nieznajomo! 
Głos nieznajomego mężczyzny spowodował, że automatycznie spoglądnęłam za siebie. Wytrzeszczyłam oczy, kiedy w moim kierunku podbiegał chłopak podobny – niemal identyczny, do Bena Levella. Otwarłam zdumiona szeroko oczy, ale szybko się otrząsnęłam z pierwszego szoku, odzyskując rezon. Blondyn uśmiechnął się do mnie zachęcająco, wyciągając w moim kierunku rękę, której nie przyjęłam. Nieufnie przyglądałam się mu, na co z rozbawienie chrząknął.
 – Przepraszam za niego. Bał się, że ktoś go wsypie. A tego byśmy nie chcieli. – Mrugnął do mnie, na co podniosłam brew. – Ben to mój brat. Ten mniej odpowiedzialny.
 – Dobrze wiesz, że powinnam to zrobić. Nie interesuje mnie, co…
 – Tak, wiem, ale on ma całe życie przed sobą – przerwał mi. – Będę go pilnował.
To zabrzmiało tandetnie. Dlaczego pomyślał, że mogłoby mnie to obchodzić?
 – Naprawdę w to wierzysz? – zapytałam niedowierzająco.
 – Tak.
Podziwiałam jego upór i zdecydowanie, jednak nie zamierzałam tak łatwo ustępować, a przynajmniej trochę go podrażnić.
 – Jak uważasz. – Wzruszyłam ramionami nonszalancko. – Miejsce takich jak Ben jest w jednym miejscu. – Założyłam ramiona na piersi, bacznie go obserwując.
Mężczyzna uniósł brwi. Przypatrywał mi się chwilę, a następnie pokręcił zrezygnowany głową, próbując się nie uśmiechnąć. Zawrzało we mnie. Co go tak rozbawiło? Prychnęłam pod nosem. Ponownie spojrzał mi w oczy. W jego niebieskich dostrzegłam rozbawienie, jakie próbował w sobie uparcie zatrzymać.
 – Jestem Tony. To mój numer. – Podał mi karteczkę, którą niepewnie wzięłam. – Zadzwoń, jakbyś czegoś potrzebowała. – Uśmiechnął się i mrugając do mnie, odszedł. – Do zobaczenia!
Patrzyłam na oddalającą się postać, nie rozumiejąc, co się zdarzyło. Naprawdę myślał, że kiedykolwiek do niego zadzwonię?! Niedorzeczność! Zmięłam kartkę i wcisnęłam ją wściekła do kieszeni spodni. Jego niedoczekanie.
Weszłam do domu, potykając się na samym progu o kartonowe pudła, które przywiozła firma przeprowadzkowa. Miałam nadzieję, że nie było w nich nic cennego, co mogłoby się potłuc. Szczególnie ulubiona zastawa mamy, którą dała jej mama. Przechodziła ona z pokolenia na pokolenie i wyglądało na to, że na niej to się zatrzyma. Nie sądziłam, że kiedykolwiek by ją komuś przekazała. Zwłaszcza mi –  w końcu nie miałam chłopaka, a jak twierdziła i wierzyła – zostanę starą panną z kotami, ponieważ nikt nie zainteresuje się wariatką. Podobnie, jak ciotka okrzyknęła mnie czarną owcą w rodzinie. Każde rodzinne spotkania kończyły się sugestiami, gdzie mama mogłaby mnie wysłać, bym nie stwarzała zagrożenia dla niej i otoczenia. Wszystko działo się w okresie, kiedy dziadek jeszcze żył, więc te rodzinne schadzki szybko się dla nas skończyły. On nigdy nie pozwolił mnie obrazić, nikomu.
 – Mamo? – zawołałam, odwieszając kurtkę do szafy. – Jesteś w domu? Musimy porozmawiać, proszę! – wysiliłam się na największą formę grzeczności, na jaką było mnie w tamtym momencie stać.
 – Nie mamy o czym! – odkrzyknęła surowo. – Nie będę słuchała tłumaczenia narkomana!
Zamknęłam oczy, słysząc tę obelgę i policzyłam do trzech. Słowa mamy bardzo mnie dotknęły, ale za wszelką cenę, nie mogłam dać po sobie tego poznać. Zagryzłam wargę, ruszając w stronę jej nowego gabinetu. Stanęłam w progu, obserwując, jak mama układała segregatory, uprzednio czyszcząc półki z dosyć grubej warstwy kurzu. Niesamowite było to, że dom wyglądał, jakby czekał już od pół roku na naszą przeprowadzkę. Zerknęła na mnie kontem oka, ale nie odezwała się. Westchnęłam, zdając sobie sprawę, że to ja musiałam zacząć.
 – Mamo… – zaczęłam niepewnie – to, co… widziałaś, nie było moje. Znalazłam na plaży portfel i… dopiero w domu zauważyłam, co się w nim znajduję. Naprawdę nie biorę narkotyków.
 – Gdzie byłaś? – zapytała oschle, próbując coś doczyścić.
 – Oddać portfel razem z zawartością. – Przymknęłam na chwilę powieki. Wiedziałam, że będzie niezadowolona, ale byłam dorosła. W odpowiedzi usłyszałam tylko prychnięcie. – Nie chciałam ściągać na nas żadnych kłopotów. Dopiero się tu przeprowadziłyśmy.
Mama przerwała wycieranie półek i spojrzała na mnie, wzrokiem, którego nie mogłam odgadnąć. Westchnęła ciężko i uniosła nieznacznie kąciki ust.
 – Przepraszam. Nie powinnam cię oskarżać. Co nie zmienia faktu, że jestem niezadowolona, że oddałaś mu wszystko, ale trudno.
Wytrzeszczyłam oczy, nie wierząc w to, co usłyszałam. Mama mnie przeprosiła?! Gdybym nie usłyszała tego na własne uszy, naprawdę bym nie uwierzyła. Przełknęłam ślinę. Zbliżał się jakiś koniec świata.
 – Bądź ostrożna. – Posławszy mi ostatnie spojrzenie, wróciła do sprzątania.
 – Obiecuję. Mamo… Wybierzemy się na miasto? – zapytałam, oparta o framugę i skubiąc bluzkę. – Spędzimy razem czas, pośmiejemy się…
 – Zawsze, ale to zawsze znajdziesz sobie nieodpowiedni czas na takie pierdoły. – Prychnęła. – Weź się lepiej do pracy i zapomnij o czymkolwiek takim.
Wróciła mama, którą bardzo dobrze znałam, jednak nie zamierzałam się tak łatwo poddawać, skoro zdobyła się nawet na przeprosiny.
 – Odłóżmy to na niedzielę.
 – Nie ma mowy.
 – Ale mamo…
 – Słuchaj dziecko. – Wytknęła mnie palcem zdenerwowana, na co automatycznie się skuliłam. – Od poniedziałku idę do pracy i nie mam czasu na twoje głupie zachcianki. Musimy ogarnąć wszystko do końca weekendu. W salonie są pudła z twoim imieniem.
 – Rozumiem – prychnęłam. – A więc na pracę zawsze znajdziesz czas, ale szkoda ci go na mnie?! 
 – Histeryzujesz. – Przewróciła oczami. – Chcesz być traktowana, jak dorosła? To się tak zachowuj.
 – Matka na medal – prychnęłam pod nosem, przybierając wojowniczą pozycję.
Kobieta zatrzymała się w połowie ruchu. Słyszała. Nie przejęłam się konsekwencjami, ponieważ byłam zbyt wściekła na nią. Po raz kolejny stawiała pracę ponad naszą relację.
 – Trzeba było posłuchać ciotki – wymamrotała, ale zaraz dodała głośniej. – Byłoby jedno zmartwienie mniej!
Zamarłam, słysząc jej aluzję o aborcji. Oczywiście. Czego mogłam się spodziewać?! Wolała się mnie pozbyć. Pewnie, gdyby nie dziadek już dawno by mnie tu nie było. Zaśmiałam się gorzko. Prawda okazała się dużo boleśniejsza, niż sądziłam. Po co mnie tu sprowadzała ze sobą? Wolała żyć beze mnie, ale przymusiła do wyprowadzki razem z nią. Planując wyjazd tutaj, chciałam mieszkać sama – bez niej. Zraniona wróciłam do salonu. Spojrzałam na kartony z moim imieniem. Nie chciałam wykonywać jej poleceń, ale wolałam je sprzątnąć, zanim rzeczy wylądowałyby w śmietniku. Mama byłaby do tego zdolna, nie wiedziała, co to poszanowanie własności. Po przeniesieniu wszystkich, rozcięłam pierwszy z nich znalezionym nożem w kuchni. Otworzyłam go ostrożnie, by nie wysypać wypełniającej go pianki zabezpieczającej. Rozgarnąwszy ją, natknęłam się na album ze zdjęciami. Przesunęłam po nim delikatnie opuszkami, siadając na łóżku. Znajdowały się w nim zdjęcia, które podarował mi dziadek za czasów jego młodości. Można powiedzieć, że trzymałam w dłoniach niewielki fragment naszej rodziny. Ostrożnie zajrzałam do środka, a moim oczom ukazało się zdjęcie roześmianej babci. Dziadek powtarzał, że byłam zupełnie jak ona. Nigdy jej nie poznałam, ale skoro byłam do niej podobna, to znaczy, że nosiłam w sobie jej cząstkę. Przerzucałam kartki, dopóki nie trafiłam na jego zdjęcie. Tak bardzo za nim tęskniłam! Wiedziałam, że mnie wspierał i kochał miłością, której nigdy nie zaznałam od ojca. Tak naprawdę całkowicie go zastąpił. Przymknęłam oczy, czując zbierające się łzy. Nasze szczęśliwe miny uświadomiły mnie, jaka dopadła mnie tu samotność. Tak naprawdę nie miałam tutaj nikogo, do kogo mogłabym się zwrócić o pomoc. To nie koniec świata i powinnam zachować się, jak na dorosłą kobietę przystało, tymczasem byłam skrzywdzonym w środku dzieckiem. Otarłam dłonią łzy, przenosząc spojrzenie na dedykację od mężczyzny.
Dla kochanej wnuczki, która zawsze pozostanie marzycielką.
Chwytaj wspomnienia skarbie, ponieważ w końcu tylko one zostają.
Szanuj ludzi, którzy Cię, ponieważ to oni stoją za Tobą murem.
Rozpłakałam się jeszcze bardziej. Co ja sobie wyobrażałam, wyjeżdżając tu? To w Polsce została moja rodzina. Pokręciłam przecząco głową, zasysając powietrze. W naszej relacji z mamą nie było już czego zbierać ani naprawiać. Wszystko legło w gruzach i nie byłam pewna, czy powinnam faktycznie się starać. Bałam się, że po raz kolejny mnie zrani, odrzuci w boleśniejszy sposób. Straciłyśmy do siebie szacunek, ciągle się kłóciliśmy. Mimo tego wszystkiego mała dziewczynka we mnie rozpaczliwie pragnęła znaleźć akceptację, którą kiedyś ją darzyła. Ta mała dziewczynka nadal kochała swoją mamę. To ona czytała mi bajki w domku na drzewie, kiedy leżałam blisko dziadka, patrząc w gwiazdy oraz poświęciła dla mnie swoje życie. Do niej przychodziłam z najmniejszymi problemami, ponieważ nigdy nie odmówiła pomocy Westchnęłam, widząc dzieło starszego mężczyzny. Długo pracował, by ten domek porządnie wyglądał. Zgodził się nawet bym mu pomagała, chociaż bardziej przeszkadzałam, niż to robiłam. Przez to wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado. Parsknęłam śmiechem przez łzy.
Przetarłam zaspane oczy, obudzona odgłosem wiertarki. Zbiegłam do ogrodu, słysząc wesoły głos dziadka. Spojrzałam na porozkładane ramy i częściowo wybudowany domek na drzewie. Wybałuszyłam zaskoczona oczy. Dziadek roześmiał się, widząc moją bezcenną minę. Podbiegłam do niego, a on podniósł mnie, okręcając w powietrzu. Uwielbiałam, gdy to robił. Czułam się jak ptak. Patrzyłam na niego wyczekującym wzrokiem, obejmując jego szyję.
 – To miała być niespodzianka – zaczął – ale skoro już tu jesteś, to nam pomożesz. – Poczochrał dłonią moje włosy. – To prezent na twoje urodziny, Carli.
Przytuliłam go, chowając twarz w jego szyi. Kilkanaście desek okazało się najlepszym prezentem, jaki dostałam na urodziny.
 – Mówiłaś, że chciałabyś zobaczyć, jak wygląda świat z jego korony. – Pocałował mnie w główkę. – Może to nie korona, ale wysoko.
 – Dziękuję. – Pocałowałam jego policzek, nie mogą oderwać wzroku od drzewa.

Urządzanie przeze mnie wnętrza, równało się z totalnym bałaganem. Uwielbialiśmy we trójkę tam siedzieć. Chociaż bardzo chciałam, nie potrafiłam zapomnieć jaką miłość widziałam w oczach mamy. Podciągnęłam nosem, śmiejąc się z fotografii przedstawiającej Kamilę, karmiącą swoją ulubioną lalkę, Franka. Bawiłyśmy się godzinami w dom i udawałyśmy, że jesteśmy siostrami, które wychowują swoje dzieci. Złożyłyśmy przysięgę, że zamieszkamy blisko siebie, by móc się często odwiedzać, a przede wszystkim nasze dzieci w przyszłości będą razem.

2 komentarze:

  1. To raczek nowy start. Przynajmniej ja tak an to mówię. Coś się skończyło, coś się zacznie. Wiem, to banał.
    Czyli... z jej mamą jest coś nie tak? Tak? Bo nie wiem, do czego to zmierza.
    Pokój chyba ma fajny.
    "Nie wszyscy Amerykanie to idioci" - z niewiadomych przyczyn, starsznie podoba mi się to zdanie.
    Blondyn? Starszny dupek.
    Śmeisznie się nazywa.
    Jedna działka i tyle teorii.
    Ktoś pochopnie wyciąga wnioski...
    Ej, a może to fejkowe nazwisko? Dobra, chyba coś się zagalopowałam.
    Ale jego brat... O ile tyo jest jego brat... wydaje się w porządku.
    Eee... Zapomniałam później komentować.
    Rozdział super, czekam na nn! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Strasznie mi się podoba w jaki sposób piszesz. Widać, że wiele się zmieniło. Nabrałaś doświadczenia. Bardzo mnie to cieszy :)
    Co do rozdziału: Zgadzam się z komentarzem wyżej, też strasznie spodobało mi się zdanie o Amerykanach. Jakoś mnie rozbawiło! Dziękuję za poprawienie humoru!

    OdpowiedzUsuń