poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Rozdział 3 – Uratowana

Wczorajszego wieczoru, wykończona nadmiarem emocji, gdy tylko położyłam głowę na miękkim materacu, zasnęłam. Starcie kurzy na wszystkich półkach to jedyna pożyteczna rzecz, jaką zrobiłam. W nocy kilkakrotnie śnił mi się mężczyzna podający się za ojca. Za każdym razem budziłam się zlana potem. W pewnym momencie, gdy już zasypiałam mama usiadła przy mnie na łóżku i głaskała po głowie. Starałam się, nie spiąć drżących pod każdym jej dotykiem mięśni. Powiedziała, że nawet jeśli twierdziłam inaczej, martwiła się i trzymała za mnie kciuki. Cieszyła się, że potrafiłam być samodzielna i dzielna, mimo to, że zabrakło przy nas ojca i męża. Wraz ze śmiercią dziadka wpadła w problemy, z którymi nie potrafiła sobie poradzić. Dwa słowa, które wymówiła przed wyjściem, załatwiły mi prawie bezsenną noc, wypełnioną łzami. Kochała mnie i żałowała wszystkich naszych kłótni. Przymknęłam oczy, próbując powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Wiedziałam, że z perspektywy osoby trzeciej to nic takiego. Ale dla mnie? Pierwszy raz od bardzo długiego czasu usłyszałam, że mama mnie kochała. Jedyną przeszkodą były problemy, o których nie wiedziałam. Tamta chwila sprawiła, że spojrzałam na naszą relację jeszcze raz, tym razem uwzględniając jej prawdziwe uczucia. Chciałam poznać ją na nowo, taką, jaką była, bez względu na konsekwencje. Wolałabym mieszkać do końca życia z matką niż spędzić w jego towarzystwie chociażby sekundę.
Obudziwszy się po raz kolejny nad ranem, rozpoczęłam poszukiwania pracy. Zdecydowana większość ofert była poza zasięgiem moich możliwości. W akcie desperacji przeszło mi przez myśl, by zostać dog-walkerem. Szybko się jednak uspokoiłam i postanowiłam poroznosić swoje podanie do kilku innych kawiarni w okolicy i przy plaży. Szukałam czegoś w pobliżu, by nie tracić codziennie dwóch godzin na dojazd i powrót. Wiedziałam, że muszę zrobić wszystko, by uwolnić się w pewnych sferach od matki. Założyłam czarną kurtkę na białą koszulę wsadzoną w spódniczkę. Poprawiwszy ją jeszcze raz, przeliczyłam ponownie liczbę kopii w teczce. Jeżeli wywrę dobre wrażenie na właścicielu, szanse na pozytywne rozpatrzenie wniosku wzrastały. Poprawiłam nerwowo rudawe włosy, zakładając je za ucho. Nie wiedziałam, na czym bardziej mi zależało. Naprawdę na zdobyciu tej pracy, czy zaimponowaniu mamie i pokazaniu jej, że byłam samowystarczalna, a wsparcie kogokolwiek to zbędna rzecz. To normalne, że chciałam widzieć dumę w jej oczach. Prawda? Wyszłam z pokoju, zakładając torebkę na ramię.
Czas bym zmierzyła się z rzeczywistością. Zanim weszłam do salonu, zerknęłam na mamę porządkującą kuchenne szafy. Prychnęłam, widząc, jak wyciera tę samą półkę trzecią świeżą ścierką. Dokładność pomagała jej w zawodzie, który zresztą tego wymagał, jednak czasami przesadzała. Włożywszy na nogi pięciocentymetrowe obcasy, udałam się w stronę wyjścia. Byłam wysoka, więc unikałam szpilek, ponieważ nie lubiłam czuć się jak wielkolud.
 – Wybierasz się gdzieś? – Zatrzymał mnie w półkroku jej głos.
Wziąwszy głęboki wdech, odwróciłam się do niej siląc się na obojętność. Uniosła brwi zamykając szafkę. Oby obudziła się z dobrym humorem.
 – Tak. Idę na rozmowę kwalifikacyjną. – Wypuściłam trzymane powietrze.
 – Żartujesz sobie?! Widzisz, ile zostało nam pracy?! – zacisnęła usta w wąską linię. – Jasne, zrób z matki służącą! – warknęła.
Odwróciłam się do niej tyłem zamykając oczy. Policzyłam do dziesięciu, próbując się uspokoić i ignorując jej prowokacje. Zachowywała się jak nawiedzona! Wystarczająco zestresowana oczekiwałam wsparcia. Wiecznie narzekała, że nic nie robię, a gdy starałam się o pracę, obrzucała mnie nowymi pretensjami!
 – Chcę znaleźć pracę. Możesz zająć się swoimi sprawami. Dokończę jak wrócę. – Zagryzłam wargę. – Cześć.
 – I tak jej nie dostaniesz – prychnęła, zanim zdążyłam wyjść.
            Życie w Los Angeles toczyło się bardzo szybko. Ludzie niemal biegali po chodnikach, mamrocząc przeprosiny, gdy tylko kogoś potrącili. Zacisnęłam pięści, powtarzając w kółko: “wszystko będzie dobrze”. Boleśnie odczułam brak osób, wierzących we mnie i moje możliwości. Potrzebowałam kogoś, kto utwierdzałby mnie w przekonaniu, że uda mi się zdobyć pracę, zacząć na nowo żyć. O ironio, matka była jedyną osobą mogąca to spełnić. Może Kamila się myliła, uważając, że ona zasługiwała na szansę? Ona nie wykazywała najmniejszej chęci spędzania ze mną krzty czasu, nie mówiąc o wspólnym mieszkaniu i funkcjonowaniu. Zaskoczyła mnie, kiedy oznajmiła, a raczej rozkazała zamieszkać ze sobą tutaj. To zaburzyło moje wszystkie wyobrażenia. Potrząsnęłam głową. Dziadek zawsze powtarzał, że inni poznają nas tak bardzo, jak im na to pozwolimy. Najwyraźniej uważała, że nie powinnyśmy się znać i całkowicie to akceptowałam. A przynajmniej tak myślałam. Zagryzłam wargę. Oczekiwałam czegoś zupełnie innego. Przełknęłam z goryczą myśl, że widziała swoją córkę, jako wpadkę, z którą użerała się, by pokazać innym, jaką jest przykładną matką. To oznaczało, że przez całe dzieciństwo udawała swoją miłość. Dziadek nie pozwoliłby mnie nigdy skrzywdzić, nikomu.
Otworzywszy drzwi, weszłam do kawiarenki. Otulił mnie zapach świeżo parzonej kawy i ciasta. Ścisnęło mi się serce. Nigdy już nie będę pracowała z Magdą. Tęskniłam. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, stwierdzając, że właściciel bardzo lubił wszędobylski kolor czerwony. Westchnęłam, zaciskając nerwowo palce na teczce. Wyprostowana i z uśmiechem przyklejonym do twarzy ruszyłam przed siebie.
 – Dzień dobry – przywitałam się z niewysoką brunetką stojącą za ladą. Ubrana w białą bluzkę oraz czerwony fartuszek wycierała maszynę do kawy. – Chciałabym porozmawiać z właścicielem. Zapytałaby pani, czy poświęciłby mi chwilę?
 – Dzień dobry. – Uśmiechnęła się. – Wyszedł przed chwilą, minęła się z nim pani. A o co chodzi? – Rozwiesiła ścierkę.
 – Chciałabym zostawić mu swoje CV. – Usiadłam na krzesełku barowym, odkładając papiery.
 – Zaraz wrócę.
Podobało mi się w środku i ze śmiałością stwierdziłam, że panowała tutaj rodzinna atmosfera. Dzieci bawiące się przy stolikach kredkami oraz ściana z ich rysunkami dodawały ciepła pomieszczeniu. Lokal wyglądał niemal identycznie jak te w serialach z Netflix’a. Kobieta, wróciwszy, wyciągnęła dwie filiżanki.
 – Przykro mi, ale wyrzuca każde podanie. – Spojrzała na mnie współczująco. – Oczywiście mogę przekazać pani dokumenty, ale skończą w niszczarce. – Zerknęła na mnie, wracając do pracy. – Los Angeles jest dużym miastem, z pewnością coś pani znajdzie.
 – Mam taką nadzieję – odpowiedziałam, patrząc na godzinę. – W takim razie poproszę dużą, białą kawę na wynos i tego rogalika. – Wskazałam na smakołyk znajdujący się obok, uświadamiając sobie, że nie zjadłam śniadania.
 – Za chwilkę zajmę się panią.
Może wyprowadzanie psów to nie taki zły pomysł? Właściwie, jeśli wzięłabym na siebie kilka zleceń do czasu, aż nie znajdę stałej pracy, dokładałabym się do rachunków. Miałabym przynajmniej jakieś zajęcie.
 – Poproszę sześć dolarów i sześćdziesiąt dziewięć centów.
Wygrzebawszy z portfela dziesięciodolarowy banknot zapłaciłam. Odwróciłam się znudzona, ponownie rozglądając po sali, do której weszło dwóch mężczyzn. Wyprostowałam się, widząc gnaty przy ich paskach od spodni. Byłam niemal pewna, że to służby specjalnie, a nie zwykli mundurowi. Skierowali się w stronę pary nastolatków siedzących w kącie pomieszczenia na kanapach. Chłopak z czupryną czarnych włosów podniósł głowę, uśmiechając się wyzywająco. Jego błąd. Przeniosłam spojrzenie na jego towarzyszkę. Blondynka ze spuszczonym wzrokiem skubała rąbek sukienki w kwiatki. Zachowywała się bardzo nerwowo, więc ukrywali coś, ale nie potrafiła zrobić dobrej miny do złej gry. Przyjrzałam się jeszcze raz nastolatkowi ubranemu w czarną, modną kurtkę. Wyraźnie odstawała od spranych spodni oraz schodzonych adidasów. To samo dotyczyło jego towarzyszki, której sukienka sporo kosztowała, a tenisówki nosiła równie poniszczone. Przed przeprowadzką oglądałam dokładnie taką samą na internetowej wystawie. Ktoś, kto pozwolił sobie na tak drogą rzecz, nie nosiłaby takiego obuwia. Poza tym interesowało się nimi dwóch pokaźnych mężczyzn z gnatami, mieli poważne kłopoty.
 – Proszę. – Kelnerka podała mi zamówienie.
Uśmiechnęłam się do niej, odbierając papierową torbę. Ruszyłam w stronę wyjścia. Szturchnięta boleśnie w ramię, upadłabym z napojem na ziemię, ale dziewczyna podtrzymała mnie. Spojrzałam gniewnie na plecy bruneta. Wraz ze swoim kolegą wyprowadzali dwójkę nastolatków. Przy samochodzie jeszcze raz odwrócił się w naszą stronę. Zgromiłam go wzrokiem, chociaż nie byłam pewna czy akurat na mnie patrzy zza okularów przeciwsłonecznych. Przekręcił głowę na bok, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym wsiadł do samochodu. Bezczelny typ.
 – Mamy pecha – skwitowała brunetka.
Uniosłam pytająco brwi, próbując zrozumieć sens jej słów.
 – Co masz na myśli?
 – Drugi raz w ciągu dwóch tygodni kogoś stąd wyprowadzają – powiedziała, zbierając puste talerze na tacę. – I tak w kółko. Można powiedzieć, że pan Maslow jest tutaj stałym bywalcem. Nic dziwnego, lokal znajduje się w dobrym miejscu. – Odeszła w stronę lady.
Już wiedziałam, że dupek z tego Maslowa. Wychodząc, zajrzałam do portfela. Część z nich musiałam oddać mamie na domowe wydatki. W końcu też jadłam, pobierałam prąd oraz korzystałam z Internetu. Cieszyłam się, że nadal wystarczało mi na ubrania i odrobinę rozrywki – a przynajmniej w Polsce. Dzięki temu matka traktowała mnie, jak współlokatora, a ja nie musiałam wysłuchiwać, że jestem darmozjadem. Przez to bardzo szybko poszłam do pracy, a nawet myślałam o wynajęciu gdzieś pokoju, ale nigdy się na to nie zgodziła, a niestety wtedy jeszcze prawnie za mnie decydowała. Po ukończeniu osiemnastego roku życia przeprowadziłam się na rok do wynajmowanego pokoju. Właściciel niestety zmienił zdanie i zostałam zmuszona do tymczasowego powrotu. Kiedy pojawiałam się w drzwiach, zostałam wyśmiana, niemal zmieszana z błotem. Matka uważała, że wracałam jak syn marnotrawny. Nie miałam co liczyć na miłe powitania. Uzgodniłyśmy warunki wspólnego mieszkania i wprowadziłam się z powrotem. Przez pierwszy tydzień starała się nawet być miła, ale długo tak nie pociągnęła i wszystko wróciło do starego porządku. Ze względu na niepisaną umowę pomiędzy nami, zostałam, chociaż szukałam pokoju do wynajęcia w pobliżu, marząc, by się wyprowadzić od apodyktycznej matki.
Wróciłam do domu odprawiona z kwitkiem. Ten dzień zapowiadał się naprawdę źle. Odwiesiwszy kurtkę ruszyłam w stronę jadalni, tym razem uważając na pudła, które zostawiła dla mnie mama. Najwyraźniej zrobiła to, o co ją poprosiłam, kolejny raz mnie zaskakując. Wszędzie roznosił się zapach ścierek do mebli oraz płynu do podłogi. Po dwóch godzinach nabawiłam się tylko bólu stóp. Podziwiałam kobiety mogące chodzić na szpilkach non stop, a przecież ubrałam tylko obcasy. Z ulgą zdjęłam je z siebie. Przebrawszy się w luźne dresy, zaczęłam rozpakowywać pudła.
 – W końcu wróciłaś! – Głos mamy dobiegł mnie z korytarza. – Ile mogę na ciebie czekać, co? Jeżeli myślisz, że wymigasz się od pomocy, grubo się mylisz!
 Przecież powiedziałam, że pomogę, jak wrócę. Nie przesadzaj.
Irytowała mnie swoimi żądaniami. Kompletnie nic do niej nie docierało.
 – Przyjęli cię gdzieś?
 – Nie.
 – Nawet tego nie potrafisz załatwić – parsknęła zirytowana. – Wiesz co? Znajdę ci tę pracę. Zapytam szefa, czy przyjmą cię na stanowisko sprzątaczki.
Zacisnęłam mocno szczękę. Co ona sobie myślała?! Nigdy nie pozwalałam traktować siebie jak ściery do mycia podłogi.
 – Poradzę sobie! – krzyknęłam oburzona zachowaniem mamy. – Nie wtrącaj się do tego. Nic ci do mojego życia.
Kobieta patrzyła na mnie przez chwilę spod byka. Zignorowałam ją, chowając talerze do szafy. Łaskawie przykleiła karteczki, co gdzie ma się znajdować. Znając życie, gdybym zrobiła to po swojemu, wszystko by poprzestawiała.
 – I tak nie ukończyłaś wyższej szkoły. Co możesz sobie załatwić?
 – Przypominam, że to moja decyzja – warknęłam wściekła. – Dopiero się wprowadziłyśmy. To, że tobie rzucają oferty pod nogi, nie znaczy, że mnie też.
Oddychała ciężko, powstrzymując się przed krzykiem.
 – Dobrze – westchnęła, uspokajając się. – Jeśli do jutrzejszego wieczora nadal będziesz bezrobotna… Sama to załatwię. Spróbuj mnie tylko skompromitować. Gwarantuję, że odpłacę się pięknym za nadobne.
            Odłożyłam telefon na toaletkę i chwyciłam szczotkę, by rozczesać jeszcze raz wilgotne włosy. Jak miałam znaleźć pracę w kilkanaście godzin?! To graniczyło z cudem! Dobrze wiedziała, że to niemożliwe. Zakładałam, że sama potrzebowałaby co najmniej dwóch dni. Cieszyłam się, że zdobyła świetną pracę, ale zachowywała się, jakby pozjadała z tego powodu wszystkie rozumy. Chodziłam po pokoju, próbując wpaść na sensowny pomysł, który znalazłby wyjście z zaistniałej sytuacji. Nikt nie zatrudniał nowych pracowników w niedzielę! Potencjalni pracodawcy pewnie nawet nie odczytali moich wiadomości. Ta kobieta postawiła mnie pod ścianą, a ja się jej słuchałam, jak pięcioletnie dziecko! Ugh… Zaraz… Numer do tego chłopaka! Tylko jak on się nazywał?
Chwyciłam się ostatniej deski ratunku z desperacją. Nie było to zbyt rozsądne, jednak wydawało się jedynym dobrym rozwiązaniem w tej sytuacji. Głupio zwrócić się do niego, prosząc go o pomoc, jeśli nie pamiętałam imienia. Thomas… Tobias… Timothy! Nie… Zagryzłam wargę, besztając się za swoją słabą pamięć. T… t… t… Tony! Tak, nazywał się Tony. Tylko gdzie zapodziałam tę kartkę? Wygrzebałam z kosza na pranie wczorajsze rzeczy, szukając jej po kieszeniach. Przecież nie mogłam zgubić, a niczego nie wyrzucałam. Odetchnęłam z ulgą, znajdując zmięty papierek. Rozwinęłam go, odblokowując telefon. Kiepski charakter pisma, ale lepsze to niż nic. Modliłam się w duchu, bym potrafiła go rozczytać. Cztery, trzy, cztery… Dwa, cztery… Niech to!
 – Skup się! – Zagryzłam wargę, wpatrując się w kolejną liczbę. – Siódemka czy jedynka? – Westchnęłam, próbując wyobrazić sobie jego jedynkę. – Siódemka. Najwyżej dodzwonię się do kogoś innego.
Sześć, zero… zero, pięć. Podniosłam telefon do ucha, wyczekując w skupieniu na głos po drugiej stronie. Skubałam rąbek bluzki, prując coraz bardziej nitkę ze zdenerwowania.
 – Anthony Levell. Słucham – odezwał się głos po drugiej stronie, na co odetchnęłam z ulgą. – Kto dzwoni?
 – Cześć Tony, tu Carli.
 – Hej Carli! – Czy ja mówiłam wcześniej, jak mam na imię? Niech zgadnę – westchnął, przerywając na chwilę – potrzebujesz pomocy, tak?
Zamilkłam na chwilę. Zrobiło mi się strasznie głupio i przykro, ponieważ dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak wyglądała sytuacja.
 – Tak. Muszę znaleźć do jutra pracę.
 – Wiesz, o co prosisz? – Roześmiał się rozbawiony.
Odchrząknęłam, próbując na nowo pozbierać myśli.
 –Nie mam pojęcia gdzie szukać i czego oczekiwać od pracodawców. To sprawa niecierpiąca zwłoki. Pomożesz mi, proszę?
 – No dobra. Spotkajmy się…
 – Na Shenandoah Street? – zapytałam z nadzieją, że zgodzi.
Wiedziałam, jak by się to skończyło, jeśli zostałby zauważony przez mamę. Zaczęłaby wypytywać o każdy szczegół naszej znajomości, a jeśli dostrzegłaby podobieństwo do Bena, o ile pamiętała zdjęcie z dowodu, zadzwoniłaby pewnie do kogoś pokroju Maslowa. Przebrałam się, wzięłam teczkę z potrzebnymi dokumentami i ruszyłam w umówione miejsce. Zapomniałam, że obiecałam Madzi pocztówkę z Miasta Aniołów. Kobieta obraziłaby się na mnie, gdybym jej nie wysłała. Bardzo poważnie to traktowała. Posiadała jakąś manię na punkcie zbierania widokówek z różnych zakątków świata. Kiedyś prowadziła korespondencję przez pewien czas z Japończykiem. Ostatecznie osiągnęła swój cel. Dostała kartkę pocztową, a że mężczyzna okazał się zapalonym fotografem, dołączył również zdjęcia. Fudżi-jama to naprawdę malowniczy wulkan. Oczywiście sama była zobowiązana do tego samego. Przyrzekł, że przyjedzie do Poznania i zwiedzi rynek, który całkowicie go oczarował.
Przestąpiłam z nogi na nogę, niecierpliwiąc się, kiedy chłopak spóźniał się przez dłuższy czas. Bałam się, że rozmyślił się, więc zostałabym na łasce mamy. Z drugiej strony, jaką miałam gwarancję, że obcy facet mi pomoże? Byłam jednak pewna, że zgodzi się na większość próśb ze względu na brata. O ile to robiło na nim jakieś wrażenie. Westchnęłam, kiedy zza zakrętu wyłoniła się postać blondyna z szerokim uśmiechem na twarzy.
 – Cześć! Przepraszam bardzo, że czekałaś, ale zmywarka, którą naprawiałem klientowi, prawie mnie zabiła.
Przytaknęłam głową w geście zrozumienia. Odkąd zabrakło dziadka, zostałyśmy skazane na wzywanie specjalistów, co czasami stawało się uciążliwe. Mama zawsze narzekała, że powinni bardziej wysilić się za tak dużą stawkę.
 – Moja znajoma pracuje w kawiarni, więc jeżeli jeszcze potrzebują kelnera, masz robotę. – Mrugnął do mnie. – Poproszę, żeby wstawiła się za tobą. – Ruszył w nieznanym mi kierunku.
 – Bardzo ci dziękuję. – Uśmiechnęłam się, wyrównując z nim kroku. – Odwdzięczę się przy najbliższej okazji. Spadłeś mi z nieba.
 – Mam u ciebie dług wdzięcznością. – Pokręcił głową. – Poza tym wyglądasz na nową w tych stronach.
 – Aż tak to widać? – jęknęłam, mrużąc oczy.
 – Zdradza cię akcent, a właściwie jego brak. Skąd jesteś?
 – Z Polski. Taki kraj w środkowej Europie.
 – Nieźle cię wywiało – zaśmiał się. – Dlaczego Los Angeles? W Chicago jest pokaźna Polonia.
 – Sentyment – skwitowałam. – Jesteś hydraulikiem?
 – Tak.
Maszerowaliśmy przez chwilę w ciszy. Tony szedł wpatrzony w chodnik, dzięki czemu przyjrzałam się mu dokładniej. Z pewnością był przystojny oraz silny, chociaż nie w moim typie. Zastanawiałam się, czy Ben wiedział, jak bardzo brat poświęcał się dla niego i chronił go. Bracia różnili się jak noc i dzień. Ben rozwiązywał problemy z agresją – wręcz nie panował nad sobą. Tony starał się łagodzić konflikt z pokojowym nastawieniem. Oddałby wszystko za swojego brata. Wiedział, czym jest miłość. Właśnie dlatego postanowiłam, że będę go kryła. Plus starał mi się pomóc.
 – Tony, Ben handluje czy bierze?
Przystanął, chwytając mnie za przegub. Spojrzał badawczo w moje oczy, milcząc. Martwił się o brata, ale widział, że wyrwał się spod kontroli, kupując narkotyki. W pełni go rozumiałam. Przechodziłam podobną sytuację i znałam tę bezradność. Asia również ignorowała wszelkie rady próbujące odciągnąć ją od tego świństwa. Powagę sytuacji zrozumiała dopiero na sali sądowej, kiedy sędzia ogłaszał wyrok, który okazał się łagodny. Sześć miesięcy pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem jej wykonania na okres próby od roku do dwóch lat. Dziewczyna zerwała kontakty z Sebastianem, który wciągnął ją w to bagno oraz zapisała się na terapię grupową, która bardzo dużo jej pomogła. Znalazła przyjaciela, który stał się dla niej oparciem tak jak ona dla niego. Blondynka poznała Daniela z obecną żoną, z którą spodziewał się bliźniąt. Była przyjaciółka błagała mnie nie raz, żebym nie mówiła o tym mamie, ponieważ nie zniosłaby, gdyby ją zawiodła.
 – To trudna sprawa, Carli. – Spoważniał. – On ma dziewczynę i planuje z nią założyć rodzinę. Nie możesz go wsypać. Ma całe życie przed sobą. Zarzekał się, że kupił pierwszy raz od trzech miesięcy. – Przerwał. – Wierzę mu. – Spojrzał na mnie wymownie.
 – Tony, nie możesz go wiecznie chronić.
 – Porozmawiam z Sam, jego dziewczyną. Obiecuję, że o wszystkim jej powiem. Nie mów nikomu. – Patrzył na mnie błagalnie, jak szczeniak, któremu zamknięto drzwi przed nosem.
 – O mnie nie musisz się martwić – wymamrotałam. – Mama je widziała. Myślała, że to moje. Zamierzała mnie zgłosić. Wiesz, ile problemów mi tym narobił? Pracuje w FBI.
 – Widziała dowód? – Pobladł.
 – Wątpię. – Pokręciłam głową. – Mówię to, żebyś uważał na siebie. Jesteście niemal identyczni. Wydajesz się rozsądny i nie chcę, żeby oberwało ci się za Bena.
 – Jesteśmy bliźniakami. – Uśmiechnął się, dumnie wypinając pierś. – Dziękuję Carli. Jeśli wszyscy Polacy są tacy, chyba was polubię – zaśmiał się.
Zastanawiałam się, czy Ben równie mocno stawał w obronie swojego brata. Chciałam, żeby to była prawda, chociaż sprawił wrażenie kogoś, kto dbał tylko i wyłącznie o własne interesy. Tony na to nie zasługiwał, a przynajmniej tak mi się wydawało. Dało się zauważyć, że oddałby życie za bliskie mu osoby. Dlaczego tak zawzięcie próbował uchronić go przed konsekwencjami jego czynów? Powinien zebrać to, co zasiał i wziąć za to odpowiedzialność. Może nie rozumiałam tego, ponieważ byłam jedynaczką. Jako mała dziewczynka marzyłam o prawdziwej rodzinie. O powrocie skruszonego taty, przepraszającego mamę na kolanach i proszącego mnie o wybaczenie. Po jakimś czasie pojawiłoby się rodzeństwo, którym opiekowałabym się najlepiej, jakbym potrafiła. Uczyłabym młodszą siostrę malować się i dobierać ubrania, stałabym się dla niej autorytetem. To wszystko zniknęło, kiedy uświadomiłam sobie, że ojciec nie wróci i powinnam odciąć się od wszystkiego, co wiązałoby się z tym człowiekiem.
Weszliśmy do kawiarni, w której panował średni ruch. Moją uwagę zwróciła, blondynka stojąca za ladą z szerokim uśmiechem na twarzy. Wyglądała zupełnie, jakby się z nim urodziła. Miała na sobie czerwony fartuch z nadrukowaną filiżanką kawy na piersiach oraz czarną koszulę. Rozejrzałam się, analizując niewielkie i ciemne wnętrze. Duże okna umieszczone na ścianie z czerwonym, przetartym klinkierem wpuszczały do pomieszczenia ogromną ilość dziennego światła, rozjaśniając je. Przy każdym stoliku z jasnobrązowym blatem stojącym pod oknem znajdowały się cztery krzesła. Następny rząd tworzyły fotele z szarymi obiciami w regularne wzory, stojące przy stoliku z jedną nogą. Ostatni rząd ustawiono analogicznie do pierwszego.
 – Cześć Jess! – rzucił Tony, podchodząc do kelnerki. Usiadł wygodnie na hokerze, kładąc ręce na blacie. – Mam sprawę. Moja znajoma poszukuje pracy. – Wskazał na mnie kciukiem.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że stałam na środku jak kołek. Przełknęłam ślinę, widząc, jak jego koleżanka taksuje mnie wzrokiem. Automatycznie się spięłam. Czując się jak idiotka podeszłam bliżej. Dziewczyna obdarzyła mnie swoim uśmiechem, zachęcając, bym usiadła obok Levella. Wspiąwszy się, zajęłam miejsce.
 – Macie może jeszcze wolne miejsce? To pilna sprawa.
 – Nie wiem, zapytam szefa. Jessica Miller. Jess, miło cię poznać! – zaświergotała, zwracając się z kolei do mnie, wyciągając dłoń.
Uścisnęłam ją, odwzajemniając jej szeroki uśmiech.
 – Carli Johnson, mnie również!
 – Zaraz wrócę, porozmawiam z szefem i dowiem się, czy mógłby cię teraz przyjąć. Masz sporo szczęścia, ponieważ jutro wyjeżdża.
Odwróciłam się w stronę chłopaka, odprowadzającego Jessice tęsknym wzrokiem. Tę dwójkę łączyło jakieś uczucie, a z pewnością ze strony Levella. Uśmiechnęłam się smutno. Wyglądało na to, że dziewczyna nie dostrzegała tego. Tony odwrócił się do mnie gwałtownie, zauważając, że się w niego wpatruję, zarumienił się, spuszczając wzrok. Westchnęłam przeciągle, orientując się, że przyłapałam go na czymś intymnym, czego nie powinnam widzieć.
 – Chodź za mną, zaprowadzę cię do jego gabinetu. – Stanęła niespodziewanie w progu. – Coś się stało? – Spojrzała na nas dwuznacznie.
 – Wszystko w porządku. – Pokręciłam głową. – I jak? Mam jakąś szansę? – zmieniałam temat, zanim zaczęła w nim drążyć.
 – Jasne, że masz. Chodź za mną. – Ruszyłam za nią. – Mam nadzieję, że masz potrzebne dokumenty. Trafiłaś idealnie – trajkotała.
Wąski i ciemny korytarz oświetlały dwie samozapalające się lampy. Ciemnoszare ściany przytłaczałyby, gdyby nie sztuczne białe światło. Dziewczyna szła przede mną, a jej włosy podskakiwały w rytm jej kroków. Wyglądała na pewną siebie, która jasno wiedziała, czego oczekiwała od życia. Tony wydawał się przy niej oazą spokoju. Byłam niemal pewna, że wpadł w friendzone i nie potrafił się z tego wyplątać, jednak nie wyobrażałam sobie tej dwójki razem. Już na pierwszy rzut oka dzieliło ich za dużo różnic. Zatrzymałyśmy się na jego końcu przy czarnych drzwiach ze srebrną plakietką. Ruben.P.Barnes. Zapukała do drzwi i czekała cierpliwie na sygnał. Poklepała mnie po plecach pocieszająco, widząc mój zmięty rąbek bluzki.
 – Proszę!
Jess przepuściła mnie przodem, pozwalając wejść pierwszej. Beżowe ściany średniej wielkości pomieszczenia kontrastowały ciemnobrązowymi meblami. Za masywnym biurkiem siedział lekko zarośnięty blond włosy mężczyzna około pięćdziesiątki. Podniósł na nas wzrok znad ekranu laptopa, odgarniając przydługą grzywkę na bok. Jego zielone oczy świdrowały, jakby próbowały wyciągnąć wszystkie moje sprawy na wierzch. Wyprostowałam się, przypominając sobie poradnik z YouTube’a, w którym vloger zaznaczał, że pewność siebie – nie zuchwałość, jest kluczowym elementem w rozmowie o pracę.
 – Ruben Barnes, miło mi. – Uniósł się z siedzenia i wyciągnął rękę.
 – Carli Johnson.
– Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, proszę zawołać – odezwała się w końcu blondynka. – Powodzenia – szepnęła do mnie, puszczając oczko.
 – Jessica, powiedz ojcu, że widzimy się wieczorem. – Posłał w jej stronę ciepły uśmiech. – Zanim wyjdziesz, mam prośbę. Przyniesiesz mi kawę, jak skończymy? Tylko z podwójnym mlekiem.
 – Dobrze, wujku. – Wyszła.
Ruben Barnes skinął głową na fotel przed biurkiem, a sam usiadł wygodnie, regulując rozstawienie laptopa. Usiadłam, starając się pamiętać o zasadach dobrej prezentacji podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Podałam mu czerwoną teczkę, widząc, że o nią prosi. Otworzył ją, patrząc w oczy. Wyjąwszy moje CV, analizował je powoli, przenosząc co jakiś czas na mnie badawczy wzrok. Próbowałam nie okazać zdenerwowania oraz zminimalizować skrępowanie widząc jego długie spojrzenie.
 – Urodziłaś się w Polsce? – zapytał zaskoczony.
 – Tak, w Poznaniu.
 – Długo mieszkasz w Los Angeles? – Wyjął list motywacyjny, zakładając okulary na nos.
 – Od niedawna.
 – Muzyka i czytanie? Niezbyt interesujące... Wolontariat, schronisko… – Zamyślił się. – Pracowałaś wcześniej w kawiarni… Jak mniemam, zdobyłaś doświadczenie w pracy z ludźmi. Analityk kryminalny? – Uniósł brwi. – Dlaczego kryminalistyka?
Ścisnęło mi się gardło.
 – Mój dziadek pracował w laboratorium, a mama zajmowała się przemytnikami narkotykowymi.
 Uśmiechnęłam się blado, kiedy ściągnął brwi. W oczach błysnęła mu niepewność. Zaczerpnął powietrza, pochylając się nad biurkiem. Przestraszyłam się, że będzie to miało wpływ w podejmowaniu decyzji. Dlaczego nie powiedziałam, że to dziecięce marzenie? Zbeształam się w myślach za swoją niesubordynację.
 – Na jakim poziomie jest twój angielski? Rozumie pani, że nie mogę pozwolić na niekompetencję moich pracowników?
 – Językiem angielskim posługuję się biegle i nigdy jeszcze nie miałam problemów w porozumiewaniu. W Polsce bardzo często korzystałam z niego, gdy pracowałam u poprzedniego pracodawcy.
 – Dobrze, porozmawiajmy teraz o twoich słabych stronach. – Przypatrywał mi się wnikliwie, jakby oczekiwał na mój najmniejszy błąd.
 – Obecnie pracuję nad czytelniejszym pismem, ponieważ w pośpiechu zdarza mi się pisać nieczytelnie.
 – Dlaczego powinienem cię zatrudnić?
 – Ponieważ przez ostatnie kilka lat pracowałam jako kelnerka i zdobyłam naprawdę duże doświadczenie.
 – Przyjdź jutro na siódmą. – Podniósł się z miejsca. – Przekażę Jess, żeby cię ze wszystkim zapoznała. – Podał mi plik spiętych kartek. – Przynieś je do mnie na jutro podpisane, jeśli się zdecydujesz. Nie spóźnij się. – Wstał. – Zaznaczę tylko, że na większą pensję nie masz na co liczyć, nie dostaniesz więcej niż Jess. Jeśli spiszesz się po okresie próbnym określonym w umowie, zastanowię się nad umową na stałe.
 – Dobrze. Bardzo dziękuję. Do widzenia.
 – Do widzenia. – Przepuścił mnie w drzwiach.
Mężczyzna wyprzedził mnie w korytarzu, instruując krzątającą się Jess, by zamknęła kawiarnię. Tony wpatrywał się we mnie uparcie, oczekując na wiadomość. Widząc jego zniecierpliwienie, zrobiło mi się ciepło na sercu. Znaliśmy się od wczoraj, a on trzymał moją stronę. Usiadłam na sąsiednim hokerze, odkładając teczkę na blat. Odwróciłam się w jego stronę z szerokim uśmiechem.
 – Mam to! Dziękuję!
 – Świetnie! – Porwał mnie w ramiona, mocno ściskając, co odwzajemniłam z piskiem. – W takim razie stawiam kawę. Jess, dwa razy cappuccino! – Odsunął krzesełko, dając mi usiąść. – Od teraz będę tu częściej zaglądał i patrzył, jak sobie radzisz.
Zaśmiałam się, widząc jego satysfakcję. Pierwszy raz spotkałam osobę, tak chętnie pomagającą obcym. Poczułam, że mogłam mu zaufać. Początkowo krępowała mnie jego wylewność, jednak wystarczyło po prostu przywyknąć, by odkryć prawdziwy klejnot. Wreszcie, zaczęło się wszystko powoli układać.
Odsunęłam się, kiedy Jessica postawiła dwie szklanki z kawą.
 – Bardzo ci dziękuję. Uratowałeś mi tyłek. Tobie również Jess. – Upiłam łyk. – Pyszna. – Posłała mi promienny uśmiech.
 – Drobiazg. Co ty na to, żeby wybrać się w sobotę na imprezę? – Objął mnie ramieniem. – Znam świetny klub. – Poruszył śmiesznie brwiami. – Jess możesz czuć się zaproszona. – Zerknął na nią.
 – Jestem za. – Zaśmiałam się. – Dam ci jeszcze znać, nie znam jeszcze swojego grafiku.
 – Opadam T, przykro mi. Tata organizuje ważną kolację i powiedział, że obowiązkowo mam się na niej stawić. – Zrobiła tak żałosną minę, że aż zrobiło mi się jej żal. Westchnąwszy zrezygnowana, podeszła do jednego z zajętych stolików.
 – Jasne. Tylko się zgódź – powiedział poważnie. – Zaraz wracam. – Wstał od stolika, zabierając telefon. – Nie uciekaj. – Puścił mi oczko.
Pokręciłam przecząco głową, próbując stłumić w sobie śmiech. Wiedziałam, że znajdę swoją bratnią duszę, ale nie sądziłam, że stanie się to tak szybko. A skoro Tony wykazywał chęci w nawiązywaniu dalszej znajomości, chętnie się na to godziłam, ponieważ przestawałam czuć się samotna. Chciałabym mieć takiego brata. Spoważniałam, przypominając sobie o Benie. Zdecydowanie na niego nie zasługiwał. Mężczyzna obiecał, że z nim porozmawia, jednak nie wierzyłam w to, że Benjamin skończy z tym raz na zawsze, skoro ponownie do tego wrócił. Może powinnam to zostawić, ale stałam się tego częścią, odkąd znalazłam te prochy. One naprawdę niszczyły życie, co widziałam wielokrotnie. Najbardziej wstrząsnął mną widok gnijącego ciała dziecka, które pedofil poczęstował narkotykiem. Płacz matki, wręcz nie do zniesienia, wywołał u wielu osób wymioty. Gwałciciel wielokrotnie wykorzystywał sześciolatkę i faszerował zabójczą trucizną. Z cudem uszła z życiem, jednakże straciła obie nogi, dzięki którym tańczyła i zdobywała serca publiczności. Na jej mamę spadł obowiązek powiedzenia, że już nigdy nie zatańczy i będzie poruszała się na wózku. Starłam łzę, spływającą po policzku.
Weszłam do sklepu z suwenirami poleconego przez T, rozglądając się na boki. W małym pomieszczeniu panował nieład, przez co z trudem dostrzegłam regał z widokówkami. Potrzebowałam co najmniej czterech. Przeglądałam je, zastanawiając się nad wyborem fotografii, zwłaszcza tej dla Magdy. Kobieta przepadała za krajobrazami i obraziłaby się śmiertelnie na mnie, gdybym wybrała pierwszą lepszą w dodatku niezbyt ładną. Pamiętałam również o prezencie dla najmłodszego – jeszcze nienarodzonego - członka rodziny Stawskich. Powinien mieć coś, co przypominałoby mu o cioci. Mnóstwo misi różnej wielkości położonych na półkach trzymało serduszka z napisem Los Angeles. Postanowiłam wybrać większego i wysłać go priorytetem. Po kilkunastu minutach zadowolona opuściłam sklepik, sprawdzając godzinę zachodu słońca. O dziewiętnastej dwadzieścia pięć. Zdążę, jeśli pojadę autobusem. Dzięki obejrzeniu kilkudziesięciu filmików, jak one tutaj działały, w miarę się odnajdywałam, chociaż cały czas bałam się, że pomylę kierunki.
Po czterdziestu pięciu minutach siedziałam na plaży, wpatrując się w zachodzące słońce. Myślałam o mamie, która prawdopodobnie siłowała się z papierami, siedząc za biurkiem. Rozwiązywanie przestępstw napawało ją wielką satysfakcją. Zresztą… Każdy by tak reagował, wiedząc, że zrobiło się dobry uczynek i zarazem wykonało swoją pracę? Przyznałam, że to przyjemne uczucie stać się bohaterem dla ludzi. Pracując w tym zawodzie, czuło się dużą presję. W chwili, gdy nie posiadało się żadnych poszlak, umierali ludzie lub narkomani sprzedawali dzieciakom prochy, które nieprzytomne znajdowano później leżące w różnych miejscach. Czasami byliśmy wobec tego bezsilni i pogodzenie się z tym stanem rzeczy to najtrudniejsza część tego zawodu.
Piętnaście minut temu dostałam wiadomość od Kamili, że Asię podejrzewano o branie udziału w handlu narkotykami. Zdziwiłam się, ponieważ sądziłam, że przyjaciółka nie chciała mieć z nią nic do czynienia. Najwyraźniej podobnie do mnie odczuwała jakieś resztki więzi z Asią. Dziewczyna upierała się przy swojej niewinności i odmawiała składania zeznań. Już raz nas kiedyś okłamała, wyrzekając się kontaktu z Sebastianem oraz jakichkolwiek związków z przemytnikami. Do woli nadużywała zaufania, którym ją obdarzyłyśmy, co spowodowało ochłodzenie się naszych stosunków przez jakiś czas. Sąd ostatecznie uznał, że działa pod przymusem, skazując ją na prace społeczne. Teraz nikt poza Agatą się raczej za nią nie wstawi.
Odprowadziłam wzrokiem biegającego wzdłuż plaży mężczyznę. Podeszłam leniwie nad brzeg. Szum rozbijających się fal, rozluźniał mój spięty organizm. Cofnęłam nogę, czując, że na coś nadepnęłam. Trochę inaczej wyobrażałam sobie plażę, bardziej zatłoczoną, bez miejsca, w którym można byłoby w spokoju odpocząć i pomyśleć. Czarna bransoletka z rzemyków pod moim ciężarem wbiła się w mokry piasek. Podniosłam ją, oglądając dokoła. W srebrnej blaszce przyczepionej wyryto inicjały JM. Zawinąwszy ją w chusteczkę, schowałam do plecaka. Odkąd się tu przeprowadziłam, prześladował mnie jakiś pech. Miałam dosyć kłopotów i znajdowania cudzych własności, zwłaszcza takich, które oznaczały kłopoty. Zrezygnowana ruszyłam w kierunku przystanka autobusowego. W najbliższym czasie postaram się znaleźć tutaj jakiś sklepik lub coś w rodzaju biura rzeczy znalezionych, żeby ją oddać. Mogła być dla kogoś bardzo ważna i mieć wartość sentymentalną. Analizowałam mijane budynki wzrokiem. Wiedziałam, że w końcu zaciągnę tam mamę siłą czy dobrowolnie. Dostałyśmy drugą szansę na odbudowę naszych relacji i należało z niej skorzystać. Wsiadłszy do autobusu, kupiłam internetowy bilet i zajęłam wolne miejsce.
Weszłam do domu w dobrym nastroju. Dzisiejszy dzień należał do tych bardziej udanych. Ściągnęłam buty rozglądając się za mamą. Zmarszczyłam brwi nie dostrzegając jej nigdzie. Patrząc na oddanie Anthoniego, uświadomiłam sobie, że im bardziej będę się starała poprawić łączącą nas relację, tym częściej będziemy się kłócić, ponieważ przestanę uciekać. To wymagało sporo cierpliwości, a mi i tak zostały już jej resztki. Z westchnieniem zajrzałam do jej gabinetu i sypialni. Żadnej żywej duszy. Otworzyłam drzwi balkonowe prowadzące do ogrodu. Klęczała na ziemi, robiąc rabatki na kwiaty.
 – Wróciłam! – oznajmiłam podchodząc. – Znalazłam pracę. Przy okazji wybrałam się na spacer. Plaża to świetne miejsce na odpoczynek. – Uśmiechnęłam się, widząc, jak strzepuje z siebie piach. Nigdy nie przepadała za pracą w ogrodzie, jednak cały czas o niego dbała.
 – To świetnie. Carli, już ci mówiłam, że nie mam czasu na głupie zabawy. Przywyknij. Praca w FBI pochłonie mnie do reszty. Zresztą… Tobie polecam zrobić to samo. – Spojrzała na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Dasz sobie radę.
Zaskoczona, uniosłam brwi, słysząc pochwałę z jej ust. Podbudowała i wzmocniła moje zamiary, wnosząc w nie powiew świeżości oraz zachęty. Może Los Angeles jednak czyniło cuda. Postanowiłam grać dobrą minę do złej gry, pokazując, że nie zrazi mnie jej niechęć. Nabrałam powietrza, próbując ukryć zmieszanie. Podniosłam głowę, prostując plecy. Słyszałam, że pewność siebie pomagała w takich sytuacjach.
 – Szkoda. Jak już znajdziesz dla mnie czas, daj znać. – Wysiliłam się na uśmiech. – Będę u siebie. – Odwróciłam się, by jak najszybciej znaleźć się w pokoju.
 – Carli…
Puściłam to mimo uszy, wchodząc do domu.
Schowałam pocztówki do plecaka razem z małą butelką wódki – kupioną w sferze bezcłowej, włożoną w ozdobną torebkę. Postanowiłam się mu jakoś odwdzięczyć, chociaż wiedziałam, że to stanowczo za mało.

~*~

Włożyłam miseczkę po płatkach do zlewu, strącając przy okazji otwarte pudełko, stojące na blacie. Jęknęłam, zbierając je w pośpiechu. Pech prześladował mnie od zawsze, nawet w najmniej odpowiednich momentach, co zgadzało się z Czarną Owcą rodziny, którą okrzyknięto mnie jeszcze przed narodzinami. Jakbym sama pchała się na ten świat. Ciotki starannie na każdym kroku mi to pokazywały i przypominały, gdybym choć na chwilę o tym zapomniała. Schowałam resztki do szafy i upewniwszy się, że zakluczyłam dom, wysłałam T wiadomość.

CARLI: Wpadniesz dzisiaj do kawiarni? To ważne.

Szłam chodnikiem, współpracując z GPS–em. Na wszelki wypadek spakowałam do plecaka naładowanego powerbanka. Telefon zawibrował, kiedy spokojnie przechodziłam przez pasy.

TONY: Zaraz będę. Mam w pobliżu zlecenie.

Po przeczytaniu umowy stwierdziłam, że warunki wydają się niemal idealnie. Dodatkowo zauważyłam wczoraj, jak ogromny wpływ Jessica wywierała na swoim wuju. Po cichu liczyłam na to, że jeśli się zaprzyjaźnimy, przekona go, że powinnam dostać pracę na dłuższy okres. Odwzajemniłam uśmiech Levella, machającego do mnie z daleka. Włożył niebieską koszulę w kratę pod ogrodniczki, a klucz francuski, który trzymał w ręku sprawiał, że wyglądał niczym rasowy hydraulik, którym zresztą był. Przytulił mnie na powitanie. Wyjęłam ostrożnie ozdobną torebkę z plecaka, uważając, by szklana butelka została w środku, po czym wręczyłam ją mężczyźnie.
 – Bardzo dziękuję za pomoc.
 – Wódka?! Serio?! – Patrzył oniemiały to na mnie, to na butelkę. Wspominał wczoraj, że polował na polską wódkę, ale nigdzie nie mógł jej znaleźć. – Nie spodziewałem się, że potraktujesz moje słowa serio. Jesteś wielka! – Ponownie zamknął mnie w silnym uścisku. – Pomyślałem, że coś się stało. A tu proszę. – Pokręcił rozbawiony głową. – Muszę lecieć do pracy.
 – Lekkiej pracy.
 – Tobie również! – Usłyszałam, nim zdążyłam zamknąć za sobą drzwi.
Zaciągnęłam się zapachem kawy, który roznosił się w pomieszczeniu. Przyszłość w tym miejscu zapowiadała się całkiem obiecująco. Wyjęłam z plecaka dokumenty, widząc siedzącego przy ladzie pana Barensa. Wyprostowany wpatrywał się w ekran swojego smartfona. Stanęłam tuż przy nim. Podniósł rękę, prosząc, bym chwilę zaczekała. Uparcie wystukiwał litery z zawziętą miną. Mimo swojego wieku wyglądał młodo, gdy zgolił zarost. Po raz ostatni prześledził wzrokiem to, co napisał, po czym spojrzał na mnie.
 – Dzień dobry – odezwałam się uprzejmie. – Przyniosłam dokumenty.
 – Witaj. – Westchnął, przeczesując dłonią blond włosy. – Pięć minut przed czasem. Pięknie. Dziękuję. – Bez zbędnych ceregieli wziął ode mnie teczkę. – Jess, zamkniesz kawiarnię? – zapytał, gdy blondynka wyłoniła się zza drzwi prowadzących do kuchni.
 – Jasne, szefie.
 – Do zobaczenia!
Wyszedł pośpiesznie z kawiarni, dzwoniąc do kogoś. Odłożyłam pod ladę prawie pusty plecak. Spojrzałam na koleżankę, oczekując konkretnych zadań.
 – Poustawiasz krzesełka? – zapytała, przygotowując maszynę do kawy.
 – Jasne. – Bez zbędnych pytań wzięłam się do pracy.
 – Jak już uporamy się z ogarnięciem tego wszystkiego, pokażę ci pokój dla personelu i dam fartuszek. Cieszę się, że nie nosimy jakiegoś głupiego uniformu. Chociaż Ruben ma dobry gust, więc pewnie skombinowałby coś stylowego. – Uśmiechnęła się promiennie. Miałam wrażenie, że nie znała innego stylu życia.
Po kilku minutach stoły czekały na pierwszych klientów. Odebrałam od dziewczyny kartonowe pudła, w których znajdowały się ciasta. Według jej instrukcji w szklanej gablocie po prawej znajdowały się na górnej półce torty, a dolnej placki. Na sam widok tych wszystkich ciast, nabierało się ochoty do posmakowania każdego z nich. Kiedy wszystkie półki zostały zapełnione, zajęłam się rozkładaniem świeżych ciastek i babeczek na regale po lewej stronie.
Złożyłam pudła, patrząc ukradkiem na czekoladowe pyszności. Podałam je współpracownicy.
 – W przerwie na lunch objemy się nimi do nieprzytomności. – Zaśmiała się dźwięcznie. – Fabrice powiedział, że kilka sztuk jest nieforemnych i zostawił je w lodówce. A teraz weź plecak i chodź za mną.
Ruszyłyśmy korytarzem. Dopiero teraz zauważyłam, że na drzwiach wiszą tabliczki. Chłodnia, kuchnia, łazienka, pokój dla personelu. Przekroczyłyśmy próg, a moim oczom ukazał się niewielki szary salonik z czarną kanapą, dwoma fotelami, lodówką, umywalką i ławą. Usiadłam niepewnie na kanapie, odkładając na nią plecak. Jessica wręczyła mi czarny fartuszek z logiem kawiarni.
 – A teraz chodź, to dopiero początek dnia.
Przez następne pięć godzin obsługiwania klientów zorientowałam się, gdzie mogłam znaleźć między innymi kubeczki do kawy na wynos wraz ze zmieloną kawą, którą regularnie dosypywałyśmy do różnych przegródek w maszynie. Okazało się, że Febrice Foucault pochodził z Francji, co wyczuwało się w jego francuskim akcencie. Bardzo dbał o niego, przykładając dużą wagę do każdego wypowiedzianego słowa. Praktycznie wychowywał się w Los Angeles. W wieku dziesięciu lat przeprowadził się tu z rodzicami i mieszkał do tej pory.
Siedziałam przed maszyną do kawy, próbując zrozumieć jej mechanizm. Nie potrafiłam zapamiętać funkcji wszystkich guziczków. Pierwszy raz w życiu spotkałam się z tak skomplikowanym ustrojstwem. Jess przychodziła mi z pomocą, kiedy zniecierpliwieni klienci czekali na swoje zamówienie, a ja jedyne, co potrafiłam, to wcisnąć przycisk uruchamiający dolanie mleka do filiżanki. Oczywiście ja, Carli, nie byłabym sobą, gdybym nie myliła go z włącznikiem śmietany. Zostałam zmuszona do ciągłego proszenia koleżanki o pomoc, co utrudniało pracę. Beznadzieja. Opadłam zrezygnowana na hokera. Przegrałam z maszyną. Pf… Wylecę stąd tak szybko, jak się tu pojawiłam.
 – Maszyna? – zapytała Jessica, próbując ukryć swoje rozbawienie.
 – Bingo. Beznadzieja! – mruknęłam. – Wylecę stąd tak szybko, jak się tu pojawiłam – zdradziłam swoje myśli.
 – Co ty! Trochę wiary w siebie. – Zaśmiała się szczerze. – Trzymaj. – Podała mi złożoną w kostkę kartkę. – Powinna pomóc – powiedziała na odchodnym.
Rozłożyłam ją znudzona porażkami. Prześledziłam powoli wzrokiem jej zawartość, analizując wszystko powoli. Instrukcja obsługi! Jednak los się do mnie uśmiechnął! Może będzie lepiej niż mi się wydawało. Głupi ma zawsze szczęście! Przytuliłam blondynkę, kiedy odstawiła tacę. Zaskoczona, odwzajemniła uścisk. Zachichotała z rozbawieniem w oczach. Uwielbiałam ją.
 – Dzięki! Uratowałaś mi tyłek.
 – Drobiazg. Dostałam ją od wuja i dotąd korzystam. Jeśli chcesz, skseruję ci tę stronę.
 – Dziękuję bardzo.
 – A teraz zrób cappuccino z mlekiem na wynos i zanieś na trójkę. – Mrugnęła odchodząc.
Zabrałam się do roboty, dziękując w duchu Bogu za pomoc. Zadowolona zamknęłam tekturowy kubek plastikowym wieczkiem, gdy został napełniony. Wyszłam zza lady, szukając stolika numer trzy. Nikt przy nim nie siedział. Może Jess pomyliła zamówienia? Chociaż szczerze w to wątpiłam, zachowywała się niczym profesjonalista. Odwróciłam się, wpadając na kogoś. Gorące cappuccino wylądowało na jasnobłękitnej męskiej koszuli. Przełknęłam wystraszona ślinę.
Wyleją mnie.
Na pewno mnie wyleją.
WYLEJĄ MNIE.
Jak zawsze wpakowałam się w kłopoty. Uniosłam wzrok, napotykając zdenerwowane spojrzenie piwnych oczu mężczyzny. Chwycił materiał, odklejając go od muskularnego torsu, widocznego pod nim. Zacisnął szczękę, patrząc na ogromną plamę. Pobladłam. Otworzyłam usta, by powiedzieć cokolwiek, ale gula w gardle mi to uniemożliwiła. Zamiast tego wyrwał mi się jęk.
 – Cholera!
 – P–przepraszam… – wydusiłam, chwytając biały ręcznik, który nosiłyśmy w tylnej kieszeni spodni i zaczęłam gorączkowo wycierać kawę.
 – Nie dotykaj mnie – powiedział chłodnym głębokim głosem. – Koszula nadaje się do wyrzucenia. – Puścił materiał, powodując, że znów się do niego przylepił.
 – Odkupię ją panu. N–naprawdę przepraszam.
 – Koszulę za trzysta dolarów? – Uniósł brew. – Niech się pani nie fatyguje. Nie stać cię.
 – Boli? – wypaliłam ze zdenerwowania.
 – Wylała na mnie pani gorącą kawę. – Zirytował się. – Oczywiście, że boli! Co sobie… Nieważne. – Westchnął. – Na przyszłość uważaj, co robisz. Zrób mi tę kawę.
 – O–oczywiście! Już robię.
Speszona wróciłam za ladę. Kto kupował tak drogie koszule?! Przecież to majątek. Ile on zarabiał? Zawiodłam już pierwszego dnia. Czułam się jak skończona oferma. Odwróciłam się jeszcze raz. Opierał się o blat i przyglądał wywieszonym cenom. Podrapał się po zaroście, chrząkając. Zawstydzona wróciłam do pracy. Wcisnęłam dokładnie wieczko, by można z kubka swobodnie pić. Nabrałam powietrza, stawiając przed nim napój.
 – Proszę. Pańskie cappuccino. Na mój koszt. Przynajmniej tyle mogę zrobić.
 – Dzięki. Reszty nie trzeba – mruknął, zostawiając dziesięć dolarów.
Bałam się, że zgłosi to szefowi, przez co stracę pracę. Uwielbiałam przyciągać pecha. Mama sprzedała mi to w genach. Również robiła sobie mnóstwo siniaków, potykała się o wszystko i przytrafiały się jej głupie sytuacje.

Fabrice piekł cudowne ciasta. Jedne z najlepszych, jakie kiedykolwiek jadłam. Kupiłam nawet mały kawałek, żeby przynieść go do domu. Mama uwielbiała czekoladowe placki i była bardzo wybredna pod tym względem. Sama robiła cudowny z przepisu babci. Cały jego urok polegał na ogromnej ilości czekolady, jaką dodawało się do ciasta. A ile kalorii! Skuszenie się raz na jakiś czas, na kawałek nieba nikomu nie zaszkodziło. Niestety nie pamiętałam kiedy ostatni raz coś piekła.
Po pracy udałam się na poszukiwanie poczty, co trochę zajęło. Każdy zapytany przechodzień poprowadził mnie inną drogą, ale w końcu udało mi się tam dotrzeć i wysłać obiecaną paczkę dla Madzi z listem.
Oczywiście z powrotem pomyliłam linię autobusów, więc weszłam do domu trzydzieści minut później, niż zamierzałam. Zdjąwszy buty, poczułam ulgę rozchodzącą się po moich stopach. W kawiarni panował dzisiaj naprawdę duży ruch, przez co narobiłam kilometrów.
 – Mamo, wróciłam! – Odłożyłam plecak na sofę, szukając jej wzrokiem po pomieszczeniu. – Mam coś dla ciebie! Zostawiam w lodówce.
Odpowiedziała mi cisza, a zaraz potem łomot zrzuconego przedmiotu. Wzruszyłam ramionami, zamykając lodówkę. Przebrałam się w pokoju w wygodniejsze rzeczy i schowałam telefon w bluzę z zamiarem zrobienia sobie obiado–kolacji. Wybałuszyłam oczy, kiedy z gabinetu mamy wyszedł wysoki mężczyzna, zapinający białą koszulę. Przełknęłam ślinę.
Czy oni…
Czy mama i on…
Czy ona z nim spała?!
Chwila! To ten sam facet, na którego wylałam kawę dzisiaj. Uniósł na mnie spojrzenie, w którym czaiło się zdziwienie. I to zapewne niemałe. Też się ciebie tu nie spodziewałam… z mamą. Moja twarz przybrała kolor dojrzałego pomidora. Czułam się zażenowana całą sytuacją. Sparaliżowana stałam niczym słup soli, zapominając, jak się rusza.
 – Dobry wieczór. – Chrząknął, zapinając ostatni guzik koszuli.
 – D–dobry w–wieczór – wydukałam.
 – Myślałam, że wcześniej skończysz – powiedziała wesoło mama, poprawiając włosy.
Przygładziła swoją bluzkę i spódniczkę. Przenosiłam wzrok z niego na nią i na odwrót. Wolałam żyć w nieświadomości! Zdecydowanie. Nabrałam powietrza, przypominając sobie o oddychaniu.
 – Zgubiłam się, szukając poczty.
 – Ach, tak! To James. Pracujemy razem. Zostanie na kolacji.
Uniosłam niezrozumiale brew. Nikt nigdy nie zostawał u nas na kolacji, zwłaszcza mężczyzna. Oni rzeczywiście uprawiali... Fu! Przełknęłam ślinę, wyobrażając sobie moją mamę i naszego gościa jako małżeństwo.
 – James Maslow. – Wyciągnął w moją stronę dłoń.
Patrzyłam na nią niepewnie, zastanawiając się, co robić.
– Carli Johnson. – Uścisnęłam ją, ale niemalże od razu cofnęłam.
Nie wiedziałam, co z nią wcześniej robił lub gdzie wkładał. Obrzydlistwo.
Bez zastanowienia poczłapałam do kuchni, żeby przygotować ciasto na naleśniki. Zaczęłam je robić, uważając, by nasypać odpowiednią ilość proszku do pieczenia. Gdy tylko pomyślałam o wylanej kawie… Błagam! Urodziłam się jedenastego lipca, nie trzynastego! Przynajmniej pech urozmaicał moje życie. Zaraz… To już trzeci raz, gdy spotykamy się w przeciągu dwóch dni. Prawie wylałam na siebie przez niego kawę! Miał za swoje!
 – Kto by pomyślał, że spotkamy się w takich okolicznościach – odezwał się zza moich pleców.
 – Na pewno nie ja – mruknęłam.
Roześmiał się dźwięcznie, opierając o blat, zachowując odpowiednią odległość pomiędzy nami. A co jeśli oni tu… Ok, Carli… Uspokój się. Zachowuj się, jak na dorosłą przystało. To normalnie, że dorośli uprawiali seks. Po prostu przestań wyobrażać sobie nie wiadomo co.
 – Carli, spróbuj doczyścić później jego koszulę. Tym niemieckim mydełkiem, wiesz którym. Ma sporą plamę od kawy. Jakaś niezdara potraktowała go kawą.
 – Jeszcze raz dziękuję za pożyczenie koszuli. – Posłał jej uśmiech.
Błagałam w myślach Jamesa, by mnie nie wydał. Chociaż gdyby tak było, już dawno przez nasz dom przeszłaby awantura. Przecież czekanie z takimi rzeczami, aż wszyscy wyjdą to przereklamowane! A co! Nic takiego.
 Miksowałam uparcie cisto, próbując doszukać się nawet drobinki mąki, która się nie rozbiła. Czułam się zażenowana całą sytuacją. Poniekąd sama się do niej przyczyniłam. Zastanawiało mnie jedno. Skąd ona miała koszulę? Mieszkałyśmy bez mężczyzny Cieszyłabym się, jeśli ktoś w końcu znalazłby się w jej życiu. Może słowo „ojciec” w moim przypadku to za dużo powiedziane. Przyzwyczaiłam się do jego braku. Dlatego traktowałabym go jako dobrego wujka, ale zaakceptowała.

2 komentarze:

  1. Wygląda na to, że nasza bohaterka ma bardzo mało pokładającą wiarę matkę. Serio, ta kobieta powinna się jakoś ogarnąć a nie wysuwa się z wiecznymi pretensjami.
    A na razie pozostaje mi życzyć powodzenia.
    Wyprowadzają? Niezła dzielnica.
    Maslow? Witamy!
    Może było nie brać tak dużej kawy? Mniejsza byłaby tańsza.
    Na miejscu Carli marzyłabym o wyprowadzce. Serio, nieznośna jest ta baba.
    Więc skoro Polacy to sztywniacy, to ona jest pół-sztywna?
    I serio, cieszę się, że ten Tony jej pomaga. Patrząc na sprawę z dystansu jest dla niego zupełnie obcą osobą. A on jednak wyciągnął do niej rękę. Chociaż domyślam się, że nie do niej pierwszej.
    Zna stereotypy. Minus.
    Wódka? Jego pierwsza prośba dotycząca Polski to wódka? Nie no, nie mogę!
    Carli zadaje trudne pytania... Nadaje się do policji. I chociaż Tony na razie utrzymuje dystans, odnoszę wrażenie, że jej ufa.
    Rozdział super! Czekam na nn!


    A tak odpowiadając na Twój komentarz: Nie zadałaś pytania, na które nie znajdziesz odpowiedzi w poprzednich notkach. A nowa historia będzie na tym samym blogu. Sądziłam, że wyraziłam się jasno.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Analityk kryminalny <3 Loffciam, serio.
    Mamusia coś niegrzeczna, albo po prostu tak się wydaje haha
    Oooo... James. Ups. Dobra. Miło Cię widzieć, ale jednak opanuj się haha
    Super jak zawsze :)

    OdpowiedzUsuń