Wczorajszego wieczoru, wykończona nadmiarem
emocji, gdy tylko położyłam głowę na miękkim materacu, zasnęłam. Starcie kurzy
na wszystkich półkach to jedyna pożyteczna rzecz, jaką zrobiłam. W nocy
kilkakrotnie śnił mi się mężczyzna podający się za ojca. Za każdym razem
budziłam się zlana potem. W pewnym momencie, gdy już zasypiałam mama usiadła
przy mnie na łóżku i głaskała po głowie. Starałam się, nie spiąć drżących pod
każdym jej dotykiem mięśni. Powiedziała, że nawet jeśli twierdziłam inaczej,
martwiła się i trzymała za mnie kciuki. Cieszyła się, że potrafiłam być
samodzielna i dzielna, mimo to, że zabrakło przy nas ojca i męża. Wraz ze
śmiercią dziadka wpadła w problemy, z którymi nie potrafiła sobie poradzić. Dwa
słowa, które wymówiła przed wyjściem, załatwiły mi prawie bezsenną noc,
wypełnioną łzami. Kochała mnie i żałowała wszystkich naszych kłótni.
Przymknęłam oczy, próbując powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Wiedziałam, że
z perspektywy osoby trzeciej to nic takiego. Ale dla mnie? Pierwszy raz od bardzo
długiego czasu usłyszałam, że mama mnie kochała. Jedyną przeszkodą były
problemy, o których nie wiedziałam. Tamta chwila sprawiła, że spojrzałam na
naszą relację jeszcze raz, tym razem uwzględniając jej prawdziwe uczucia.
Chciałam poznać ją na nowo, taką, jaką była, bez względu na konsekwencje.
Wolałabym mieszkać do końca życia z matką niż spędzić w jego towarzystwie
chociażby sekundę.
Obudziwszy się po raz kolejny nad ranem,
rozpoczęłam poszukiwania pracy. Zdecydowana większość ofert była poza zasięgiem
moich możliwości. W akcie desperacji przeszło mi przez myśl, by zostać
dog-walkerem. Szybko się jednak uspokoiłam i postanowiłam poroznosić swoje
podanie do kilku innych kawiarni w okolicy i przy plaży. Szukałam czegoś w
pobliżu, by nie tracić codziennie dwóch godzin na dojazd i powrót. Wiedziałam,
że muszę zrobić wszystko, by uwolnić się w pewnych sferach od matki. Założyłam
czarną kurtkę na białą koszulę wsadzoną w spódniczkę. Poprawiwszy ją jeszcze
raz, przeliczyłam ponownie liczbę kopii w teczce. Jeżeli wywrę dobre wrażenie
na właścicielu, szanse na pozytywne rozpatrzenie wniosku wzrastały. Poprawiłam
nerwowo rudawe włosy, zakładając je za ucho. Nie wiedziałam, na czym bardziej
mi zależało. Naprawdę na zdobyciu tej pracy, czy zaimponowaniu mamie i pokazaniu
jej, że byłam samowystarczalna, a wsparcie kogokolwiek to zbędna rzecz. To
normalne, że chciałam widzieć dumę w jej oczach. Prawda? Wyszłam z pokoju,
zakładając torebkę na ramię.
Czas bym zmierzyła się z rzeczywistością. Zanim
weszłam do salonu, zerknęłam na mamę porządkującą kuchenne szafy. Prychnęłam,
widząc, jak wyciera tę samą półkę trzecią świeżą ścierką. Dokładność pomagała
jej w zawodzie, który zresztą tego wymagał, jednak czasami przesadzała.
Włożywszy na nogi pięciocentymetrowe obcasy, udałam się w stronę wyjścia. Byłam
wysoka, więc unikałam szpilek, ponieważ nie lubiłam czuć się jak wielkolud.
–
Wybierasz się gdzieś? – Zatrzymał mnie w półkroku jej głos.
Wziąwszy głęboki wdech, odwróciłam się do niej
siląc się na obojętność. Uniosła brwi zamykając szafkę. Oby obudziła się z
dobrym humorem.
– Tak.
Idę na rozmowę kwalifikacyjną. – Wypuściłam trzymane powietrze.
–
Żartujesz sobie?! Widzisz, ile zostało nam pracy?! – zacisnęła usta w wąską
linię. – Jasne, zrób z matki służącą! – warknęła.
Odwróciłam się do niej tyłem zamykając oczy.
Policzyłam do dziesięciu, próbując się uspokoić i ignorując jej prowokacje.
Zachowywała się jak nawiedzona! Wystarczająco zestresowana oczekiwałam
wsparcia. Wiecznie narzekała, że nic nie robię, a gdy starałam się o pracę,
obrzucała mnie nowymi pretensjami!
– Chcę
znaleźć pracę. Możesz zająć się swoimi sprawami. Dokończę jak wrócę. –
Zagryzłam wargę. – Cześć.
– I tak
jej nie dostaniesz – prychnęła, zanim zdążyłam wyjść.
Życie w Los Angeles
toczyło się bardzo szybko. Ludzie niemal biegali po chodnikach, mamrocząc
przeprosiny, gdy tylko kogoś potrącili. Zacisnęłam pięści, powtarzając w kółko:
“wszystko będzie dobrze”. Boleśnie
odczułam brak osób, wierzących we mnie i moje możliwości. Potrzebowałam kogoś,
kto utwierdzałby mnie w przekonaniu, że uda mi się zdobyć pracę, zacząć na nowo
żyć. O ironio, matka była jedyną osobą mogąca to spełnić. Może Kamila się
myliła, uważając, że ona zasługiwała na szansę? Ona nie wykazywała najmniejszej
chęci spędzania ze mną krzty czasu, nie mówiąc o wspólnym mieszkaniu i
funkcjonowaniu. Zaskoczyła mnie, kiedy oznajmiła, a raczej rozkazała zamieszkać
ze sobą tutaj. To zaburzyło moje wszystkie wyobrażenia. Potrząsnęłam głową.
Dziadek zawsze powtarzał, że inni poznają nas tak bardzo, jak im na to
pozwolimy. Najwyraźniej uważała, że nie powinnyśmy się znać i całkowicie to
akceptowałam. A przynajmniej tak myślałam. Zagryzłam wargę. Oczekiwałam czegoś
zupełnie innego. Przełknęłam z goryczą myśl, że widziała swoją córkę, jako
wpadkę, z którą użerała się, by pokazać innym, jaką jest przykładną matką. To
oznaczało, że przez całe dzieciństwo udawała swoją miłość. Dziadek nie
pozwoliłby mnie nigdy skrzywdzić, nikomu.
Otworzywszy drzwi, weszłam do kawiarenki. Otulił
mnie zapach świeżo parzonej kawy i ciasta. Ścisnęło mi się serce. Nigdy już nie
będę pracowała z Magdą. Tęskniłam. Rozejrzałam się po pomieszczeniu,
stwierdzając, że właściciel bardzo lubił wszędobylski kolor czerwony.
Westchnęłam, zaciskając nerwowo palce na teczce. Wyprostowana i z uśmiechem
przyklejonym do twarzy ruszyłam przed siebie.
– Dzień
dobry – przywitałam się z niewysoką brunetką stojącą za ladą. Ubrana w białą
bluzkę oraz czerwony fartuszek wycierała maszynę do kawy. – Chciałabym
porozmawiać z właścicielem. Zapytałaby pani, czy poświęciłby mi chwilę?
– Dzień
dobry. – Uśmiechnęła się. – Wyszedł przed chwilą, minęła się z nim pani. A o co
chodzi? – Rozwiesiła ścierkę.
–
Chciałabym zostawić mu swoje CV. – Usiadłam na krzesełku barowym, odkładając
papiery.
– Zaraz
wrócę.
Podobało mi się w środku i ze śmiałością
stwierdziłam, że panowała tutaj rodzinna atmosfera. Dzieci bawiące się przy
stolikach kredkami oraz ściana z ich rysunkami dodawały ciepła pomieszczeniu.
Lokal wyglądał niemal identycznie jak te w serialach z Netflix’a. Kobieta,
wróciwszy, wyciągnęła dwie filiżanki.
– Przykro
mi, ale wyrzuca każde podanie. – Spojrzała na mnie współczująco. – Oczywiście
mogę przekazać pani dokumenty, ale skończą w niszczarce. – Zerknęła na mnie,
wracając do pracy. – Los Angeles jest dużym miastem, z pewnością coś pani
znajdzie.
– Mam
taką nadzieję – odpowiedziałam, patrząc na godzinę. – W takim razie poproszę
dużą, białą kawę na wynos i tego rogalika. – Wskazałam na smakołyk znajdujący
się obok, uświadamiając sobie, że nie zjadłam śniadania.
– Za
chwilkę zajmę się panią.
Może wyprowadzanie psów to nie taki zły pomysł?
Właściwie, jeśli wzięłabym na siebie kilka zleceń do czasu, aż nie znajdę
stałej pracy, dokładałabym się do rachunków. Miałabym przynajmniej jakieś
zajęcie.
–
Poproszę sześć dolarów i sześćdziesiąt dziewięć centów.
Wygrzebawszy z portfela dziesięciodolarowy
banknot zapłaciłam. Odwróciłam się znudzona, ponownie rozglądając po sali, do
której weszło dwóch mężczyzn. Wyprostowałam się, widząc gnaty przy ich paskach
od spodni. Byłam niemal pewna, że to służby specjalnie, a nie zwykli mundurowi.
Skierowali się w stronę pary nastolatków siedzących w kącie pomieszczenia na
kanapach. Chłopak z czupryną czarnych włosów podniósł głowę, uśmiechając się
wyzywająco. Jego błąd. Przeniosłam spojrzenie na jego towarzyszkę. Blondynka ze
spuszczonym wzrokiem skubała rąbek sukienki w kwiatki. Zachowywała się bardzo
nerwowo, więc ukrywali coś, ale nie potrafiła zrobić dobrej miny do złej gry.
Przyjrzałam się jeszcze raz nastolatkowi ubranemu w czarną, modną kurtkę.
Wyraźnie odstawała od spranych spodni oraz schodzonych adidasów. To samo
dotyczyło jego towarzyszki, której sukienka sporo kosztowała, a tenisówki
nosiła równie poniszczone. Przed przeprowadzką oglądałam dokładnie taką samą na
internetowej wystawie. Ktoś, kto pozwolił sobie na tak drogą rzecz, nie
nosiłaby takiego obuwia. Poza tym interesowało się nimi dwóch pokaźnych
mężczyzn z gnatami, mieli poważne kłopoty.
– Proszę.
– Kelnerka podała mi zamówienie.
Uśmiechnęłam się do niej, odbierając papierową
torbę. Ruszyłam w stronę wyjścia. Szturchnięta boleśnie w ramię, upadłabym z
napojem na ziemię, ale dziewczyna podtrzymała mnie. Spojrzałam gniewnie na
plecy bruneta. Wraz ze swoim kolegą wyprowadzali dwójkę nastolatków. Przy
samochodzie jeszcze raz odwrócił się w naszą stronę. Zgromiłam go wzrokiem,
chociaż nie byłam pewna czy akurat na mnie patrzy zza okularów
przeciwsłonecznych. Przekręcił głowę na bok, jakby się nad czymś zastanawiał,
po czym wsiadł do samochodu. Bezczelny typ.
– Mamy
pecha – skwitowała brunetka.
Uniosłam pytająco brwi, próbując zrozumieć sens
jej słów.
– Co masz
na myśli?
– Drugi
raz w ciągu dwóch tygodni kogoś stąd wyprowadzają – powiedziała, zbierając
puste talerze na tacę. – I tak w kółko. Można powiedzieć, że pan Maslow jest
tutaj stałym bywalcem. Nic dziwnego, lokal znajduje się w dobrym miejscu. –
Odeszła w stronę lady.
Już wiedziałam, że dupek z tego Maslowa.
Wychodząc, zajrzałam do portfela. Część z nich musiałam oddać mamie na domowe
wydatki. W końcu też jadłam, pobierałam prąd oraz korzystałam z Internetu.
Cieszyłam się, że nadal wystarczało mi na ubrania i odrobinę rozrywki – a
przynajmniej w Polsce. Dzięki temu matka traktowała mnie, jak współlokatora, a
ja nie musiałam wysłuchiwać, że jestem darmozjadem. Przez to bardzo szybko
poszłam do pracy, a nawet myślałam o wynajęciu gdzieś pokoju, ale nigdy się na
to nie zgodziła, a niestety wtedy jeszcze prawnie za mnie decydowała. Po
ukończeniu osiemnastego roku życia przeprowadziłam się na rok do wynajmowanego
pokoju. Właściciel niestety zmienił zdanie i zostałam zmuszona do tymczasowego
powrotu. Kiedy pojawiałam się w drzwiach, zostałam wyśmiana, niemal zmieszana z
błotem. Matka uważała, że wracałam jak syn marnotrawny. Nie miałam co liczyć na
miłe powitania. Uzgodniłyśmy warunki wspólnego mieszkania i wprowadziłam się z
powrotem. Przez pierwszy tydzień starała się nawet być miła, ale długo tak nie
pociągnęła i wszystko wróciło do starego porządku. Ze względu na niepisaną
umowę pomiędzy nami, zostałam, chociaż szukałam pokoju do wynajęcia w pobliżu,
marząc, by się wyprowadzić od apodyktycznej matki.
Wróciłam do domu odprawiona z kwitkiem. Ten
dzień zapowiadał się naprawdę źle. Odwiesiwszy kurtkę ruszyłam w stronę
jadalni, tym razem uważając na pudła, które zostawiła dla mnie mama.
Najwyraźniej zrobiła to, o co ją poprosiłam, kolejny raz mnie zaskakując.
Wszędzie roznosił się zapach ścierek do mebli oraz płynu do podłogi. Po dwóch
godzinach nabawiłam się tylko bólu stóp. Podziwiałam kobiety mogące chodzić na
szpilkach non stop, a przecież ubrałam tylko obcasy. Z ulgą zdjęłam je z
siebie. Przebrawszy się w luźne dresy, zaczęłam rozpakowywać pudła.
– W końcu
wróciłaś! – Głos mamy dobiegł mnie z korytarza. – Ile mogę na ciebie czekać,
co? Jeżeli myślisz, że wymigasz się od pomocy, grubo się mylisz!
– Przecież powiedziałam, że pomogę, jak wrócę. Nie przesadzaj.
Irytowała mnie swoimi żądaniami. Kompletnie nic
do niej nie docierało.
–
Przyjęli cię gdzieś?
– Nie.
– Nawet tego nie potrafisz
załatwić – parsknęła zirytowana. – Wiesz co? Znajdę ci tę pracę. Zapytam szefa,
czy przyjmą cię na stanowisko sprzątaczki.
Zacisnęłam mocno szczękę. Co ona sobie myślała?! Nigdy nie pozwalałam
traktować siebie jak ściery do mycia podłogi.
– Poradzę
sobie! – krzyknęłam oburzona zachowaniem mamy. – Nie wtrącaj się do tego. Nic
ci do mojego życia.
Kobieta patrzyła na mnie przez chwilę spod byka.
Zignorowałam ją, chowając talerze do szafy. Łaskawie przykleiła karteczki, co
gdzie ma się znajdować. Znając życie, gdybym zrobiła to po swojemu, wszystko by
poprzestawiała.
– I tak
nie ukończyłaś wyższej szkoły. Co możesz sobie załatwić?
–
Przypominam, że to moja decyzja – warknęłam wściekła. – Dopiero się
wprowadziłyśmy. To, że tobie rzucają oferty pod nogi, nie znaczy, że mnie też.
Oddychała ciężko, powstrzymując się przed
krzykiem.
– Dobrze
– westchnęła, uspokajając się. – Jeśli do jutrzejszego wieczora nadal będziesz
bezrobotna… Sama to załatwię. Spróbuj mnie tylko skompromitować. Gwarantuję, że
odpłacę się pięknym za nadobne.
Odłożyłam telefon na toaletkę i chwyciłam szczotkę, by rozczesać jeszcze
raz wilgotne włosy. Jak miałam znaleźć pracę w kilkanaście godzin?! To
graniczyło z cudem! Dobrze wiedziała, że to niemożliwe. Zakładałam, że sama potrzebowałaby
co najmniej dwóch dni. Cieszyłam się, że zdobyła świetną pracę, ale zachowywała
się, jakby pozjadała z tego powodu wszystkie rozumy. Chodziłam po pokoju,
próbując wpaść na sensowny pomysł, który znalazłby wyjście z zaistniałej
sytuacji. Nikt nie zatrudniał nowych pracowników w niedzielę! Potencjalni
pracodawcy pewnie nawet nie odczytali moich wiadomości. Ta kobieta postawiła
mnie pod ścianą, a ja się jej słuchałam, jak pięcioletnie dziecko! Ugh… Zaraz…
Numer do tego chłopaka! Tylko jak on się nazywał?
Chwyciłam się ostatniej deski ratunku z
desperacją. Nie było to zbyt rozsądne, jednak wydawało się jedynym dobrym
rozwiązaniem w tej sytuacji. Głupio zwrócić się do niego, prosząc go o pomoc,
jeśli nie pamiętałam imienia. Thomas… Tobias… Timothy! Nie… Zagryzłam wargę,
besztając się za swoją słabą pamięć. T… t… t… Tony! Tak, nazywał się Tony.
Tylko gdzie zapodziałam tę kartkę? Wygrzebałam z kosza na pranie wczorajsze
rzeczy, szukając jej po kieszeniach. Przecież nie mogłam zgubić, a niczego nie
wyrzucałam. Odetchnęłam z ulgą, znajdując zmięty papierek. Rozwinęłam go,
odblokowując telefon. Kiepski charakter pisma, ale lepsze to niż nic. Modliłam
się w duchu, bym potrafiła go rozczytać. Cztery, trzy, cztery… Dwa, cztery…
Niech to!
– Skup
się! – Zagryzłam wargę, wpatrując się w kolejną liczbę. – Siódemka czy jedynka?
– Westchnęłam, próbując wyobrazić sobie jego jedynkę. – Siódemka. Najwyżej
dodzwonię się do kogoś innego.
Sześć, zero… zero, pięć. Podniosłam telefon do
ucha, wyczekując w skupieniu na głos po drugiej stronie. Skubałam rąbek bluzki,
prując coraz bardziej nitkę ze zdenerwowania.
– Anthony
Levell. Słucham – odezwał się głos po drugiej stronie, na co odetchnęłam z
ulgą. – Kto dzwoni?
– Cześć
Tony, tu Carli.
– Hej
Carli! – Czy ja mówiłam wcześniej, jak mam na imię? – Niech zgadnę – westchnął, przerywając na chwilę – potrzebujesz pomocy,
tak?
Zamilkłam na chwilę. Zrobiło mi się strasznie
głupio i przykro, ponieważ dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak wyglądała
sytuacja.
– Tak.
Muszę znaleźć do jutra pracę.
– Wiesz,
o co prosisz? – Roześmiał się rozbawiony.
Odchrząknęłam, próbując na nowo pozbierać myśli.
–Nie mam
pojęcia gdzie szukać i czego oczekiwać od pracodawców. To sprawa niecierpiąca
zwłoki. Pomożesz mi, proszę?
– No
dobra. Spotkajmy się…
– Na
Shenandoah Street? – zapytałam z nadzieją, że zgodzi.
Wiedziałam, jak by się to skończyło, jeśli
zostałby zauważony przez mamę. Zaczęłaby wypytywać o każdy szczegół naszej
znajomości, a jeśli dostrzegłaby podobieństwo do Bena, o ile pamiętała zdjęcie
z dowodu, zadzwoniłaby pewnie do kogoś pokroju Maslowa. Przebrałam się, wzięłam
teczkę z potrzebnymi dokumentami i ruszyłam w umówione miejsce. Zapomniałam, że
obiecałam Madzi pocztówkę z Miasta Aniołów. Kobieta obraziłaby się na mnie,
gdybym jej nie wysłała. Bardzo poważnie to traktowała. Posiadała jakąś manię na
punkcie zbierania widokówek z różnych zakątków świata. Kiedyś prowadziła
korespondencję przez pewien czas z Japończykiem. Ostatecznie osiągnęła swój cel.
Dostała kartkę pocztową, a że mężczyzna okazał się zapalonym fotografem,
dołączył również zdjęcia. Fudżi-jama to naprawdę malowniczy wulkan. Oczywiście
sama była zobowiązana do tego samego. Przyrzekł, że przyjedzie do Poznania i
zwiedzi rynek, który całkowicie go oczarował.
Przestąpiłam z nogi na nogę, niecierpliwiąc się,
kiedy chłopak spóźniał się przez dłuższy czas. Bałam się, że rozmyślił się,
więc zostałabym na łasce mamy. Z drugiej strony, jaką miałam gwarancję, że obcy
facet mi pomoże? Byłam jednak pewna, że zgodzi się na większość próśb ze
względu na brata. O ile to robiło na nim jakieś wrażenie. Westchnęłam, kiedy
zza zakrętu wyłoniła się postać blondyna z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Cześć!
Przepraszam bardzo, że czekałaś, ale zmywarka, którą naprawiałem klientowi,
prawie mnie zabiła.
Przytaknęłam głową w geście zrozumienia. Odkąd
zabrakło dziadka, zostałyśmy skazane na wzywanie specjalistów, co czasami
stawało się uciążliwe. Mama zawsze narzekała, że powinni bardziej wysilić się
za tak dużą stawkę.
– Moja
znajoma pracuje w kawiarni, więc jeżeli jeszcze potrzebują kelnera, masz
robotę. – Mrugnął do mnie. – Poproszę, żeby wstawiła się za tobą. – Ruszył w
nieznanym mi kierunku.
– Bardzo
ci dziękuję. – Uśmiechnęłam się, wyrównując z nim kroku. – Odwdzięczę się przy
najbliższej okazji. Spadłeś mi z nieba.
– Mam u
ciebie dług wdzięcznością. – Pokręcił głową. – Poza tym wyglądasz na nową w
tych stronach.
– Aż tak
to widać? – jęknęłam, mrużąc oczy.
– Zdradza
cię akcent, a właściwie jego brak. Skąd jesteś?
– Z
Polski. Taki kraj w środkowej Europie.
– Nieźle cię wywiało – zaśmiał
się. – Dlaczego Los Angeles? W Chicago jest pokaźna Polonia.
– Sentyment –
skwitowałam. – Jesteś hydraulikiem?
– Tak.
Maszerowaliśmy przez chwilę w ciszy. Tony szedł
wpatrzony w chodnik, dzięki czemu przyjrzałam się mu dokładniej. Z pewnością
był przystojny oraz silny, chociaż nie w moim typie. Zastanawiałam się, czy Ben
wiedział, jak bardzo brat poświęcał się dla niego i chronił go. Bracia różnili
się jak noc i dzień. Ben rozwiązywał problemy z agresją – wręcz nie panował nad
sobą. Tony starał się łagodzić konflikt z pokojowym nastawieniem. Oddałby
wszystko za swojego brata. Wiedział, czym jest miłość. Właśnie dlatego postanowiłam,
że będę go kryła. Plus starał mi się pomóc.
– Tony,
Ben handluje czy bierze?
Przystanął, chwytając mnie za przegub. Spojrzał
badawczo w moje oczy, milcząc. Martwił się o brata, ale widział, że wyrwał się
spod kontroli, kupując narkotyki. W pełni go rozumiałam. Przechodziłam podobną
sytuację i znałam tę bezradność. Asia również ignorowała wszelkie rady
próbujące odciągnąć ją od tego świństwa. Powagę sytuacji zrozumiała dopiero na
sali sądowej, kiedy sędzia ogłaszał wyrok, który okazał się łagodny. Sześć miesięcy pozbawienia wolności z
warunkowym zawieszeniem jej wykonania na okres próby od roku do dwóch lat.
Dziewczyna zerwała kontakty z Sebastianem, który wciągnął ją w to bagno oraz
zapisała się na terapię grupową, która bardzo dużo jej pomogła. Znalazła
przyjaciela, który stał się dla niej oparciem tak jak ona dla niego. Blondynka
poznała Daniela z obecną żoną, z którą spodziewał się bliźniąt. Była
przyjaciółka błagała mnie nie raz, żebym nie mówiła o tym mamie, ponieważ nie
zniosłaby, gdyby ją zawiodła.
– To trudna
sprawa, Carli. – Spoważniał. – On ma dziewczynę i planuje z nią założyć
rodzinę. Nie możesz go wsypać. Ma całe życie przed sobą. Zarzekał się, że kupił
pierwszy raz od trzech miesięcy. – Przerwał. – Wierzę mu. – Spojrzał na mnie
wymownie.
– Tony,
nie możesz go wiecznie chronić.
–
Porozmawiam z Sam, jego dziewczyną. Obiecuję, że o wszystkim jej powiem. Nie
mów nikomu. – Patrzył na mnie błagalnie, jak szczeniak, któremu zamknięto drzwi
przed nosem.
– O mnie
nie musisz się martwić – wymamrotałam. – Mama je widziała. Myślała, że to moje.
Zamierzała mnie zgłosić. Wiesz, ile problemów mi tym narobił? Pracuje w FBI.
–
Widziała dowód? – Pobladł.
– Wątpię.
– Pokręciłam głową. – Mówię to, żebyś uważał na siebie. Jesteście niemal
identyczni. Wydajesz się rozsądny i nie chcę, żeby oberwało ci się za Bena.
– Jesteśmy bliźniakami. – Uśmiechnął się,
dumnie wypinając pierś. – Dziękuję Carli. Jeśli wszyscy Polacy są tacy, chyba
was polubię – zaśmiał się.
Zastanawiałam się, czy Ben równie mocno stawał w
obronie swojego brata. Chciałam, żeby to była prawda, chociaż sprawił wrażenie
kogoś, kto dbał tylko i wyłącznie o własne interesy. Tony na to nie zasługiwał,
a przynajmniej tak mi się wydawało. Dało się zauważyć, że oddałby życie za
bliskie mu osoby. Dlaczego tak zawzięcie próbował uchronić go przed
konsekwencjami jego czynów? Powinien zebrać to, co zasiał i wziąć za to
odpowiedzialność. Może nie rozumiałam tego, ponieważ byłam jedynaczką. Jako
mała dziewczynka marzyłam o prawdziwej rodzinie. O powrocie skruszonego taty,
przepraszającego mamę na kolanach i proszącego mnie o wybaczenie. Po jakimś
czasie pojawiłoby się rodzeństwo, którym opiekowałabym się najlepiej, jakbym
potrafiła. Uczyłabym młodszą siostrę malować się i dobierać ubrania, stałabym
się dla niej autorytetem. To wszystko zniknęło, kiedy uświadomiłam sobie, że
ojciec nie wróci i powinnam odciąć się od wszystkiego, co wiązałoby się z tym
człowiekiem.
Weszliśmy do
kawiarni, w której panował średni ruch. Moją uwagę zwróciła, blondynka stojąca
za ladą z szerokim uśmiechem na twarzy. Wyglądała zupełnie, jakby się z nim
urodziła. Miała na sobie czerwony fartuch z nadrukowaną filiżanką kawy na
piersiach oraz czarną koszulę. Rozejrzałam się, analizując niewielkie i ciemne
wnętrze. Duże okna umieszczone na ścianie z czerwonym, przetartym klinkierem
wpuszczały do pomieszczenia ogromną ilość dziennego światła, rozjaśniając je.
Przy każdym stoliku z jasnobrązowym blatem stojącym pod oknem znajdowały się
cztery krzesła. Następny rząd tworzyły fotele z szarymi obiciami w regularne
wzory, stojące przy stoliku z jedną nogą. Ostatni rząd ustawiono analogicznie
do pierwszego.
– Cześć Jess! – rzucił Tony, podchodząc do
kelnerki. Usiadł wygodnie na hokerze, kładąc ręce na blacie. – Mam sprawę. Moja
znajoma poszukuje pracy. – Wskazał na mnie kciukiem.
Dopiero po
chwili zorientowałam się, że stałam na środku jak kołek. Przełknęłam ślinę,
widząc, jak jego koleżanka taksuje mnie wzrokiem. Automatycznie się spięłam.
Czując się jak idiotka podeszłam bliżej. Dziewczyna obdarzyła mnie swoim
uśmiechem, zachęcając, bym usiadła obok Levella. Wspiąwszy się, zajęłam
miejsce.
– Macie może jeszcze wolne miejsce? To pilna
sprawa.
– Nie wiem, zapytam szefa. Jessica Miller.
Jess, miło cię poznać! – zaświergotała, zwracając się z kolei do mnie,
wyciągając dłoń.
Uścisnęłam ją,
odwzajemniając jej szeroki uśmiech.
– Carli Johnson, mnie również!
– Zaraz wrócę, porozmawiam z szefem i dowiem
się, czy mógłby cię teraz przyjąć. Masz sporo szczęścia, ponieważ jutro
wyjeżdża.
Odwróciłam się
w stronę chłopaka, odprowadzającego Jessice tęsknym wzrokiem. Tę dwójkę łączyło
jakieś uczucie, a z pewnością ze strony Levella. Uśmiechnęłam się smutno.
Wyglądało na to, że dziewczyna nie dostrzegała tego. Tony odwrócił się do mnie
gwałtownie, zauważając, że się w niego wpatruję, zarumienił się, spuszczając
wzrok. Westchnęłam przeciągle, orientując się, że przyłapałam go na czymś
intymnym, czego nie powinnam widzieć.
– Chodź za mną, zaprowadzę cię do jego
gabinetu. – Stanęła niespodziewanie w progu. – Coś się stało? – Spojrzała na
nas dwuznacznie.
– Wszystko w porządku. – Pokręciłam głową. – I
jak? Mam jakąś szansę? – zmieniałam temat, zanim zaczęła w nim drążyć.
– Jasne, że masz. Chodź za mną. – Ruszyłam za
nią. – Mam nadzieję, że masz potrzebne dokumenty. Trafiłaś idealnie –
trajkotała.
Wąski i ciemny
korytarz oświetlały dwie samozapalające się lampy. Ciemnoszare ściany
przytłaczałyby, gdyby nie sztuczne białe światło. Dziewczyna szła przede mną, a
jej włosy podskakiwały w rytm jej kroków. Wyglądała na pewną siebie, która
jasno wiedziała, czego oczekiwała od życia. Tony wydawał się przy niej oazą
spokoju. Byłam niemal pewna, że wpadł w friendzone i nie potrafił się z tego
wyplątać, jednak nie wyobrażałam sobie tej dwójki razem. Już na pierwszy rzut
oka dzieliło ich za dużo różnic. Zatrzymałyśmy się na jego końcu przy czarnych
drzwiach ze srebrną plakietką. Ruben.P.Barnes.
Zapukała do drzwi i czekała cierpliwie na sygnał. Poklepała mnie po plecach
pocieszająco, widząc mój zmięty rąbek bluzki.
– Proszę!
Jess
przepuściła mnie przodem, pozwalając wejść pierwszej. Beżowe ściany średniej
wielkości pomieszczenia kontrastowały ciemnobrązowymi meblami. Za masywnym
biurkiem siedział lekko zarośnięty blond włosy mężczyzna około pięćdziesiątki.
Podniósł na nas wzrok znad ekranu laptopa, odgarniając przydługą grzywkę na
bok. Jego zielone oczy świdrowały, jakby próbowały wyciągnąć wszystkie moje
sprawy na wierzch. Wyprostowałam się, przypominając sobie poradnik z YouTube’a,
w którym vloger zaznaczał, że pewność siebie – nie zuchwałość, jest kluczowym
elementem w rozmowie o pracę.
– Ruben Barnes, miło mi. – Uniósł się z
siedzenia i wyciągnął rękę.
– Carli Johnson.
– Jeśli będzie
pan czegoś potrzebował, proszę zawołać – odezwała się w końcu blondynka. –
Powodzenia – szepnęła do mnie, puszczając oczko.
– Jessica, powiedz ojcu, że widzimy się
wieczorem. – Posłał w jej stronę ciepły uśmiech. – Zanim wyjdziesz, mam prośbę.
Przyniesiesz mi kawę, jak skończymy? Tylko z podwójnym mlekiem.
– Dobrze, wujku. – Wyszła.
Ruben Barnes
skinął głową na fotel przed biurkiem, a sam usiadł wygodnie, regulując
rozstawienie laptopa. Usiadłam, starając się pamiętać o zasadach dobrej
prezentacji podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Podałam mu czerwoną teczkę,
widząc, że o nią prosi. Otworzył ją, patrząc w oczy. Wyjąwszy moje CV,
analizował je powoli, przenosząc co jakiś czas na mnie badawczy wzrok.
Próbowałam nie okazać zdenerwowania oraz zminimalizować skrępowanie widząc jego
długie spojrzenie.
– Urodziłaś się w Polsce? – zapytał zaskoczony.
– Tak, w Poznaniu.
– Długo mieszkasz w Los Angeles? – Wyjął list
motywacyjny, zakładając okulary na nos.
– Od niedawna.
– Muzyka i czytanie? Niezbyt interesujące...
Wolontariat, schronisko… – Zamyślił się. – Pracowałaś wcześniej w kawiarni… Jak
mniemam, zdobyłaś doświadczenie w pracy z ludźmi. Analityk kryminalny? – Uniósł
brwi. – Dlaczego kryminalistyka?
Ścisnęło mi się
gardło.
– Mój dziadek pracował w laboratorium, a mama
zajmowała się przemytnikami narkotykowymi.
Uśmiechnęłam się blado, kiedy ściągnął brwi. W
oczach błysnęła mu niepewność. Zaczerpnął powietrza, pochylając się nad
biurkiem. Przestraszyłam się, że będzie to miało wpływ w podejmowaniu decyzji.
Dlaczego nie powiedziałam, że to dziecięce marzenie? Zbeształam się w myślach
za swoją niesubordynację.
– Na jakim
poziomie jest twój angielski? Rozumie pani, że nie mogę pozwolić na
niekompetencję moich pracowników?
– Językiem angielskim posługuję się biegle i
nigdy jeszcze nie miałam problemów w porozumiewaniu. W Polsce bardzo często korzystałam
z niego, gdy pracowałam u poprzedniego pracodawcy.
– Dobrze, porozmawiajmy teraz o twoich słabych
stronach. – Przypatrywał mi się wnikliwie, jakby oczekiwał na mój najmniejszy
błąd.
– Obecnie pracuję nad czytelniejszym pismem,
ponieważ w pośpiechu zdarza mi się pisać nieczytelnie.
– Dlaczego powinienem cię zatrudnić?
– Ponieważ przez ostatnie kilka lat pracowałam
jako kelnerka i zdobyłam naprawdę duże doświadczenie.
– Przyjdź jutro na siódmą. – Podniósł się z
miejsca. – Przekażę Jess, żeby cię ze wszystkim zapoznała. – Podał mi plik
spiętych kartek. – Przynieś je do mnie na jutro podpisane, jeśli się
zdecydujesz. Nie spóźnij się. – Wstał. – Zaznaczę tylko, że na większą pensję
nie masz na co liczyć, nie dostaniesz więcej niż Jess. Jeśli spiszesz się po
okresie próbnym określonym w umowie, zastanowię się nad umową na stałe.
– Dobrze. Bardzo dziękuję. Do widzenia.
– Do widzenia. – Przepuścił mnie w drzwiach.
Mężczyzna
wyprzedził mnie w korytarzu, instruując krzątającą się Jess, by zamknęła kawiarnię.
Tony wpatrywał się we mnie uparcie, oczekując na wiadomość. Widząc jego
zniecierpliwienie, zrobiło mi się ciepło na sercu. Znaliśmy się od wczoraj, a
on trzymał moją stronę. Usiadłam na sąsiednim hokerze, odkładając teczkę na
blat. Odwróciłam się w jego stronę z szerokim uśmiechem.
– Mam to! Dziękuję!
– Świetnie! – Porwał mnie w ramiona, mocno
ściskając, co odwzajemniłam z piskiem. – W takim razie stawiam kawę. Jess, dwa
razy cappuccino! – Odsunął krzesełko, dając mi usiąść. – Od teraz będę tu częściej
zaglądał i patrzył, jak sobie radzisz.
Zaśmiałam się,
widząc jego satysfakcję. Pierwszy raz spotkałam osobę, tak chętnie pomagającą
obcym. Poczułam, że mogłam mu zaufać. Początkowo krępowała mnie jego wylewność,
jednak wystarczyło po prostu przywyknąć, by odkryć prawdziwy klejnot. Wreszcie,
zaczęło się wszystko powoli układać.
Odsunęłam się,
kiedy Jessica postawiła dwie szklanki z kawą.
– Bardzo ci dziękuję. Uratowałeś mi tyłek.
Tobie również Jess. – Upiłam łyk. – Pyszna. – Posłała mi promienny uśmiech.
– Drobiazg. Co ty na to, żeby wybrać się w
sobotę na imprezę? – Objął mnie ramieniem. – Znam świetny klub. – Poruszył
śmiesznie brwiami. – Jess możesz czuć się zaproszona. – Zerknął na nią.
– Jestem za. – Zaśmiałam się. – Dam ci jeszcze
znać, nie znam jeszcze swojego grafiku.
– Opadam T, przykro mi. Tata organizuje ważną
kolację i powiedział, że obowiązkowo mam się na niej stawić. – Zrobiła tak
żałosną minę, że aż zrobiło mi się jej żal. Westchnąwszy zrezygnowana, podeszła
do jednego z zajętych stolików.
– Jasne. Tylko się zgódź – powiedział
poważnie. – Zaraz wracam. – Wstał od stolika, zabierając telefon. – Nie
uciekaj. – Puścił mi oczko.
Pokręciłam
przecząco głową, próbując stłumić w sobie śmiech. Wiedziałam, że znajdę swoją
bratnią duszę, ale nie sądziłam, że stanie się to tak szybko. A skoro Tony
wykazywał chęci w nawiązywaniu dalszej znajomości, chętnie się na to godziłam,
ponieważ przestawałam czuć się samotna. Chciałabym mieć takiego brata.
Spoważniałam, przypominając sobie o Benie. Zdecydowanie na niego nie
zasługiwał. Mężczyzna obiecał, że z nim porozmawia, jednak nie wierzyłam w to,
że Benjamin skończy z tym raz na zawsze, skoro ponownie do tego wrócił. Może
powinnam to zostawić, ale stałam się tego częścią, odkąd znalazłam te prochy.
One naprawdę niszczyły życie, co widziałam wielokrotnie. Najbardziej wstrząsnął
mną widok gnijącego ciała dziecka, które pedofil poczęstował narkotykiem. Płacz
matki, wręcz nie do zniesienia, wywołał u wielu osób wymioty. Gwałciciel
wielokrotnie wykorzystywał sześciolatkę i faszerował zabójczą trucizną. Z cudem
uszła z życiem, jednakże straciła obie nogi, dzięki którym tańczyła i zdobywała
serca publiczności. Na jej mamę spadł obowiązek powiedzenia, że już nigdy nie
zatańczy i będzie poruszała się na wózku. Starłam łzę, spływającą po policzku.
Weszłam do
sklepu z suwenirami poleconego przez T, rozglądając się na boki. W małym
pomieszczeniu panował nieład, przez co z trudem dostrzegłam regał z
widokówkami. Potrzebowałam co najmniej czterech. Przeglądałam je, zastanawiając
się nad wyborem fotografii, zwłaszcza tej dla Magdy. Kobieta przepadała za
krajobrazami i obraziłaby się śmiertelnie na mnie, gdybym wybrała pierwszą
lepszą w dodatku niezbyt ładną. Pamiętałam również o prezencie dla najmłodszego
– jeszcze nienarodzonego - członka rodziny Stawskich. Powinien mieć coś, co
przypominałoby mu o cioci. Mnóstwo misi różnej wielkości położonych na półkach
trzymało serduszka z napisem Los Angeles.
Postanowiłam wybrać większego i wysłać go priorytetem. Po kilkunastu minutach
zadowolona opuściłam sklepik, sprawdzając godzinę zachodu słońca. O
dziewiętnastej dwadzieścia pięć. Zdążę, jeśli pojadę autobusem. Dzięki obejrzeniu
kilkudziesięciu filmików, jak one tutaj działały, w miarę się odnajdywałam,
chociaż cały czas bałam się, że pomylę kierunki.
Po czterdziestu
pięciu minutach siedziałam na plaży, wpatrując się w zachodzące słońce.
Myślałam o mamie, która prawdopodobnie siłowała się z papierami, siedząc za
biurkiem. Rozwiązywanie przestępstw napawało ją wielką satysfakcją. Zresztą…
Każdy by tak reagował, wiedząc, że zrobiło się dobry uczynek i zarazem wykonało
swoją pracę? Przyznałam, że to przyjemne uczucie stać się bohaterem dla ludzi.
Pracując w tym zawodzie, czuło się dużą presję. W chwili, gdy nie posiadało się
żadnych poszlak, umierali ludzie lub narkomani sprzedawali dzieciakom prochy,
które nieprzytomne znajdowano później leżące w różnych miejscach. Czasami byliśmy
wobec tego bezsilni i pogodzenie się z tym stanem rzeczy to najtrudniejsza
część tego zawodu.
Piętnaście
minut temu dostałam wiadomość od Kamili, że Asię podejrzewano o branie udziału
w handlu narkotykami. Zdziwiłam się, ponieważ sądziłam, że przyjaciółka nie
chciała mieć z nią nic do czynienia. Najwyraźniej podobnie do mnie odczuwała
jakieś resztki więzi z Asią. Dziewczyna upierała się przy swojej niewinności i
odmawiała składania zeznań. Już raz nas kiedyś okłamała, wyrzekając się
kontaktu z Sebastianem oraz jakichkolwiek związków z przemytnikami. Do woli
nadużywała zaufania, którym ją obdarzyłyśmy, co spowodowało ochłodzenie się
naszych stosunków przez jakiś czas. Sąd ostatecznie uznał, że działa pod
przymusem, skazując ją na prace społeczne. Teraz nikt poza Agatą się raczej za
nią nie wstawi.
Odprowadziłam
wzrokiem biegającego wzdłuż plaży mężczyznę. Podeszłam leniwie nad brzeg. Szum
rozbijających się fal, rozluźniał mój spięty organizm. Cofnęłam nogę, czując,
że na coś nadepnęłam. Trochę inaczej wyobrażałam sobie plażę, bardziej
zatłoczoną, bez miejsca, w którym można byłoby w spokoju odpocząć i pomyśleć.
Czarna bransoletka z rzemyków pod moim ciężarem wbiła się w mokry piasek.
Podniosłam ją, oglądając dokoła. W srebrnej blaszce przyczepionej wyryto
inicjały JM. Zawinąwszy ją w
chusteczkę, schowałam do plecaka. Odkąd się tu przeprowadziłam, prześladował
mnie jakiś pech. Miałam dosyć kłopotów i znajdowania cudzych własności,
zwłaszcza takich, które oznaczały kłopoty. Zrezygnowana ruszyłam w kierunku
przystanka autobusowego. W najbliższym czasie postaram się znaleźć tutaj jakiś
sklepik lub coś w rodzaju biura rzeczy znalezionych, żeby ją oddać. Mogła być
dla kogoś bardzo ważna i mieć wartość sentymentalną. Analizowałam mijane
budynki wzrokiem. Wiedziałam, że w końcu zaciągnę tam mamę siłą czy dobrowolnie.
Dostałyśmy drugą szansę na odbudowę naszych relacji i należało z niej
skorzystać. Wsiadłszy do autobusu, kupiłam internetowy bilet i zajęłam wolne
miejsce.
Weszłam do domu
w dobrym nastroju. Dzisiejszy dzień należał do tych bardziej udanych. Ściągnęłam
buty rozglądając się za mamą. Zmarszczyłam brwi nie dostrzegając jej nigdzie.
Patrząc na oddanie Anthoniego, uświadomiłam sobie, że im bardziej będę się
starała poprawić łączącą nas relację, tym częściej będziemy się kłócić,
ponieważ przestanę uciekać. To wymagało sporo cierpliwości, a mi i tak zostały
już jej resztki. Z westchnieniem zajrzałam do jej gabinetu i sypialni. Żadnej
żywej duszy. Otworzyłam drzwi balkonowe prowadzące do ogrodu. Klęczała na
ziemi, robiąc rabatki na kwiaty.
– Wróciłam! – oznajmiłam podchodząc. –
Znalazłam pracę. Przy okazji wybrałam się na spacer. Plaża to świetne miejsce
na odpoczynek. – Uśmiechnęłam się, widząc, jak strzepuje z siebie piach. Nigdy
nie przepadała za pracą w ogrodzie, jednak cały czas o niego dbała.
– To świetnie. Carli, już ci mówiłam, że nie
mam czasu na głupie zabawy. Przywyknij. Praca w FBI pochłonie mnie do reszty.
Zresztą… Tobie polecam zrobić to samo. – Spojrzała na mnie z nieodgadnionym
wyrazem twarzy. – Dasz sobie radę.
Zaskoczona,
uniosłam brwi, słysząc pochwałę z jej ust. Podbudowała i wzmocniła moje
zamiary, wnosząc w nie powiew świeżości oraz zachęty. Może Los Angeles jednak
czyniło cuda. Postanowiłam grać dobrą minę do złej gry, pokazując, że nie zrazi
mnie jej niechęć. Nabrałam powietrza, próbując ukryć zmieszanie. Podniosłam
głowę, prostując plecy. Słyszałam, że pewność siebie pomagała w takich
sytuacjach.
– Szkoda. Jak już znajdziesz dla mnie czas,
daj znać. – Wysiliłam się na uśmiech. – Będę u siebie. – Odwróciłam się, by jak
najszybciej znaleźć się w pokoju.
– Carli…
Puściłam to
mimo uszy, wchodząc do domu.
Schowałam
pocztówki do plecaka razem z małą butelką wódki – kupioną w sferze bezcłowej,
włożoną w ozdobną torebkę. Postanowiłam się mu jakoś odwdzięczyć, chociaż
wiedziałam, że to stanowczo za mało.
~*~
Włożyłam
miseczkę po płatkach do zlewu, strącając przy okazji otwarte pudełko, stojące
na blacie. Jęknęłam, zbierając je w pośpiechu. Pech prześladował mnie od
zawsze, nawet w najmniej odpowiednich momentach, co zgadzało się z Czarną Owcą
rodziny, którą okrzyknięto mnie jeszcze przed narodzinami. Jakbym sama pchała
się na ten świat. Ciotki starannie na każdym kroku mi to pokazywały i
przypominały, gdybym choć na chwilę o tym zapomniała. Schowałam resztki do
szafy i upewniwszy się, że zakluczyłam dom, wysłałam T wiadomość.
CARLI: Wpadniesz dzisiaj do
kawiarni? To ważne.
Szłam
chodnikiem, współpracując z GPS–em. Na wszelki wypadek spakowałam do plecaka
naładowanego powerbanka. Telefon zawibrował, kiedy spokojnie przechodziłam
przez pasy.
TONY: Zaraz będę. Mam w pobliżu
zlecenie.
Po przeczytaniu
umowy stwierdziłam, że warunki wydają się niemal idealnie. Dodatkowo zauważyłam
wczoraj, jak ogromny wpływ Jessica wywierała na swoim wuju. Po cichu liczyłam
na to, że jeśli się zaprzyjaźnimy, przekona go, że powinnam dostać pracę na
dłuższy okres. Odwzajemniłam uśmiech Levella, machającego do mnie z daleka.
Włożył niebieską koszulę w kratę pod ogrodniczki, a klucz francuski, który
trzymał w ręku sprawiał, że wyglądał niczym rasowy hydraulik, którym zresztą
był. Przytulił mnie na powitanie. Wyjęłam ostrożnie ozdobną torebkę z plecaka,
uważając, by szklana butelka została w środku, po czym wręczyłam ją mężczyźnie.
– Bardzo dziękuję za pomoc.
– Wódka?! Serio?! – Patrzył oniemiały to na
mnie, to na butelkę. Wspominał wczoraj, że polował na polską wódkę, ale nigdzie
nie mógł jej znaleźć. – Nie spodziewałem się, że potraktujesz moje słowa serio.
Jesteś wielka! – Ponownie zamknął mnie w silnym uścisku. – Pomyślałem, że coś
się stało. A tu proszę. – Pokręcił rozbawiony głową. – Muszę lecieć do pracy.
– Lekkiej pracy.
– Tobie również! – Usłyszałam, nim zdążyłam
zamknąć za sobą drzwi.
Zaciągnęłam się
zapachem kawy, który roznosił się w pomieszczeniu. Przyszłość w tym miejscu
zapowiadała się całkiem obiecująco. Wyjęłam z plecaka dokumenty, widząc
siedzącego przy ladzie pana Barensa. Wyprostowany wpatrywał się w ekran swojego
smartfona. Stanęłam tuż przy nim. Podniósł rękę, prosząc, bym chwilę zaczekała.
Uparcie wystukiwał litery z zawziętą miną. Mimo swojego wieku wyglądał młodo,
gdy zgolił zarost. Po raz ostatni prześledził wzrokiem to, co napisał, po czym
spojrzał na mnie.
– Dzień dobry – odezwałam się uprzejmie. –
Przyniosłam dokumenty.
– Witaj. – Westchnął, przeczesując dłonią
blond włosy. – Pięć minut przed czasem. Pięknie. Dziękuję. – Bez zbędnych
ceregieli wziął ode mnie teczkę. – Jess, zamkniesz kawiarnię? – zapytał, gdy
blondynka wyłoniła się zza drzwi prowadzących do kuchni.
– Jasne, szefie.
– Do zobaczenia!
Wyszedł
pośpiesznie z kawiarni, dzwoniąc do kogoś. Odłożyłam pod ladę prawie pusty
plecak. Spojrzałam na koleżankę, oczekując konkretnych zadań.
– Poustawiasz krzesełka? – zapytała,
przygotowując maszynę do kawy.
– Jasne. – Bez zbędnych pytań wzięłam się do
pracy.
– Jak już uporamy się z ogarnięciem tego
wszystkiego, pokażę ci pokój dla personelu i dam fartuszek. Cieszę się, że nie
nosimy jakiegoś głupiego uniformu. Chociaż Ruben ma dobry gust, więc pewnie
skombinowałby coś stylowego. – Uśmiechnęła się promiennie. Miałam wrażenie, że
nie znała innego stylu życia.
Po kilku
minutach stoły czekały na pierwszych klientów. Odebrałam od dziewczyny
kartonowe pudła, w których znajdowały się ciasta. Według jej instrukcji w
szklanej gablocie po prawej znajdowały się na górnej półce torty, a dolnej
placki. Na sam widok tych wszystkich ciast, nabierało się ochoty do
posmakowania każdego z nich. Kiedy wszystkie półki zostały zapełnione, zajęłam
się rozkładaniem świeżych ciastek i babeczek na regale po lewej stronie.
Złożyłam pudła,
patrząc ukradkiem na czekoladowe pyszności. Podałam je współpracownicy.
– W przerwie na lunch objemy się nimi do
nieprzytomności. – Zaśmiała się dźwięcznie. – Fabrice powiedział, że kilka
sztuk jest nieforemnych i zostawił je w lodówce. A teraz weź plecak i chodź za
mną.
Ruszyłyśmy
korytarzem. Dopiero teraz zauważyłam, że na drzwiach wiszą tabliczki. Chłodnia,
kuchnia, łazienka, pokój dla personelu. Przekroczyłyśmy próg, a moim oczom
ukazał się niewielki szary salonik z czarną kanapą, dwoma fotelami, lodówką,
umywalką i ławą. Usiadłam niepewnie na kanapie, odkładając na nią plecak.
Jessica wręczyła mi czarny fartuszek z logiem kawiarni.
– A teraz chodź, to dopiero początek dnia.
Przez następne
pięć godzin obsługiwania klientów zorientowałam się, gdzie mogłam znaleźć
między innymi kubeczki do kawy na wynos wraz ze zmieloną kawą, którą regularnie
dosypywałyśmy do różnych przegródek w maszynie. Okazało się, że Febrice
Foucault pochodził z Francji, co wyczuwało się w jego francuskim akcencie.
Bardzo dbał o niego, przykładając dużą wagę do każdego wypowiedzianego słowa.
Praktycznie wychowywał się w Los Angeles. W wieku dziesięciu lat przeprowadził
się tu z rodzicami i mieszkał do tej pory.
Siedziałam
przed maszyną do kawy, próbując zrozumieć jej mechanizm. Nie potrafiłam zapamiętać
funkcji wszystkich guziczków. Pierwszy raz w życiu spotkałam się z tak
skomplikowanym ustrojstwem. Jess przychodziła mi z pomocą, kiedy
zniecierpliwieni klienci czekali na swoje zamówienie, a ja jedyne, co
potrafiłam, to wcisnąć przycisk uruchamiający dolanie mleka do filiżanki.
Oczywiście ja, Carli, nie byłabym sobą, gdybym nie myliła go z włącznikiem
śmietany. Zostałam zmuszona do ciągłego proszenia koleżanki o pomoc, co
utrudniało pracę. Beznadzieja. Opadłam zrezygnowana na hokera. Przegrałam z maszyną.
Pf… Wylecę stąd tak szybko, jak się tu pojawiłam.
– Maszyna? – zapytała Jessica, próbując ukryć
swoje rozbawienie.
– Bingo. Beznadzieja! – mruknęłam. – Wylecę
stąd tak szybko, jak się tu pojawiłam – zdradziłam swoje myśli.
– Co ty! Trochę wiary w siebie. – Zaśmiała się
szczerze. – Trzymaj. – Podała mi złożoną w kostkę kartkę. – Powinna pomóc –
powiedziała na odchodnym.
Rozłożyłam ją
znudzona porażkami. Prześledziłam powoli wzrokiem jej zawartość, analizując
wszystko powoli. Instrukcja obsługi! Jednak los się do mnie uśmiechnął! Może
będzie lepiej niż mi się wydawało. Głupi ma zawsze szczęście! Przytuliłam
blondynkę, kiedy odstawiła tacę. Zaskoczona, odwzajemniła uścisk. Zachichotała
z rozbawieniem w oczach. Uwielbiałam ją.
– Dzięki! Uratowałaś mi tyłek.
– Drobiazg. Dostałam ją od wuja i dotąd
korzystam. Jeśli chcesz, skseruję ci tę stronę.
– Dziękuję bardzo.
– A teraz zrób cappuccino z mlekiem na wynos i
zanieś na trójkę. – Mrugnęła odchodząc.
Zabrałam się do
roboty, dziękując w duchu Bogu za pomoc. Zadowolona zamknęłam tekturowy kubek
plastikowym wieczkiem, gdy został napełniony. Wyszłam zza lady, szukając
stolika numer trzy. Nikt przy nim nie siedział. Może Jess pomyliła zamówienia?
Chociaż szczerze w to wątpiłam, zachowywała się niczym profesjonalista.
Odwróciłam się, wpadając na kogoś. Gorące cappuccino wylądowało na
jasnobłękitnej męskiej koszuli. Przełknęłam wystraszona ślinę.
Wyleją mnie.
Na pewno mnie
wyleją.
WYLEJĄ MNIE.
Jak zawsze
wpakowałam się w kłopoty. Uniosłam wzrok, napotykając zdenerwowane spojrzenie
piwnych oczu mężczyzny. Chwycił materiał, odklejając go od muskularnego torsu,
widocznego pod nim. Zacisnął szczękę, patrząc na ogromną plamę. Pobladłam.
Otworzyłam usta, by powiedzieć cokolwiek, ale gula w gardle mi to
uniemożliwiła. Zamiast tego wyrwał mi się jęk.
– Cholera!
– P–przepraszam… – wydusiłam, chwytając biały
ręcznik, który nosiłyśmy w tylnej kieszeni spodni i zaczęłam gorączkowo
wycierać kawę.
– Nie dotykaj mnie – powiedział chłodnym
głębokim głosem. – Koszula nadaje się do wyrzucenia. – Puścił materiał,
powodując, że znów się do niego przylepił.
– Odkupię ją panu. N–naprawdę przepraszam.
– Koszulę za trzysta dolarów? – Uniósł brew. –
Niech się pani nie fatyguje. Nie stać cię.
– Boli? – wypaliłam ze zdenerwowania.
– Wylała na mnie pani gorącą kawę. – Zirytował
się. – Oczywiście, że boli! Co sobie… Nieważne. – Westchnął. – Na przyszłość
uważaj, co robisz. Zrób mi tę kawę.
– O–oczywiście! Już robię.
Speszona
wróciłam za ladę. Kto kupował tak drogie koszule?! Przecież to majątek. Ile on
zarabiał? Zawiodłam już pierwszego dnia. Czułam się jak skończona oferma.
Odwróciłam się jeszcze raz. Opierał się o blat i przyglądał wywieszonym cenom.
Podrapał się po zaroście, chrząkając. Zawstydzona wróciłam do pracy. Wcisnęłam
dokładnie wieczko, by można z kubka swobodnie pić. Nabrałam powietrza,
stawiając przed nim napój.
– Proszę. Pańskie cappuccino. Na
mój koszt. Przynajmniej tyle mogę zrobić.
– Dzięki. Reszty nie trzeba – mruknął,
zostawiając dziesięć dolarów.
Bałam się, że
zgłosi to szefowi, przez co stracę pracę. Uwielbiałam przyciągać pecha. Mama
sprzedała mi to w genach. Również robiła sobie mnóstwo siniaków, potykała się o
wszystko i przytrafiały się jej głupie sytuacje.
Fabrice piekł
cudowne ciasta. Jedne z najlepszych, jakie kiedykolwiek jadłam. Kupiłam nawet
mały kawałek, żeby przynieść go do domu. Mama uwielbiała czekoladowe placki i
była bardzo wybredna pod tym względem. Sama robiła cudowny z przepisu babci.
Cały jego urok polegał na ogromnej ilości czekolady, jaką dodawało się do
ciasta. A ile kalorii! Skuszenie się raz na jakiś czas, na kawałek nieba nikomu
nie zaszkodziło. Niestety nie pamiętałam kiedy ostatni raz coś piekła.
Po pracy udałam
się na poszukiwanie poczty, co trochę zajęło. Każdy zapytany przechodzień
poprowadził mnie inną drogą, ale w końcu udało mi się tam dotrzeć i wysłać
obiecaną paczkę dla Madzi z listem.
Oczywiście z
powrotem pomyliłam linię autobusów, więc weszłam do domu trzydzieści minut
później, niż zamierzałam. Zdjąwszy buty, poczułam ulgę rozchodzącą się po moich
stopach. W kawiarni panował dzisiaj naprawdę duży ruch, przez co narobiłam
kilometrów.
– Mamo, wróciłam! – Odłożyłam plecak na sofę,
szukając jej wzrokiem po pomieszczeniu. – Mam coś dla ciebie! Zostawiam w
lodówce.
Odpowiedziała
mi cisza, a zaraz potem łomot zrzuconego przedmiotu. Wzruszyłam ramionami,
zamykając lodówkę. Przebrałam się w pokoju w wygodniejsze rzeczy i schowałam
telefon w bluzę z zamiarem zrobienia sobie obiado–kolacji. Wybałuszyłam oczy,
kiedy z gabinetu mamy wyszedł wysoki mężczyzna, zapinający białą koszulę.
Przełknęłam ślinę.
Czy oni…
Czy mama i on…
Czy ona z nim
spała?!
Chwila! To ten
sam facet, na którego wylałam kawę dzisiaj. Uniósł na mnie spojrzenie, w którym
czaiło się zdziwienie. I to zapewne niemałe. Też się ciebie tu nie
spodziewałam… z mamą. Moja twarz przybrała kolor dojrzałego pomidora. Czułam
się zażenowana całą sytuacją. Sparaliżowana stałam niczym słup soli,
zapominając, jak się rusza.
– Dobry wieczór. – Chrząknął, zapinając
ostatni guzik koszuli.
– D–dobry w–wieczór – wydukałam.
– Myślałam, że wcześniej skończysz –
powiedziała wesoło mama, poprawiając włosy.
Przygładziła
swoją bluzkę i spódniczkę. Przenosiłam wzrok z niego na nią i na odwrót.
Wolałam żyć w nieświadomości! Zdecydowanie. Nabrałam powietrza, przypominając
sobie o oddychaniu.
– Zgubiłam się, szukając poczty.
– Ach, tak! To James. Pracujemy razem.
Zostanie na kolacji.
Uniosłam
niezrozumiale brew. Nikt nigdy nie zostawał u nas na kolacji, zwłaszcza
mężczyzna. Oni rzeczywiście uprawiali... Fu! Przełknęłam ślinę, wyobrażając
sobie moją mamę i naszego gościa jako małżeństwo.
– James Maslow. – Wyciągnął w moją stronę
dłoń.
Patrzyłam na
nią niepewnie, zastanawiając się, co robić.
– Carli
Johnson. – Uścisnęłam ją, ale niemalże od razu cofnęłam.
Nie wiedziałam,
co z nią wcześniej robił lub gdzie wkładał. Obrzydlistwo.
Bez
zastanowienia poczłapałam do kuchni, żeby przygotować ciasto na naleśniki.
Zaczęłam je robić, uważając, by nasypać odpowiednią ilość proszku do pieczenia.
Gdy tylko pomyślałam o wylanej kawie… Błagam! Urodziłam się jedenastego lipca,
nie trzynastego! Przynajmniej pech urozmaicał moje życie. Zaraz… To już trzeci
raz, gdy spotykamy się w przeciągu dwóch dni. Prawie wylałam na siebie przez
niego kawę! Miał za swoje!
– Kto by pomyślał, że spotkamy się w takich
okolicznościach – odezwał się zza moich pleców.
– Na pewno nie ja – mruknęłam.
Roześmiał się dźwięcznie, opierając o blat, zachowując odpowiednią
odległość pomiędzy nami. A co jeśli oni tu… Ok, Carli… Uspokój się. Zachowuj
się, jak na dorosłą przystało. To normalnie, że dorośli uprawiali seks. Po prostu
przestań wyobrażać sobie nie wiadomo co.
– Carli, spróbuj doczyścić później jego
koszulę. Tym niemieckim mydełkiem, wiesz którym. Ma sporą plamę od kawy. Jakaś
niezdara potraktowała go kawą.
– Jeszcze raz dziękuję za pożyczenie koszuli.
– Posłał jej uśmiech.
Błagałam w
myślach Jamesa, by mnie nie wydał. Chociaż gdyby tak było, już dawno przez nasz
dom przeszłaby awantura. Przecież czekanie z takimi rzeczami, aż wszyscy wyjdą
to przereklamowane! A co! Nic takiego.
Miksowałam uparcie cisto, próbując doszukać
się nawet drobinki mąki, która się nie rozbiła. Czułam się zażenowana całą
sytuacją. Poniekąd sama się do niej przyczyniłam. Zastanawiało mnie jedno. Skąd
ona miała koszulę? Mieszkałyśmy bez mężczyzny Cieszyłabym się, jeśli ktoś w
końcu znalazłby się w jej życiu. Może słowo „ojciec” w moim przypadku to za
dużo powiedziane. Przyzwyczaiłam się do jego braku. Dlatego traktowałabym go
jako dobrego wujka, ale zaakceptowała.
Wygląda na to, że nasza bohaterka ma bardzo mało pokładającą wiarę matkę. Serio, ta kobieta powinna się jakoś ogarnąć a nie wysuwa się z wiecznymi pretensjami.
OdpowiedzUsuńA na razie pozostaje mi życzyć powodzenia.
Wyprowadzają? Niezła dzielnica.
Maslow? Witamy!
Może było nie brać tak dużej kawy? Mniejsza byłaby tańsza.
Na miejscu Carli marzyłabym o wyprowadzce. Serio, nieznośna jest ta baba.
Więc skoro Polacy to sztywniacy, to ona jest pół-sztywna?
I serio, cieszę się, że ten Tony jej pomaga. Patrząc na sprawę z dystansu jest dla niego zupełnie obcą osobą. A on jednak wyciągnął do niej rękę. Chociaż domyślam się, że nie do niej pierwszej.
Zna stereotypy. Minus.
Wódka? Jego pierwsza prośba dotycząca Polski to wódka? Nie no, nie mogę!
Carli zadaje trudne pytania... Nadaje się do policji. I chociaż Tony na razie utrzymuje dystans, odnoszę wrażenie, że jej ufa.
Rozdział super! Czekam na nn!
A tak odpowiadając na Twój komentarz: Nie zadałaś pytania, na które nie znajdziesz odpowiedzi w poprzednich notkach. A nowa historia będzie na tym samym blogu. Sądziłam, że wyraziłam się jasno.
Pozdrawiam!
Analityk kryminalny <3 Loffciam, serio.
OdpowiedzUsuńMamusia coś niegrzeczna, albo po prostu tak się wydaje haha
Oooo... James. Ups. Dobra. Miło Cię widzieć, ale jednak opanuj się haha
Super jak zawsze :)